„Dla mnie najważniejsze jest to, czy jesteś dobrym człowiekiem” – Ewelina Flinta [WYWIAD]

Długo kazała na siebie czekać. Ewelina Flinta powraca po wielu latach fonograficznej ciszy, prezentując album „Mariposa„. Mieliśmy okazję porozmawiać z artystką, m.in. o długiej drodze, która doprowadziła ją do obecnego miejsca i nowej muzyce, pozwalającej ponownie rozwinąć jej skrzydła.

fot. Wojtek Olszanka

Po przesłuchaniu Twojej nowej płyty „Mariposa” mam wrażenie, że nagrałaś ją przede wszystkim dla siebie, a potem chciałaś podzielić się treścią, która zawarta jest w tym materiale. Zgodzisz się z tym spostrzeżeniem?

Kiedy myślę o moich ulubionych płytach różnych artystów, to mam wrażenie, że każdy z nich nagrał ją szczerze i przede wszystkim dla siebie. Ostatecznie jednak artysta nie tworzy jedynie dla siebie, bo chce się tym później podzielić ze słuchaczem. Punkt startowy jest taki, że myślę o tym, co chcę stworzyć, napisać i co opowiedzieć, bez przypodobania się komuś z zewnątrz – od firmy fonograficznej, po przypadkowego słuchacza. Najpierw skupiam się na sobie i własnych przemyśleniach, więc w tym sensie nagrywałam „Mariposę” dla siebie.

Czy to dlatego nie wydałaś tego albumu w większej wytwórni fonograficznej?

Po kontrakcie z dużym wydawcą, chciałam wydać ten album w małym wydawnictwie i szczerze mówiąc nie podjęłam rozmów. Zależało mi, żeby samej podejmować decyzje w każdej kwestii. Chciałam mieć wpływ na to, jak będzie wyglądać okładka płyty, jakie nagram piosenki, jakie będą ich aranżacje, o czym zaśpiewam. Oczywiście wiem, że w dużych wytwórniach nie jest tak, że koniecznie zakłada się artyście kaganiec, jednak ciągłe karmienie algorytmów, żeby było zainteresowanie danym artystą i jego muzyką, jest nienaturalne i być może w przyszłości sytuacja się odwróci. Już w tej chwili nie jesteśmy w stanie wysłuchać nawet mikro procenta wydawanej muzyki. Poza tym, nie chcę robić nic na siłę.

Co w ogóle przeraża Cię w dzisiejszym świecie?

Gdzieś przeczytałam, że przeciętny człowiek żyjący w teraźniejszości, 20 lat swojego życia przeznaczy na scrollowanie telefonu, wliczając już obecnych czterdziestolatków i młodszych. Prowadząc sama własne social media, widzę, że telefon jest przyklejony do mojej ręki. Przeraża mnie to, jednocześnie rozprasza, bo nie daje mi to przestrzeni do zachowania wewnętrznego spokoju. A ten potrzebny jest chociażby do tego, żeby wziąć gitarę i zacząć pisać nowe piosenki. Coś nowego już mam, ale łatwiej byłoby bez tego rozpraszacza uwagi. Czasem się zastanawiam, co by było, gdyby zniknęły wszystkie telefony? Żeby się od tego uwolnić, najlepiej wyjechać gdzieś, gdzie nie ma zasięgu. Podobno na Roztoczu nie ma, więc może tam ucieknę pomiędzy różnymi obowiązkami (śmiech).

Ile czasu potrzebujesz, żeby nagrać dobrą piosenkę?

To jest bardzo różnie, bo pomimo luzu, mam w stosunku do siebie duże oczekiwania. Czasem zdarzało się, że napisałam jakiś tekst w godzinę i tak było z „Panną chłód”. Wtedy nagromadziły się we mnie wszystkie myśli, które wtłacza się do głowy dziewczynom. Częściej jest to jednak jakiś proces i pisanie trwa znacznie dłużej. Gdy nie jestem z czegoś zadowolona, odkładam to na kilka dni i znów potem do tego wracam. Zależało mi na jakości nowych piosenek, więc nie chciałam się z niczym spieszyć. Kluczowe było też poznanie odpowiednich ludzi, z którymi poczułam się po prostu dobrze. A materiał na płytę nagrywałam w dwóch podejściach z różną ekipą wymarzonych wręcz muzyków.

 

fot. okładka płyty

Co było dla Ciebie najważniejsze, nagrywając album „Mariposa”?

Na pewno szukając muzyków, najważniejszy był perkusista, bo nie chciałam, żeby materiał brzmiał bardzo rockowo. Kuba Kinsner i Przemek Pacak świetnie odnajdują się w różnych gatunkach, potrafią zagrać bardzo delikatnie, plastycznie uzupełniając moje piosenki. Przy okazji tej płyty chciałam pokazać się z innej strony, nie tej zupełnie rockowej, którą niektórzy mogą mnie pamiętać. Chciałam postawić na coś innego i myślę, że to się udało.

Czy to znaczy, że przez ostatnie lata nieco złagodniałaś?

Chyba nie o to chodzi, chociaż na pewno złagodniałam od tej strony wokalnej. To wynika z pewnej dojrzałości oraz zrozumienia, że nie wszystko trzeba zaśpiewać bardzo mocno, żeby słowa miały odpowiednią wagę i moc. Bardzo polubiłam też swoje niższe rejestry wokalne. Poszukiwanie niskiego pasma w swoim głosie jest dla mnie bardzo ciekawe.

Czy ten album jest dla Ciebie jakąś formą buntu, czy bardziej oczyszczeniem duszy i pokazaniem tego, co leży Ci na sercu?

Zdecydowanie jest on formą mojego oczyszczenia. Jeżeli ktoś chce znaleźć w moich nowych piosenkach bunt, to występuje on chociażby w „Panno chłód”. Ten utwór wpisuje się w kobiecy nurt, co nie znaczy, że chciałam się w coś wpisać. Zupełnie nie o to chodzi. Już w 2019 roku wzięłam udział w projekcie Sounds Like Women, w ramach którego kilka artystek z różnych krajów wykonało piosenki o doświadczeniach kobiet, zmagających się z przemocą i dyskryminacją. Grałyśmy wtedy koncerty, m.in. w Wielkiej Brytanii, ale też w Polsce. Trasa z „Wysokimi Obcasami” była ważnym wydarzeniem. O tym pomyśle rozmawiałyśmy z pomysłodawczynią Luizą Staniec jeszcze wcześniej, bo w 2017 roku.

To był też niespokojny czas w Polsce, bo żyliśmy w momencie, gdy w ogóle zaczęto nam wprowadzać różne ograniczenia.

Uważam, że każdy może żyć i kochać kogo chce. Każdy ma prawo stanowić o sobie, a naszym ludzkim obowiązkiem jest szanować decyzję, tożsamość i wybór innych. Dla mnie nie ma znaczenia, kto, w co wierzy, jaki ma kolor skóry, choć czasem za wiarą idzie nadmierny radykalizm. Dla mnie najważniejsze jest to, czy jesteś dobrym człowiekiem. Jeśli jesteś złym, to z czego to wynika? Może miałeś trudne dzieciństwo, nie udało Ci się przerobić pewnych rzeczy i to wpływa, na to kim teraz się stałeś/stałaś. Niestety wiele osób nie chce nad sobą pracować lub nie mają na to środków… powody bywają różne. A ja jestem bardzo ciekawa ludzi, lubię ich poznawać, docierając do różnych kultur podczas podróżowania.

Czego poszukiwałaś podczas wyjazdu do Stanów Zjednoczonych?

To nie był długi pobyt, ale z założenia bardzo intensywny. W trzy tygodnie przemierzyłyśmy z moją przyjaciółką wiele kilometrów od zachodu na wschód, chciałyśmy zobaczyć jak najwięcej, zahaczając o kilka różnych miejsc. Seattle, San Francisco, Mariposa, Nowy Orlean, Charleston, Nowy Jork – to są miejsca, w których zatrzymałyśmy się podczas tej podróży. Najczęściej przemieszczałyśmy się pociągami i samolotami, ale też autobusem z Nowego Orlenu do Charleston, a podróż która trwała 17 godzin…

„17 godzin” to ważny dla Ciebie utwór, bo on otwiera i zamyka cały album. Czy jeszcze jakiś utwór z tej płyty wpisuje się w Twoją podróż po Ameryce Północnej?

Na pewno „Mariposa”, z którą wiąże się pewna historia. Gdzieś napisano, że Ewelina Flinta śpiewała chałtury do kotleta podczas wyjazdu do Ameryki. Pomyślałam, że ktoś z tak pięknej historii, jaka mi się tam przytrafiła, zrobił „clickbaitowy” artykuł, pozbawiony prawdziwej opowieści. Owszem, śpiewałam dla kilkunastu osób w Mariposie, ale to odbyło się zupełnie spontaniczne, bez żadnego planowania. A było to dla mnie dosyć trudne, bo wiele lat temu zaczęłam śpiewać dla kilkuset tysięcy osób na Woodstocku, potem moje duże koncerty… ominęły mnie małe sale, na których zaczęłam śpiewać znacznie później. W tej Mariposie poznałam cudownych ludzi, a  wszystko to dzięki temu występowi. Zaśpiewałam bez nazwiska, oczekiwań, kontekstu… nikt mnie nie znał tylko ja, mój głos i cudowni muzycy.

Natomiast piosenka „17 godzin” czekała na swój odpowiedni moment, bo najpierw powstała muzyka, ale nie miałam tekstu. Musiała więc przydarzyć się pewna historia, która miała miejsce podczas wspomnianej podróży autobusem, żeby powstał ten utwór. Naszym kierowcą wtedy był mężczyzna z Alabamy, którego akcentu nikt nie rozumiał, za nami siedziały emigrantki z Ameryki Południowej oraz ich małe dzieci. Kobiety miały na szyjach małe karteczki w języku angielskim, z informacją dokąd chcą dojechać. Moja przyjaciółka, która zna dobrze hiszpański pomagała im się porozumiewać z kierowcą. To była ciekawa i dziwna podróż. Dzieci wciąż płakały, wszyscy byliśmy niewyspani, bo podróżowaliśmy głównie nocą, a do tego patrzył się na mnie cały czas jakiś mężczyzna. Towarzyszył temu dyskomfort, a to wszystko złożyło się na moją opowieść zawartą w tej piosence.

Podsumowując, to utwór o tym, żeby po prostu być człowiekiem, skupiając się na tych dobrych stronach człowieczeństwa. Wszyscy jesteśmy tacy sami, bez względu w jakim miejscu się urodziliśmy i jaki mamy kolor skóry.

 

Ponoć jakiś wpływ na Twój nowy album miał Nick Cave, którego uwielbiasz?

Może jest to za dużo powiedziane, ale wiąże się z tym pewna historia. Na jego koncertach przeżywam katharsis, a jeden z nich był w moje urodziny, kiedy to wybrałam się na niego z grupą moich przyjaciół. Istotne w tym wszystkim jest to, że kiedyś Nick Cave wydał album „Murder Ballads”. To jest taki gatunek, który porusza wielu artystów. Fascynuje ich ciemna strona ludzkiej natury. Wychodząc z tego koncertu, współtwórca albumu Radek Zagajewski rzucił żartem takie słowa: „Śliczna Kasia nie wiedziała, że nóż pod żebra tak gładko wchodzi”. A ja wtedy wiedziałam, że tak może zacząć się intrygująca. Poprosiłam, żeby napisał cały tekst. On trochę się przed tym wzbraniał, ale potem okazało się, że bardzo szybko napisał całą „Balladę o pięknej Kasi”, którą uwielbiam. Potem Maciek Michalski stworzył klip do tej piosenki. Idealnie poczuł jej klimat. Maciek robił też teledyski, m.in. dla Voice Bandu, z którym nagrywam piosenki międzywojenne. Przy tej okazji odkrył mój aktorski talent (śmiech)… tak sam mówi.

Co odnajdujesz w muzyce Nicka Cave’a?

To jest jeden z niewielu artystów wielkiego formatu, który wychodzi na scenę i buduje klimat bliskości, nawet jeśli występuje w dużych halach. On dla mnie jest niczym szaman, bo wychodzi na scenę i czaruje. Nick nie jest według mnie żadnym księciem ciemności, choć tak się o nim mówi.  Zmierza się z ludzkimi, często ciężkimi przeżyciami, których sam doświadcza. Dla mnie to jest bardzo psychoterapeutyczne. Jeśli mogłeś zmierzyć się z czymś niezwykle trudnym, to masz szansę wpuścić światło do swojego życia. On jest w tym geniuszem. Do tego jeszcze dochodzi jego głos i energia.

 

A jak to się stało, że do piosenki „Zakochana” zdecydowałaś się zaprosić Natalię Grosiak? Czułaś, że potrzebujesz z kimś wykonać właśnie ten utwór?

Bardzo lubię Natalię, jako artystkę. Podoba mi się, jakie wartości przedstawia w swojej twórczości, a nawet to, w jaki sposób pokazuje siebie chociażby w social mediach. Tam nie ma żadnej ściemy. Ona jest bardzo prawdziwa, niczego nie wymyśla, nie kalkuluje i tą szczerością wygrywa. Jest mądrą kobietą. Przy okazji chciałam mieć przy sobie kogoś, kto brzmi zupełnie inaczej niż ja, a Natalia ma bardzo delikatny, ale dźwięczny głos. Ona świetnie się sprawdza w folkowych zaśpiewach i zależało mi, żeby ta właśnie piosenka zabrzmiała dwoma kobiecymi głosami ze względu na tekst. Co ciekawe, „Zakochana” trochę odstaje od reszty materiału na płycie, bo w swojej strukturze muzyczno-słownej jest trochę słowiańska, czego nie można powiedzieć o reszcie materiału. Dlatego ta piosenka, którą można uznać za pewnego rodzaju przyśpiewkę, pasowała mi do wrażliwości Natalii.

 

Czy jest coś, co chciałabyś, żeby się wydarzyło z nowymi piosenkami? Czy masz jakieś oczekiwania?

Na pewno każdy artysta ma jakieś oczekiwania, ale też warto na nie uważać, bo rynek muzyczny jest dziwny i nieobliczalny. Żyjemy w czasach, gdy wydaje się bardzo dużo muzyki, więc już samo wysłanie informacji, że wydało się płytę, albo gra się koncert bywa trudne. Wiem to z własnego doświadczenia, kiedy chciałam iść na koncert mojego ukochanego zespołu Arcade Fire. Gdy sprawdziłam, gdzie wystąpią, okazało się, że grali… tydzień wcześniej na Torwarze. Było mi wtedy bardzo przykro. Chciałabym, żeby moja nowa muzyka dotarła do ludzi możliwie szerokim nurtem, ale wiem jakie są realia. Chcę zagrać możliwie wiele koncertów z tym materiałem, tym bardziej, że zagrałam już kilka i jego odbiór był bardzo dobry. Gramy nowe utwory na na koncertach i odbiór jest wspaniały. To, że ludziom podobają się te piosenki, bardzo mnie i mój zespół nakręca.

Czy „Mariposa” dodała Ci skrzydeł i myślisz już dalej, co wydarzy się w Twoim życiu muzycznym?

Wiesz, teraz muszę już o tym myśleć, co będzie dalej. Mam nadzieję, że spotkamy się więc szybciej niż za kolejne dwadzieścia lat (śmiech). Chcę tworzyć nowe piosenki. Na dziś bardzo potrzebuję kilku chwil, żeby się zrelaksować, wyjechać chociażby na wieś, gdzie słychać tylko śpiew ptaków. Pozwala to uciec od szumu miasta, a tym samym odpocząć mojej głowie, dzięki czemu mogę dalej szukać nowych inspiracji.

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

fot. Wojtek Olszanka

Leave a Reply