“Szuflandia” to tytuł debiutanckiej płyty Wojtka Stanisza, która 14 lutego trafiła do serwisów streamingowych. Poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Szuflandia” – Wojtek Stanisz Quartet (2023)
Album „Szuflandia” to fonograficzny debiut już całkiem doświadczonego basisty – Wojtka Stanisza. Odnoszenie się do jego muzyki nie jest łatwym zadaniem, bo ten materiał ciężko jednoznacznie zakwalifikować, choć najwłaściwszym określeniem będzie, że mamy do czynienia z jazz fusion. Wiele tu elementów, będących wypadkową przynajmniej dwóch koncepcji muzycznych, czyli jazzowej wolności i rockowego myślenia. Znajdziemy też motywy związane z world music, a nawet dream popową szlachetność, co potwierdza, że dostaliśmy eklektyczny projekt naszpikowany dużą porcją wyszukanych pomysłów.
Niewątpliwe duże znaczenie w kształtowaniu całości mieli zaproszeni goście, którzy dookreślając motywy muzyczne gospodarza, ubarwili ten album znakomitymi frazami. Dlatego zespół Wojtek Stanisz Quartet został wzmocniony obecnością Mateusza Smoczyńskiego, Wiktora Tatarka i Wojtka Kidonia, a także kwartetu wiolonczelowego Barrels Cello Quartet (aranżacje Wojciecha Lemańskiego). Należy również docenić wkład muzyków, będących – obok lidera – częścią kwartetu, czyli Piotra Wieczorka (gitary i banjo), Marcina Jagiełłę (instrumenty klawiszowe) i Jana Szkudlarka (instrumenty perkusyjne), bo to oni ostatecznie wyznaczyli nurty, którymi płynie ta muzyka. Wymienienie wszystkich ma w tym przypadku duże znaczenie, bo każdy z nich stanowi w tak zobrazowanej przestrzeni pewną odrębność (świetna partia skrzypiec Smoczyńskiego w tytułowej „Szuflandii„).
Pomimo różnorodności i niewątpliwego wpływu każdego muzyka na ten jakże ciekawy materiał, trudno mówić o stworzeniu własnego języka wypowiedzi artystycznej. I nie należy traktować tego, jako zarzut, bo mniej wytrawny charakter tej twórczości oddaje nam utwory, które – pomimo niewątpliwego wysublimowania – są łatwiejsze w odbiorze. Dzięki temu każda kompozycja wydaje się bardziej naturalna, może nawet na swój sposób melodyjna, choć wciąż niezwykle treściwa (okazały pod względem wykorzystanych pomysłów, wyszukany brzmieniowo „Metthew„). Należy więc ostatecznie docenić, że niekiedy ta muzyka ma walory odprężające, stając się onirycznym pejzażem („Intro to Requiem„).
Wojtek Stanisz posiada duże wyczucie i nigdy jego obecność nie staje się przytłaczająca. Bez popisywania się umiejętnościami, nie stracił kontroli nad kierowaniem całego projektu, który zachwyca drobnymi motywami, tak często połyskującymi na tle poszczególnych utworów. Gospodarz daje też możliwość wyjścia przed szereg gościom (solówka gitarowa Wojtka Tatarka zjawiskowo przemieszcza się z motywem fortepianowym Marcina Jagiełły w „Requiem for Unknown„). A niekiedy bardziej klasyczny wydźwięk nie zakłóca znów ogólnego charakteru, który ostatecznie wypływa z jazzowej atrakcyjności (kwartet wiolonczelowy Barrels Cello Quartet w doskonałym „Flahjo„). Ta zmienność klimatyczna nie burzy też odbioru solowych partii instrumentów, tak skutecznie oznaczonych na tej płycie.
Łatwo się zanurzyć w ten album, ale też można się zatracić w jego niezmąconej idei, która naznacza podbity eklektyzm. Żaden element nie został przejaskrawiony, a chwilowe wycofanie się Wojtka Stanisza, nie tworzy dysproporcji pomiędzy poszczególnymi utworami. To duży sukces, który od strony jakościowej wydaje się bardzo ważny. I nawet jeśli nie udało się tematycznie uściślić całości, to i tak „Szuflandia” broni się ładnie uwypuklonym kunsztem i autentyzmem.
Łukasz Dębowski