„Nic co ludzkie nie może nam być obce” – Renata Przemyk [WYWIAD]

Album „VERA TO JA” jest autorskim projektem etnicznym, składającym się ze szczęśliwej 13-tki utworów inspirowanych prawdziwą naturą kobiety, która czerpie siłę z ziemi, z wody i z Księżyca. O tym niezwykle ciekawym przedsięwzięciu porozmawialiśmy z Renata Przemyk, która nagrała wspomnianą płytę z Dagadaną.

fot. Anna Powierża

Każda Twoja płyta to inny muzyczny projekt. Czy to znaczy, że tworząc nowe piosenki od razu myślisz, w jakich ramach artystycznych zamkniesz swój nowy album?

Zazwyczaj myślę projektowo. Pojedyncze piosenki, które gdzieś nagrywam, to są wyjątki, bo ktoś zaprosi mnie gościnnie albo nagram utwór na jakąś okoliczność. Moje płyty obejmują całą koncepcję i podoba mi się rzucanie w przestrzeń pomysłów, które potem obudowuję kolejnymi elementami. Dlatego tworząc nowy album przyświeca mi od samego początku jakiś zamysł.

Co pojawia się na samym początku nowego projektu?

Początkiem jest zwykle rodzaj jakiegoś nastroju, emocja, coś, co ma scalać cały album. Potem dopiero temat. Zazwyczaj wiem, jak bardzo to będzie ekspresyjne, bo to zależy od momentu życia, w jakim obecnie się znajduję. Kiedy miałam bojownicze nastawienie do życia, to powstała niemal publicystyczna płyta „Blizna”. Już na początku wiem, czy to będą piosenki bardziej stonowane, a może – ekscentryczne i głośne. Wiąże się to przy okazji z  fascynacją jakimś rodzajem muzyki w danym momencie. Może być mi akurat po drodze z mocnym rockowym brzmieniem albo poruszam się w rejonach poetycko-alternatywnych. Zdarza się, że ciekawi mnie coś, ale czuję, że nie jestem na to jeszcze gotowa. Potrzebuję dojrzeć, noszę w sobie różne historie. I przychodzi czas, kiedy spotyka się we mnie brzmienie z tematem. Na nowej płycie „Vera to ja” sięgnęłam po etniczne brzmienia, bo towarzyszą mi one od lat. Wchodzą stopniowo w moje życie. Przy okazji składu „Akustik trio” można było usłyszeć trochę flamenco, fado, odrobinę klezmerskiej i cygańskiej nuty, ale i słowiańskiego rozmachu. Wtedy poczułam, że w takiej przestrzeni mogę się w pełni wypowiedzieć i zaczęło mi to pasować coraz bardziej również od strony emocjonalnej. Biały śpiew jest mocny, pierwotny, zmysłowy, nieograniczony. Vera długo nabierała kształtów. Kiedy zobaczyłam ją wyraźnie, teksty napisały się szybko. Potem przyszły te właściwe dźwięki.

Wpływ na Twoją muzykę ma nie tylko inna muzyka, ale przy nowym albumie także książka „Biegnąca z wilkami”.

To prawda. Przy nowym projekcie nieprzypadkowo pojawia się lektura – „Biegnąca z wilkami” Clarissy Pinkoli Estés. Autorka jeździła po świecie przez 20 lat, zbierała baśnie i opowieści pod kątem obrazu kobiety, która wywodzi się z natury i jej konstrukcji psychicznej, emocjonalnej, osadzenia w społeczności. Są to mniej lub bardziej etniczne rzeczy, ale zawsze związane z kobiecością. Zaczęłam zgłębiać temat świadomości siebie, tego skąd, z kogo pochodzę i z jakich kobiet się składam. Zastanawiałam się jako kobieta nad swoją tożsamością. Co o kobiecości wiem, jaka wiedza ułatwiała mi życie i czy to da się przekazać innym młodym kobietom. Wpływ na takie myślenie miało też moje macierzyństwo, poprzez które historie innych kobiet stało się dla mnie jeszcze bardziej wyraziste. Zaczęłam więcej rozumieć. Czułam jakbym wchodziła pod powierzchnię, widziała więcej. Moja mama jest w takim momencie życia, że odchodzi, do tego śmierć obu babć… to wszystko zaczęło podbijać moje myślenie, jak to jest być kobietą we współczesnym świecie. Kobietą, która gdzieś się zaczyna i gdzieś kończy. Co jest pomiędzy. Pragniemy sensu, intensywności, poczucia spełnienia, ale najczęściej wszystkiego musimy uczyć się od początku same. Wiele możemy zyskać, czerpiąc z naszej historii rodzinnej i kobiecej, z tradycji, z rozmów z bliskimi kobietami. Takich rozmów bez tabu, o wszystkim. Na wsiach łatwiej było często wyrazić emocje śpiewem, sprzyjały temu rytuały, święta, obrzędy. Była tam tęsknota, żal, ale i radość. W czasie wspólnych prac kobiety opowiadały sobie o życiu. Matki wprowadzały w życie córki. To zaczęło mi się spajać w jedną konkretną opowieść i chciałam o tym zaśpiewać.

 

fot. Anna Powierża

Czy można powiedzieć, że w Twoim przypadku wiele refleksji przyszło z biegiem czasu? Czy są takie rzeczy, o których kiedyś być nie zaśpiewała a teraz masz na to odwagę?

Tak, sama musiałam dojrzeć, nabrać odwagi, ale też nauczyć się posługiwać właściwą formą. Najważniejsze jest, żeby słuchać, czytać, oglądać, być uważnym, wychodzić do ludzi, a więc poszerzać swoje horyzonty. Czerpanie wiedzy o świecie z wielu źródeł sprawia, że jesteśmy bardziej świadomi oraz dojrzali, co pozwala nam z czasem pełniej mówić o sobie, być sobą. Ja śpiewam o sobie, ale też o wielu podobnych do mnie. Emocje i uczucia są uniwersalne. Jakiś rodzaj kobiecości jest wspólny. Z czasem dowiadujemy się o sobie wielu rzeczy, które są nam potrzebne do wewnętrznego rozwoju, ale też do trwania tu i teraz. To pozwala nam żyć w sposób  bardziej satysfakcjonujący. Jesteśmy istotami stadnymi i potrzebujemy wokół siebie ludzi. Inaczej funkcjonujemy w samotności, co nam pokazała pandemia, zaczynamy dziczeć. Nasz rozwój jest uzależniony od ciepła przytuleń, życzliwych gestów, a więc obecności innych bliskich nam osób. Przekładając to na kobiecą sferę, potrzebujemy pielęgnować relacje, te pomiędzy płciami, ale też w obrębie tej samej płci. Musiałam to wszystko zrozumieć, sprawdzić.

W jaki sposób szukałaś osób, które pozwoliły Ci dopełnić te historie? I jak to się stało, że trafiłaś na Dagadanę?

Ten album nie powstałby bez życzliwych mi ludzi, bez przyjaciół. I to nie mogłoby się udać, gdyby oni nie oddali w tym projekcie swojego serca. To musiały być osoby, które odnajdą się w tym klimacie i będą pasować do tego projektu. Z Dagą i Daną jest nam z wielu powodów po drodze. To mądre kobiety z trudną historią. Bardzo podobało mi się podejście zespołu Dagadana do muzyki świata. Nie bez znaczenia jest to, że dziewczyny są doskonałymi wokalistkami i świetnymi muzykami. Ich umiejętność czerpania z tradycji jest imponująca. Znajduje się tam ogromne bogactwo. Dzięki nim sięgnęłam do muzyki łemkowskiej, słowiańskiej, folku miejskiego, wiejskiego, ale też brzmień latynoamerykańskich, czy nawet afrykańskich. To połączenie światów było dla mnie bardzo ważne. Mam potrzebę poszerzania optyki, ciekawość świata.

W jaki sposób udało Ci się połączyć te wszystkie elementy muzyczne w jedną całość?

Śmieję się, że to jest trochę, jak z kuchnią fusion. Trzeba mieć ogólną inspirację i użyć tych składników, które się lubi. Warto znać podstawowe zasady, ale to życie pokaże, co z tego wyjdzie. To kwestia intuicji i wyczucia smaku. Tego projektu nic nie ograniczało, żaden czas ani zewnętrzny przymus, jak to ma wyglądać. Nie robiłam tego na czyjeś zamówienie, więc miałam otwartą przestrzeń i stwierdziłam, że to jest cudowny moment, żeby skorzystać ze wszystkiego, co jest nam dostępne, ale i tego co wiem. Jestem na takim etapie życia i tworzenia, że nic nie muszę, kocham to co robię. To jest cudowne, że mogę podzielić się swoją życiową wiedzą i sposobem opisywania świata, ale też formą, jaka była dla mnie ciekawa. Szłam za głosem, patrząc, co się z tego urodzi. Pomogła mi w tym intuicja i doświadczenie. Do tego szczerość, to jest najlepsze, co mogę dać innym ludziom.

Nie boisz się poruszać ważnych tematów, m.in. śpiewasz o śmierci na tej płycie. Czy przestał być to dla Ciebie temat tabu?

Żyjemy w pewnym cyklu i jedno jest pewne – wszyscy, którzy się urodzili, kiedyś umrą. We współczesnym świecie wciąż jest to temat tabu. Gdy jesteśmy bardzo młodzi, to często nie zauważamy, że istnieje coś takiego, jak śmierć. Potem przez jakiś czas udajemy, że będziemy zawsze, później staramy się przeciwdziałać starości, chorobom. Jakby to miało nas ominąć, a przecież to jest niemożliwe. Dopóki ktoś bliski nam nie odejdzie… Fascynują mnie kultury z obszarów latynoamerykańskich, gdzie inaczej podchodzi się do tego tematu. Tam pogrzeby, cmentarze są barwne, pogodne, nie ma w tym pielęgnowania cierpiętnictwa, a jednocześnie występuje duża więź ze zmarłymi. Jeżeli mamy nasze życie przeżyć w pełni, to nie możemy ograniczać się tematami tabu. Nic co ludzkie nie może nam być obce.

Co jeszcze było dla Ciebie takim tematem tabu?

Wychowałam się w rodzinie, w środowisku, gdzie nagość i fizjologia były takimi tematami. Gdy dorastałam, nie wiedziałam kompletnie, co się dzieje z moim dojrzewającym ciałem. W pewnym momencie pomyślałam nawet, że umieram, bo zobaczyłam krew na majtkach. Moja mama była tak wstydliwa, że nie była w stanie powiedzieć swojej córce, co to jest miesiączka. Nie było wtedy Internetu. W szkole też nikt nie uświadamiał, a rozmowy z rówieśniczkami odbywały się w aurze sensacji i często były oparte na wymysłach dziecięcej fantazji. Ktoś myślał, że dziewczyna zaszła w ciążę, bo kąpała się w tym samym basenie z chłopakiem. Byliśmy strasznymi głuptakami, myślę o tym ze smutkiem. Sama zaczęłam potem szukać książek po jakichś bibliotekach jak już wiedziałam, że można. Jakieś lekcje z PDŻetu pojawiły się dopiero w siódmej czy ósmej klasie. Wiedziałam, że nie zrobię tego własnej córce. Nagość i wszystko co się dzieje z ciałem stały się dla nas czymś naturalnym.  Własne ciało należy traktować z życzliwością i czułością, ale takich rozmów z dzieckiem musiałam się nauczyć. To nie zawsze jest łatwe, ale to trzeba robić. Dzięki córce przeżywałam na nowo swoje, tym razem świadome dzieciństwo, dojrzewanie, zobaczyłam, że można było inaczej.

 

Przy okazji nagrywania nowej płyty sięgnęłaś po ciekawe instrumentarium. W jaki w ogóle sposób tworzyłaś muzyczną oprawę tej płyty?

Sięgnęłam po instrumenty etniczne, ale też w ogóle wszystko, co jest dostępne. Na płycie „Vera to ja” można usłyszeć instrumentarium z całego świata, ale też loopy i współczesne instrumenty. Nie chciałam się ograniczać. Tomek Drozdek T.Etno gra na ponad stu instrumentach etnicznych i robi to pięknie, malowniczo i wzruszająco. Jego gra i aranżacje stanowią o charakterze tych piosenek na całym albumie, sprawia, że odrywamy się od ziemi.

Ale trzeba powiedzieć, że przy tej płycie najpierw powstawały teksty, a potem moje myśli krążyły w różnych rejonach geograficznych i wśród dźwięków, którymi chciałam ubarwić daną opowieść. W ogóle jestem beneficjentką rozwoju współczesnych technologii, bo dzięki możliwości korzystania z różnych programów muzycznych mogłam sobie zrobić wstępne demo i symulacje różnych brzmień. Gram trochę na instrumentach perkusyjnych i tym też wspomagałam się muzycznie. Zaczęłam się tym bawić już przy okazji wspomnianego projektu „Akustik Trio”. Zawsze robię podstawowe demówki, które podpowiadają jakiś rodzaj brzmienia, ukierunkowują mi piosenkę. W realizacji muzycznej wizji wspomaga mnie także multiinstrumentalista – Tomek „Harry” Waldowski (produkował już poprzedni mój album „Renata Przemyk i mężczyźni”). Potrafi zebrać wszystkie pomysły, dograć i dołożyć własne i pięknie poukładać to wszystko w piosence tak, że jest lekko, znacząco i wspaniale brzmiąco. W ogóle otaczam się wspaniałymi ludźmi, większość z muzyków z płyty towarzyszy mi na koncertach i kiedy gra się z bliskimi utalentowanymi ludźmi to taka muzyka idzie prosto do serca.

Selekcjonujesz zwykle ich pomysły?

Mam ten przywilej grzebać w ich pomysłach. Czasem mówię – „o, to jest cudowne”, a innym razem – „tutaj bym poszła w nieco inną stronę”. Taka metoda dopasowywania różnych elementów pozwoliła stworzyć charakterystyczne brzmienie tego albumu. Oczywiście zależy mi, żeby nie tylko mnie, ale nam wszystkim podobał się efekt końcowy. Tworzymy grupę zapaleńców, którzy grają, bo to kochają. W tym przypadku emocjonalne podejście i spójność była bardzo ważna. I musimy czuć, że to tworzy całość.

Jest jeden instrument, który bardzo kojarzy się z Twoimi piosenkami bez względu na projekt, a jest nim akordeon. Dlaczego nigdy z niego nie rezygnujesz?

Akordeon jest dla mnie bardzo emocjonalny i daje mi tyle możliwości, że nie widzę potrzeby rezygnowania z niego. Dlatego na tej płycie także się pojawia. W dobrym towarzystwie.

Ciekawe jest to, że materiał z tego albumu można było usłyszeć już kilka miesięcy temu podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 2023 roku. Skąd taki odwrócony pomysł, czyli najpierw koncertowa odsłona tych piosenek, a później dopiero studyjna?

Musiałam najpierw poczuć, jak ten materiał funkcjonuje na scenie z publicznością. Czy jest przelot. To było niesamowite przeżycie, bo czuliśmy podczas tego koncertu, że to jest dobry kierunek. Wtedy zrozumieliśmy, że ten materiał ma ogromna siłę, co było potem inspiracją do nagrań studyjnych. Później wiedzieliśmy, co można jeszcze dołożyć, poprawić, żeby te piosenki prezentowały się jeszcze lepiej. Ważny był też feedback, który dostałam od razu po tym koncercie. Kilka pań przyszło do mnie ze łzami w oczach, mówiąc „to o mnie”. A za nimi stali fajni panowie. Uniwersalizm tej muzyki pozwala odbierać ją każdemu we własny sposób. Uczucia są ponad podziałami.

Kim w ogóle jest tytułowa Vera?

Tytuł tej płyty wymyśliła moja córka. Oglądałyśmy pewien serial dla nastolatek, gdzie pojawiła się postać zwariowanej, pełnej życia, trochę niegrzecznej bohaterki, która miała na imię Vera. A moja córka do mnie – „zobacz, ta Vera to ja”. Pomyślałam sobie, to ciekawe, zapisałam zdanie i to sobie gdzieś tam czekało. Kiedy dojrzałam do tych etnicznych brzmień, pomyślałam, że przecież mam gotowca. Vera jest prawdziwą kobietą, ciepłą, mądrą, pełną sprzeczności, wewnętrznej siły, ale i kruchości. W niej jest całe bogactwo życia potencjalnej kobiety, która musi strasznie dużo wiedzieć, która umie przetrwać, która zna i rozumie naturę, tę własną, ale i tę, w której żyjemy. Jedną z odsłon kobiety jest matka, która jest wszechogarniającą  „instytucją” – kimś, kto pozwala nam się wykarmić, daje ciepło i siłę. Jedne kobiety rodzą następne i mogą przekazać im całą wiedzę. Także znaczenie słowa Vera jest ważne, bo oznacza najgłębszą prawdę.

W jakim obecnie jesteś momencie swojego życia, bo po tym co mówisz może się wydawać, że w znakomitym?

Jestem w fantastycznym momencie swojego życia. Największą wartością w sztuce jest szczerość. Dlatego piszę wprost i nie boję się tego, że ktoś może posądzić mnie o banał albo kicz. Mogę robić, to co czuję bez zawoalowanego przekazu, jak to miało miejsce, gdy byłam dużo młodsza. Kiedyś uważałam, że moje pisanie nie jest wystarczająco dobre, zapraszałam do współpracy ludzi, którzy zrobią coś za mnie lepiej. Usiłowałam wpływać na innych, zdolniejszych, żeby pisali tak jak ja to widzę, żeby o mnie pisali tak, żebym mogła się w tym schronić. Bałam się ekshibicjonizmu. Przez długie lata opisywała dla mnie mój świat Anna Saraniecka, co zresztą robiła doskonale. Nasze długie rozmowy pozwalały mi się czegoś dowiedzieć o samej sobie. Potem zrozumiałam, że ja też już potrafię uwolnić swoje myśli. Musiał przyjść właściwy moment. I od jakiegoś czasu wszystko już robię faktycznie po swojemu. Nie boję się już intymności, oswoiłam wstyd.

A zdecydowałabyś się napisać książkę?

Anka Saraniecka ma w szufladzie książkę, którą mam nadzieję, że w końcu wyda. Ja dobrze się czuję w krótkich formach, bo bywam zbyt niecierpliwa. Czyjaś propozycja napisania ze mną książki także nie wchodzi w grę. Miałam kilka propozycji napisania biografii, czy współautobiografii i zawsze odmawiałam. O wszystkim, co jest dla mnie istotne mówię w wywiadach. Poza tym piszę i śpiewam zawsze o sobie.

Jaka jest dzisiaj Twoja publiczność?

Czule wstrząśnięta i życzliwie zmieszana. W różnych proporcjach. Inne sygnały z moich piosenek docierają do mężczyzn, a inne do kobiet, ale cieszę się, że ich treść za każdym razem jest mocno odbierana. Kobiety widzą wsparcie, a mężczyźni partnerkę, która ich akceptuje i jest ich ciekawa. Mądry facet nie będzie się przecież bał silnej kobiety, tylko zobaczy w niej kogoś, z kim może iść pewnie przez życie. Siła tkwi w spokoju i miłości. W odnalezieniu siebie i byciu sobą. I siebie lubieniu. I to jest ważna wiadomość którą należy puścić w świat.

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

Jedna odpowiedź do “„Nic co ludzkie nie może nam być obce” – Renata Przemyk [WYWIAD]”

Leave a Reply