“W muzyce najważniejsza jest dla mnie intuicja” – Artur Dutkiewicz [WYWIAD]

Artur Dutkiewicz to mistrz jazzowego fortepianu, ambasador polskiego jazzu, muzyk wszechstronny i nietuzinkowy. Zapraszamy na nasz wywiad z artystą, z którego można dowiedzieć się więcej na temat jego ostatnich projektów i dalszej działalności muzycznej.

fot. Rafał Latoszek

Posiada Pan na koncie wiele niezwykle ciekawych projektów muzycznych, z czego najnowszy, to “Nowosielski – Audiovisual Misterium”. Skąd pomysł łączenia obrazu z muzyką i w jaki sposób podszedł Pan do realizacji tego projektu?

Łączenie obrazu z muzyką robiłem już wcześniej, gdy spotkałem znakomitego w tej materii artystę wizualnego i malarza Andrzeja Wąsika. Wykonał on kilka malarskich klipów do moich utworów. Zrobiliśmy z wizualizacjami koncert z materiałem z ostatniej płyty Comets Sing. Jednocześnie układałem muzykę inspirowaną improwizacjami modalnymi, wywodzącymi się ze śpiewów kontemplacyjnych mantr hinduskich, śpiewów bizantyjskich, słuchałem ekspresyjnych wokalnych wykonań kantorów kościoła grekokatolickiego i chorału gregoriańskiego. Poznałem utwory kompozytora ormiańskiego Komitasa, słuchając fascynujących wykonań jego utworów wykonywanych przez kantora ze Lwowa. Zauważyłem, że wszystkie te odmiennie brzmiące formy wielbienia najwyższego łączy ta sama energia duchowości. Podczas wizyty w kościele w Wesołej pod Warszawą, którego wnętrze całe jest w wabiących barwami, pięknych ikonach Jerzego Nowosielskiego odczułem wielką radość i zachwyt z obcowania z tymi dziełami sztuki. Od razu zagrała mi muzyka, którą właśnie przygotowuję i przyszła mi myśl, żeby wykonać tam koncert.

Zacząłem interesować się mistrzem Nowosielskim i jego obrazami. Jego podejście do sztuki i osobista duchowość ujęła mnie. Stwierdzenia: ,,jak nie ma tajemnicy to nie ma szuki”, “dzieła sztuki nie wolno o nic pytać, trzeba z nim współżyć”, “ikony odnoszą się do czegoś większego niż to, czym są, a potem tracą swoje znaczenie zostawiając oglądającego w stanie sacrum”. To utkwiło mi w wypowiedziach Nowosielskiego. Dokładnie tak samo się dzieje z muzyką, której celem jest doprowadzenie do zadziwienia, przestrzeni ciszy, a to otwiera okno na rozpoznanie nieskończoności ,jest sposobem na połączenie z sobą samym. A od tego zależy połączenie z publicznością i światem dookoła. Obraz i dźwięk i medytacja otwierają okno na szerszą perspektywę i dotknięcie tego czego nie widać.

Malarstwo Nowosielskiego stało się inspiracją dla powstania tego projektu. Czy znalezienie formy muzycznej dla takiego wydarzenia było dla Pana jakimś wyzwaniem?

Formę muzyczną układałem odmiennie niż robiłem to dotychczas. Postanowiłem, żeby utwory były dłuższe, wzorując się na procesie, który dzieje się podczas medytacji z dźwiękiem, które ćwiczyłem. Nazywa się to laya samadhi. Ponieważ muzyka składa się z dźwięków przedzielonych ciszą postanowiłem, aby te chwile ciszy maksymalnie wydłużyć, aby dźwięk tęsknił za dźwiękiem. Największym wyzwaniem było uzyskanie powściągliwości zespołu, umiejętności czekania na dźwięk. Miałem 5 medytacji, przećwiczyłem je z zespołem i nagrałem szkic muzyki na próbach, potem narysowałem wykres emocjonalny dynamiki koncertu, napięć i odpuszczeń dla naszego grafika z opisem idei każdej medytacji. Andrzej ułożył animacyjne fragmenty z obrazów mistrza do każdego z utworów osobno wykorzystując ok 60 obrazów. A już na koncertach ta substancja muzyczno-graficzna podlega improwizacyjnym przetworzeniom.

 

Jest Pan poszukującym artystą, czego dowodem są koncerty, które zagrał Pan niedawno z hinduskim mistrzem gry na ghatamie – Ghatamem Giridharem. Jak Pan wspomina te występy? Czy jest możliwa kontynuacji tego przedsięwzięcia w takiej, a może jeszcze bardziej rozwiniętej formie?

Lubię grać z wirtuozami rytmu. Już wcześniej miałem do czynienia z muzykami grającymi na tabli, stosującymi ten skomplikowany indyjski system rytmiczny. Koncertowałem podczas pobytu w Indiach z Muthu Kumarem, w Polsce z Irańczykiem Emamem i z utalentowanym muzykiem Piotrem Malcem, który obecnie studiuje ten instrument w New Delhi.
 
Z Giridharem spotkaliśmy się na festiwalu Era Shaeffera w Zachęcie, skojarzeni przez dyrektor festiwalu Krysię Gierłowską, i wykonaliśmy spontanicznie improwizowany set. Sam byłem zadziwiony porozumieniem między nami w czasie tworzenia muzyki na żywo. Giridhar to artysta wielkiej inteligencji muzycznej, słuchający i inspirujący. Napięcie naszego spotkania i spójność rytmiczna była tak duża, że postanowiliśmy już kilka miesięcy później zagrać kilka pełnych koncertów. Z każdym następnym czas koncertu się wydłużał, aż ostatni przeciągnął się do 3 godzin. Więc planujemy w przyszłości coś pograć i nagrać, bo brzmienie fortepianu z ghatamem i konakolem jest niecodzienne.

Czy można powiedzieć, że takie spotkania mają dla Pana walor edukacyjny? Jak Pan traktuje takie spotkania z innymi, często reprezentującymi odmienne kultury, ale też podejście do muzyki artystami?

Zawsze się uczę od muzyków, zwłaszcza lepszych od siebie w danej materii. Na przykład od muzyków brazylijskich kołysania rytmu, jego smaku i braku pośpiechu i powściągliwości. W przypadku muzyków hinduskich to dla mnie jest szkoła niebywała, jeśli chodzi o poznawanie nieznanych mi rozwiązań rytmicznych i umiejętność znalezienia się w tej często skomplikowanej, bardziej niż u perkusistów jazzowych, materii rytmicznej. Ale generalnie porozumienie to sprawa skali talentu, słuchu oraz… skali ego. Dobrzy muzycy słuchają całości, inni tylko siebie a nawet tego brakuje.

Jak w ogóle podchodzi Pan do koncertowania z różnymi projektami (ostatnio także solo w Edynburgu)? W jaki sposób przygotowuje się Pan do poszczególnych tras koncertowych?

Bardzo różnie w zależności od projektu. Przy solowych koncertach tydzień lub dwa wcześniej przegrywam codziennie utwory i jak uchwycę ciągłość i płynność to przez ostatnie dwa dni gram co innego, żeby tylko zachować elastyczność palców, zachowując przy tym spontaniczność i świeżość. W Edynburgu w katedrze St Giles wybrałem taki fortepian na jakim ćwiczę na co dzień, więc czułem się jak w domu. Bardzo nastroiła mnie aura tego średniowiecznego miejsca i świetna akustyka sali. Przed wyjściem na scenę najważniejszy dla mnie jest spokój umysłu i zapomnienie o wszystkim, co się działo wcześniej, medytacja jest wspaniałym sposobem do złapania chwili obecnej.

Natomiast z zespołem spotykamy się na jedną próbę, żeby przypomnieć materiał i po prostu się spotkać. A z takimi muzykami jak Giridhar, gdzie najważniejsze jest spontaniczność i tylko improwizacja. Nie robię prób tylko krótki soundcheck i omówienie całości.

 

fot. materiały prasowe

Czy prezentowanie, a także nagrywanie różnych projektów wymagało od Pana innego podejścia, przygotowania, a może nawet zaangażowania? Ile w Pana muzyce i wykonaniach jest intuicji, a ile precyzyjnego oddania specyfiki danego wydarzenia, w którym Pan uczestniczy?

W muzyce najważniejsza jest dla mnie intuicja, intelekt służy tylko do pewnego stopnia w procesie przygotowywania muzyki. Intuicja widzi od razu, a gdy jest zamieszanie, to intelekt pomaga w wyborze. Wybór istnieje, gdy jest zamieszanie. Echa różnych sytuacji i emocji z tym związanych tworzą ogólny nastrój a środki wyrazu pojawiają się automatycznie, tak jak pojawiają się myśli.

 

Słynie Pan z tworzenia i wykonywania mazurków, zresztą już w dzieciństwie grał Pan mazurki Chopina. Czy to właśnie z dzieciństwa wziął się Pana sentyment do tej formy muzycznej? Ponoć jeden z mazurków napisał Pan dla żony (“Mazurek Hanusi”)?

Wiele literatury fortepianowej poznawałem rzeczywiście w dzieciństwie. Lekcje fortepianu w Pińczowie, moim mieście rodzinnym, podczas których doimprowizowywałem niedouczone fragmenty mazurków. Odbywały się one w pałacu Wielopolskich u profesor, która tworzyła tę wykwintną atmosferę, rozmawiając z mężem po francusku. Ale też obcowanie od dzieciństwa z muzyką ludową graną przez dziadka na wsi i całą muzykalną rodziną od strony mojego ojca. Ojciec lubił zainicjować na akordeonie siarczystego obera i wszyscy tańczyli. Pamiętam że Radio Kielce nadawało, co niedzielę rano audycję z muzyką ludową z regionu.

Moja żona Hania jest od wielu lat moim managerem i pierwszym słuchaczem muzyki, którą tworzę. Czasem to dla niej duże poświęcenie, bo zanim coś powstanie to hałasu w domu jest sporo. A “Mazurek Hanusi” to ten, który podczas ogrywania moich 19 mazurków na płytę spodobał jej się szczególnie. Tworzymy szczęśliwą parę, zwiedzamy świat podczas podróży koncertowych.

Czy są takie projekty z całej Pana działalności, które jeszcze z jakiegoś powodu dla Pana bardzo osobiste, a przez to ważne?

Każdy projekt jest bardzo ważny i robię go na 100 procent. Ale coś co mnie wyjątkowo dotyka, to Tomasz Szukalski Tribute poświęcony wielkiemu saksofoniście i przyjacielowi, z którym grałem przez 25 lat. Jak Tomasz grał to czas stawał w miejscu a muzyków dookoła zatykała siła jego przekazu i autentyczność. Grał pełen pasji, a słuchając dzisiaj wykonań różnych tematów za każdym razem zwalają one z nōg.

Z kolegami, którzy tworzyli zespół Tomasza: Krzysztofem Dziedzicem i Adamem Kowalewskim od lat spotykamy się na scenie i przenosimy się w inny wymiar, przypominając muzykę, którą graliśmy z naszym mistrzem. Po śmierci Tomka znalazłem w jego domu wiele fotografii z jego przeszłości które prezentujemy podczas koncertu. Na saksofonie gra Radek Nowicki.

Jak Pan odnosi się do tego, że został Pan mianowany “Ambasadorem polskiego jazzu”? Jak w ogóle traktuje Pan różnego rodzaju wyróżnienia?

Jest mi miło, ale nie przywiązuję do tego wagi. Przywiązywanie się do czegokolwiek jest bez sensu, bo jedyną stałą stałą rzeczą w życiu jest to, że wszystko się cały czas zmienia.

Jakie są Pana najbliższe plany artystyczne? Czy ma Pan w planach wydanie kolejnego albumu, który być może będzie odmienny od poprzednich?

W lipcu nagrywamy w trio moje kolejne kompozycje. 2 sierpnia zapraszam do Warszawy na koncert Tomasz Szukalski Tribute. Drugą połowę sierpnia spędzę na 5 koncertach solowych w Brazylii; Sao Paulo, Brusque, Kurytyba, Brasilia i Salvador. 10 września, mamy z kolei koncert w moim trio “Nowosielski Audiovisual” w Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach.

 

Leave a Reply