„Pisanie piosenek jest u mnie procesem samotniczym” – Skubas [WYWIAD]

Po ponad trzech latach od premiery albumu „Duch”, Skubas oddał słuchaczom swoje nowe długogrające wydawnictwo. O jego tworzeniu, ale także o emocjach, które temu towarzyszyły porozmawialiśmy z artystą, czego efektem jest poniższy wywiad.

fot. materiały prasowe

Na przestrzeni lat wydałeś cztery płyty i każda wydaje się bardzo mocno związana z Tobą. Czy więcej w tych wszystkich piosenkach zostawiłeś swojego życia, czy życia innych ludzi?

Każda płyta powstawała w innym okresie mojego życia. Odcisnęły się więc w nich relacje z innymi ludźmi. To nie jest tak, że spisywałem swoje życie, co potem miało przełożenie na piosenki. Na pierwszym albumie było więcej poszukiwań i eksperymentów, druga była już bardziej zwarta jeśli chodzi o czas. Trzeci krążek pojawił się po moim poważnym rozłamie w życiu, a później jeszcze dopadła nas pandemia… Wszystkie piosenki poza pierwszą płytą dotyczyły bardzo osobistej sfery, choć przecież nie wszystko zostało podane wprost. Na nowym albumie „W ogniu” pozwoliłem sobie już pewne rzeczy opisywać bardziej bezpośrednio, ale wciąż dotyczą one mojego życia.

Kiedy tak patrzysz na to, co udało Ci stworzyć na przestrzeni lat, to jaka refleksja budzi się w Tobie?

Tak ogólnie, bez odniesienia się do konkretnych piosenek, ciężko jest mi mówić o refleksjach. Na pewno nie jestem człowiekiem wielu talentów, ani nie należę do grona artystów zbyt produktywnych. Bardzo doceniam to, co udało mi się przez ten wszystkie lata nagrać, co chyba jest kluczowe, bo to jest całe moje życie. Staram się, żeby muzyka była kwintesencją mojego życia.

Czy jesteś osobą, która myśli projektowo o swoich albumach? Czy kiedy zaczynasz tworzyć piosenki, to od razu wiesz, jak to później będzie wyglądasz w szerszym odniesieniu?

Wiem, że są ludzie, którzy myślą projektowo, ale ja do nich się nie zaliczam. U mnie wszystko rodzi się z małego momentu, kiedy zaczynam coś tworzyć. Nigdy nie myślałem o swoich piosenkach, że muszę napisać przebój, albo coś ma wyglądać tak a nie inaczej. Po prostu pojawia się dreszcz związany z usłyszeniem jakiejś melodii. Jedynie co pojawiło się samoczynnie przy okazji nowej płyty, to myśl, że będzie ona bardziej produkcyjna, elektroniczna. I to też nie wzięło się znikąd, bo przecież – nie każdy może o tym wie – gustuję w muzyce elektronicznej typu drum’n’bass i jungle. Chęć powrotu do takich brzmień nastąpiła podczas pandemii, kiedy to porobiłem trochę różnych bitów. Stąd przy okazji nowego albumu zdecydowałem się to nieco wykorzystać. Może powinienem nagrać całą płytę na bitach drum’n’bassowych z gitarą? Kto wie.

Czy potrafiłbyś wskazać początek albumu „W ogniu”?

Chyba nie, bo nawet nie pamiętam, który utwór powstał pierwszy. U mnie tworzenie nie jest zamknięte w konkretnych ramach. Wiem za to, że pisanie piosenek jest u mnie procesem samotniczym. Muszę mieć tylko gitarę i komputer.

A ma to dla Ciebie jakieś symboliczne znaczenie, że „W ogniu” jest pierwszym albumem, który wydałeś po 40-tce?

Wiesz, na pewno w życiu kobiety czy mężczyzny są okresy, które pod względem biologicznym wyznacza wiek. Przecież jeśli chodzi o energię, 30 letni ojciec to jest coś innego niż 45 letni. Czas to jest jakiś rodzaj konstruktu myślowego. Pod względem biologicznym po 40-tce ciężej jest zrzucić brzuch, ale też masz większą wiedzę o różnych rzeczach.

 

Na nową płytę zaprosiłeś większą ilość gości muzycznych. Z czego wynikała Twoja potrzeba wpuszczenia do swojego świata innych artystów? Czy jesteś teraz bardziej otwartym artystą?

Na pierwszej płycie pojawili się goście, ale to faktycznie byli znajomi i bardziej niszowi wykonawcy. Później nie nagrywałem z innymi piosenek na moje albumy. Ktoś mi nawet podpowiedział, że może czas to zmienić i zaprosić jakichś gości? Najpierw pojawił się Dawid Tyszkowski, potem Kwiat Jabłoni, a później Krzysiek Zalewski. Powiedziałem – trójka gości wystarczy.

Ponoć Krzyśka Zalewskiego znałeś od lat szkolnych, ale dlaczego pojawił się ona akurat w utworze „Rdza”?

Po prostu pasował mi do tego numeru, do jego tematyki. „Rdza” nie została napisana wprost, ale powstała po seansie filmu „Broad Peak”, w którym została opisana historia Macieja Berbeki. To opowieść o wspinaniu się na szczyt, pokazaniu własnych sukcesów i porażek. To wydawało mi się idealne dla Krzyśka. Bardzo lubię wracać do tego utworu, a on go jeszcze bardziej otwiera. Mogę jeszcze tylko tyle powiedzieć, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu.

A co znalazłeś we wrażliwości Dawida Tyszkowskiego, że zdecydowałeś się z nim nagrać utwór „Co i tak nadejdzie”?

Jeśli chodzi o Dawida to była czysta inspiracja, emocja i działanie z mojej strony. W jego przypadku było tak, że po prostu poczułem jego wrażliwość, która była mi bardzo bliska. Kiedy usłyszałem jego numer „Koszulka”, to wiedziałem, że jest to dla mnie również ważne. Z mojej strony nie było tu żadnej kalkulacji, choć wiem, że zapraszając różnych gości można myśleć, czy przyniesie mi to jakiś dodatkowy zasięg. Tutaj był zwykły impuls, a kiedy się spotkaliśmy, poczułem, że mam do czynienia z prawdziwym artystą. Przy nim przyszła mi do głowy melodia do tej piosenki i wiem, że sam bym tego tak nie zrobił. Czuję, że tchnęliśmy w ten numer coś więcej, co osobno nie miałoby miejsca.

 

Zdarzało Ci się w ogóle tak, że napisałeś utwór, który bardzo Ci się podobał, ale po czasie twierdziłeś, że to nie jest to?

Zdarzało mi się, że pisałem z kimś tekst do jakiegoś pomysłu muzycznego i te słowa nie oddawały w moich ustach emocji, które pojawiły się podczas komponowania. Kiedy nie klei się muzyka z tekstem, to wtedy z tego rezygnuję.

Czy Kwiat Jabłoni jest Ci z jakiegoś powodu bliski, skoro zaśpiewałeś z nimi utwór „Zaraz się zacznie”?

Nie ukrywam, że w tym przypadku była to sugestia z Kayaxu, żebym zrobił coś razem z nimi. Lubię ich akustyczne granie, kilka kawałków mają całkiem fajnych, z których „Wody mi daj” z Ralphem Kaminskim jest moim ulubionym. Wracając do tego utworu, to miałem kiedyś nagrany, dosyć chwytliwy motyw przewodni na mandolinie. Zaproponowałem, żebyśmy rozwinęli ten pomysł, na co oni przystali. Potem wspólnie stworzyliśmy linię melodyczną i słowa. To było spotkanie czasochłonne, ale – co najważniejsze – było to spotkanie ludzi. Bez kalkulacji powstała relacja między nami, a potem okazało się, że są bardzo pracowici i sumienni. To taki bonus na płycie, który może nie do końca pasuje, ale chciałem, żeby nasza współpraca była uwieczniona.

Na przestrzeni lat współpracowałeś też, m.in. z Natalią Przybysz, Julią Kamińską, Natalią Grosiak, Barbarą Wrońską. Co takiego musi się wydarzyć, żebyś to przyjął zaproszenie do współpracy z innymi artystami?

Ciężko powiedzieć, bo teoretycznie mógłbyś nagrać coś z każdym. Zdarzyło się, że nagrałem coś, co nie do końca było udane, ale pomimo to wszedłem w to. Szczególne znaczenie miała dla mnie współpraca z Natalią Grosiak w utworze „Bezwładnie”. Ona wysłała mi wersję nagraną na ukulele i od razu poczułem, że jest to coś pięknego, a przez to niezwykle szczególnego. Tutaj pojawiła się jakaś siła, iskra boża, która sprawiła, że zrodził się wspaniały utwór.

Wracając jednak do Twojej nowej płyty „W ogniu”, to zauważyłem pewien motyw w tekście, który można odnaleźć także na poprzednim krążku i dotyczy on relacji ojciec – syn. Czy utwory „Ojciec i syn” z poprzedniej płyty i „Jedyny syn” z tego albumu, to próba dopowiedzenia pewnych emocji, które towarzyszą Tobie w takiej relacji?

Tutaj powraca osobisty kontekst związany z moimi piosenkami. Nie da się ukryć, że śpiewam o rzeczach dla mnie ważnych. Przecież napisałem też utwór „Dobra czarodziejka” z okazji Dnia Matki. Moja mama wciąż żyje, a ojciec już nie, więc uznałem, że jemu także należy się miejsce na tej płycie. Siłą rzeczy pojawia się ten temat. Teraz sam jestem ojcem 10-letniego syna, więc obserwuję tę relację z różnych stron, co potem ma przełożenie na moje piosenki.

Czym jest dla Ciebie bycie ojcem?

Najważniejsza jest bliskość fizyczna i emocjonalna z moim synem. Tego nic nie zastąpi i czasem mi tego brakuje. Czuję, że w naszej relacji odgradzają nas ekrany telefonów, ale niestety w takich czasach żyjemy. Widzę to wręcz, jako zagrożenie współczesnego świata. Byliśmy razem na spacerze i zamiast cieszyć się tym, że jesteśmy razem oraz wszystkim, co nas otacza, to nagle pojawia się telefon, który zaburza podstawowe zasady, a co za tym idzie relacje międzyludzkie. Dlatego podkreślam, że ważna jest w naszej relacji bliskość, przebywanie razem, przepychanie się nawzajem, zwykłe wygłupy, bo to one budują więź ojciec-syn. W piosence „Jedyny syn” jest tekst, który mówi o tym, że małe niedźwiedzie idą po śladach łap swoich rodziców, czyli dzieci powielają po nich pewne rzeczy.

Czy Twój syn jest bacznym obserwatorem, a może nawet recenzentem tego, co robisz jako artysta?

Jeszcze jest za młody, żeby był recenzentem. Raczej bym powiedział, że jest entuzjastą tego, co robię. Z nowej płyty lubi wszystkie piosenki, ale przecież urodzinowo zawsze piszę dla niego coś nowego. To jest taka nasza tradycja, bez oczekiwań z mojej strony, że powie o tym same pochlebne rzeczy.

 

fot. materiały prasowe

Czy jesteś w ogóle pracoholikiem, bo na nowej płycie jest utwór „Szczur”, który może zdradzać, że pracujesz i to może za dużo?

Pewnie tak, chociaż nie do końca wiem, na ile jestem pracoholikiem. Podobno pracoholik nie potrafi wypoczywać, wręcz nie potrafi cieszyć się czasem wolnym. Jeśli takiej definicji mielibyśmy zawrzeć to, kim jest pracoholik, to ja tak nie mam. Uważam, że błędną definicją jest stwierdzenie, że ktoś taki musi być produktywny. Przecież można nagrywać jedną piosenkę bardzo długo, a więc proces tworzenia nie musi przynieść natychmiastowego efektu. A pomimo tego, nakład włożonej pracy może być równie duży, co dla kogoś nagranie całej płyty w jeden dzień. Dla mnie pracoholizm jest tym, że cały czas muszę coś robić. Lekarstwem na to jest dla mnie udzielanie wywiadów, bo czuję się wyrwany z tego stanu, a jednak wciąż coś robię.

Śpiewasz o różnych rzeczach, ale wciąż nadrzędnym tematem wydaje się miłość, czyli w ogóle główny temat nie tylko Twoich piosenek. Ty jednak odnosisz się do trudnej miłości, czy to znaczy, że musi być nieszczęśliwa, żebyś zdecydował się podjąć takiego tematu?

Usłyszałem od osoby bliskiej, że na tej płycie nie ma żadnej pozytywnej piosenki. Chyba nie jest tak do końca, bo często pojawia się nadzieja. W utworze „Żywy trup” śpiewam, że „chciałbym w stronę słońca iść”, bo mam dosyć przeszłości, która jest więzieniem. W kawałku „Szczur” też odnajdziemy nadzieję, bo „nie chcę się bać, że nie zdążę” – nic się nie stanie, że gdzieś się spóźnisz, bo świat będzie się dalej kręcił. Tylko nam się wydaje, że bez nas coś nie może istnieć. Może w „Oceanie” nie odnajdziemy nadziei, bo to jest piosenka o trudnych ludziach, którzy się spotkali, wiedząc, że razem mogą przeżyć fajną rozkosz, ale ranek przyjdzie i ich rozczaruje… Można powiedzieć, że ten numer przypomina „Nie mam dla Ciebie miłości”.

Dlaczego sam nie piszesz słów, tylko jesteś współtwórcą, a więc posiłkujesz się tekstami innych?

To jest dobre pytanie. Wynika to pewnie z mojego perfekcjonizmu, a więc czuję, że to nie jest moja najmocniejsza strona. Kilka tekstów w swoim życiu napisałem, ale generalnie mam do swojego pisarstwa pewne zastrzeżenia. Przy albumie „W ogniu”, współpracując z moim dobrym znajomym Kubą Węgrzynem, on mi zdjął ciężar samobiczowania się. Pisanie tekstów jest dla mnie właśnie czymś takim. Wolę to pomijać, bo muzyka jest dla mnie przyjemniejszym elementem związanym z tworzeniem. Co nie znaczy, że nie miałem wkład w tę sferę, bo z Kubą wiele robiliśmy wspólnie. Nie czuję jednak, że w tym aspekcie musiałby komuś coś na siłę udowadniać.

Czujesz, że to czego słuchasz wpływa na to, co sam tworzysz?

Właśnie, co ciekawe, obecnie nie słucham dużo muzyki. Nie jestem wykwalifikowanym słuchaczem, ale nie da się ukryć, że Spotify podpowiada wiele rzeczy, które mogłyby mnie zainteresować. Kiedyś słuchałem wnikliwe, a dziś nie mam czasu, żeby się na tym skupiać. Nie ukrywam, że trochę mi tego żal. Skoro idziesz do teatru na trwający 1,5h spektakl, to dobrze byłoby posiedzieć w skupieniu nad jakąś płytą.

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply