„Sny bezsenne” to tytuł drugiej płyty zespołu Rozbój w biały dzień. To muzyka wypełniona mroczną i duszną elektroniką, gdzie kluczowe miejsce zajmują analogowe syntezatory. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
Recenzja płyty „Sny bezsenne” – Rozbój w biały dzień (2024)
Drugi album duetu Rozbój w biały dzień mieni się kolorytem różnorodnej muzyki elektronicznej, gdzie ważne miejsce zajmują analogowe syntezatory, ale też wokal Małgorzaty “Gouge” Ostoji-Sobiech. To ona w wyważony, niekiedy poetycki sposób dotyka tego, co kryje się głęboko w naszej podświadomości. Ten eteryczny klimat udało się utrzymać w niemal każdej propozycji, choć względem debiutanckiej płyty jest bardziej rozmaicie, bo zespół z większym rozmachem eksploruje syntezatorowe brzmienie, zapuszczając się nawet w stronę subtelnego techno.
Dzięki temu ładnie zaszczepiona melodyka ma szansę wydostać się poza pewną konwencjonalność. Tym samym odważnie uwidocznione elementy wychodzą z nieograniczonej wolności twórczej, tworząc wizje oparte na melancholijnych akcentach elektronicznych oraz sennym nastroju. A ten czasem przemienia się w mocniejsze, wychylające się z cienia motywy („Widzę Twoje serce„).
Tytułowa „(bez)senność” jest w tym przypadku kluczowa, bo wiąże się z ogólnym odbiorem całości. To silne oddziaływanie na naszą emotywność wydaje się sensem ich poczynań, choć przecież nic nie mogłoby się udać, gdyby nie umiejętne zgłębianie takiej muzyki. Przy tym twórczość duetu nie wpada w zbyt hermetyczną alternatywę, bo też nie odnajdziemy tu przesadnie eksperymentalnych form, które utrudniają nam dostęp do sedna wszystkich propozycji.
Wciąż jest na swój sposób piosenkowo, a więc to znaczy, że podstawą niemal wszystkich utworów jest melodia i słowo. Później następuje obudowywanie całości czymś charakterystycznym dla tej muzyki, która ostatecznie wydaje się być otwarta na kooperację ze słuchaczem („Deszcz„). To znów potwierdza, że artyści nie piszą dla siebie, a więc nie dostaliśmy projektu zbyt trudnego do przyswojenia.
Taki wymiar pewnego eskapizmu, czyli ucieczka od rzeczywistości w świat odrealniony, gdzie każdy dźwięk pobudza naszą wyobraźnię jest bardzo ciekawy. Słowa tylko dopowiadają nam to, co w pewnym znaczeniu może być dla nas ważne. Zespół nie boi się też wprowadzania dłuższych motywów instrumentalnych, gdzie słowo zostaje jakby zepchnięte na drugi plan („Bieg planet„). Czasem muzyka zajmuje wręcz cały obszar artystyczny, dotykając wspomnianego na początku techno („Sygnał„). Częściej jednak oniryczny klimat przybiera na sile, mocno rezonując z naszymi emocjami („Las„), choć niekiedy staje on wręcz jakimś rodzajem odurzenia (kolejny instrumentalny „Nie wiem skąd wracam„). Czy każdy utwór na tym albumie jest na jednakowym poziomie? Być może nie, bo większa różnorodność sprawia, że powstają delikatne dysproporcje, które w ogólnym rozrachunku nie mają aż tak dużego znaczenia.
Jak sugeruje sam tytuł albumu, to muzyka na bezsenne noce, bo faktycznie odbiera się ją mocniej właśnie wtedy, gdy powinniśmy spać. Jej intensywność jest więc uzależniona od wielu czynników, a więc także od pory dnia. Jeśli dodamy do tego polskie teksty, które swobodnie wpisują się w stylistykę całego albumu „Sny bezsenne„, dostrzeżemy pełniejszy wymiar związany z tą jakże konstruktywnie urzeczywistnioną twórczością. Słychać, że Rozbój w biały dzień nie stoi w miejscu i śmielej przeczesuje możliwości związane z elektroniką. Warto więc wejść w ich świat bez oczekiwań, ale za to z całkowitym oddaniem się tej sugestywnie zaprezentowanej „syntetycznej poetyce”.
Łukasz Dębowski
Rozbój w biały dzień z albumem “Sny bezsenne”. Posłuchaj singla “Sen na jawie”