„Gdy czuję się bezpieczna, to dochodzi do głosu Marta” – Sarsa [WYWIAD]

Album „*jestem marta” to nowe otwarcie w życiu artystycznym Sarsy. O potrzebie i umiejętności dotarcia do tego momentu porozmawialiśmy z artystką, czego efektem jest poniższy wywiad.

Nowy album „*jestem marta” ukazał się dosyć szybko od wydania płyty „Runostany”. Czy to znaczy, że teraz pracujesz znacznie szybciej niż kiedyś?

Powstawanie obu albumów trochę się przenikało. Przy nagrywaniu „Runostanów” myślałam już o kolejnym kroku, który zrodził pomysł na piosenki, składające się na płytę „*jestem marta”. „Runstany” długo leżały w szufladzie zanim się ukazały. Przy nowych utworach wszystko działo się znacznie szybciej, bo faktycznie wszystkie pomysły natychmiast przekazywałam dalej. Chciałam, żeby kolejny album był bardziej bieżący i aktualny. Czuję, jakbym te wszystkie historie pisała dzisiaj.

fot. materiały prasowe

Czy to znaczy, że pisząc nowe piosenki myślałaś mniej projektowo, a bardziej skupiłaś się na samym procesie tworzenia?

Zawsze myślałam pewną koncepcją, czyli gdzie to, co stworzę na nowo mnie umieści. Myślałam do jakiej estetyki muzycznej zostanę przypisana, jaki będzie wydźwięk moich piosenek. Przy płycie „*jestem marta” wyszłam z tego schematu myślenia, bo próbowałam stworzyć coś, co będzie zaskoczeniem, ale nie w sposób wyreżyserowany, do końca zaplanowany i to było najtrudniejsze. Okazało się jednak, że jestem w tym dobra. Czuję, że przeszłam trudny i długi proces, bo wszystko zaczęło dziać się już przy produkcji „Runstanów”, gdy jeszcze nie wiedziałam, o co mi chodzi. Od tamtego czasu musiałam znaleźć pomysł na obnażenie się, na wydobycie z siebie głębokich emocji i powiedzenie, o co tak naprawdę mi chodzi.

Wydawać się mogło, że po płycie „Runostany” łatwiej będzie Ci opowiadać o sobie, bo wreszcie odnalazłaś do tego odpowiednią przestrzeń.

Wtedy wiedziałam tylko, że wreszcie muszę Martę dopuścić do głosu, ale nie wiedziałam jeszcze, jak to zrobić. Wcześniej słuchacze byli obyci z tym, w jaki sposób śpiewa Sarsa, w jaki sposób pisze teksty oraz jak się prezentuje. Ona była ważną częścią mojej osoby, ale przełączenie się teraz na inną jej stronę było dla mnie trudne. Wiesz, ja w domu, gdy rozmawiam z synem lub komunikuję się ze światem mam zupełnie inny głos. Teraz chciałam śpiewać tym naturalnym, bardziej sensualnym głosem. Tutaj pomocny był mi mój partner Paweł Smakulski, który produkował nowy album i mówił – „uważaj, teraz za bardzo słychać Sarsę”. Z jednej strony było to wyzwanie techniczne, a z drugiej emocjonalne, bo był to proces związany z łączeniem autoterapii z wyrazem artystycznym, a na końcu z tworzeniem również pewnego produktu.

 

fot. okładka płyty

To śpiewanie innym głosem jest słyszalne na nowej płycie. W jaki sposób ten proces był dla Ciebie wyzwalający?

Studiowałam terapię muzyczną, co było ciekawe, bo przecież głos niesie ze sobą bardzo wiele komunikatów. Dużo możemy dowiedzieć się o człowieku na podstawie jego barwy, intonacji, siły głosu. Istnieje cała gałąź analizy głosu pod kątem, z jakim typem osobowości mamy do czynienia. Moja przemiana w tej kwestii nie była wykalkulowana, ta przemiana działa się wraz z moim rozwojem osobistym. To są naczynia połączone. Zmiana kierunku myślenia była związana z moim podążaniem ku prawdzie i odkrywaniem siebie, więc to przeobrażenie było naturalnym procesem. Wiesz, to można porównać do fizycznej zmiany ciała – jeśli będziemy jeść dużo słodyczy, wtedy będzie ono inaczej wyglądać. Tak samo jest z głosem – jeśli zmienimy kierunek myślenia, możemy dokonać jego przeobrażenia. Przy tej płycie nie dokopałam się jeszcze do sedna siebie samej, ale podróż do wnętrza jest dla mnie fascynująca, więc nie czuję, że muszę się z tym spieszyć. Proces poszukiwania pozwala mi przecież pokazywać różne strony muzyczne i zaskakiwać siebie samą, co później ma przełożenie na słuchacza. A ja lubię słyszeć, że kogoś zaskoczyłam, że ktoś nie spodziewał się kierunku, który w danym momencie obrałam.

Nowy album „*jestem marta” pokazuje Ciebie nieco inną, spokojniejszą, ale przecież słychać, że wciąż potrafisz przywalić. Nie pozbyłaś się do końca tej zbuntowanej Marty, która mocniej dała o sobie znać na „Runostanach”.

Na pewno wciąż wyją we mnie dwa wilki. Jeden z nich jest samotny, smutny, nostalgiczny, a drugi – spokojniejszy, szczęśliwy, wręcz taki, który czuje się kochany. I ten wilk głośniej wyje w danym momencie, którego akurat więcej karmie. Na płycie „*jestem marta” zawyły oba jednocześnie, choć przewaga jest sensualności, kobiecości, co pozwoliło przebić się odrobinie słońca.

A sama forma muzyczna, gdzie się zaczynała, bo przecież od strony muzycznej też dostaliśmy coś innego niż wcześniej?

To się działo już przy wymyślaniu melodii i wychodziło od tego, w jaki sposób teraz śpiewam. Czułam, że przy „Runostanach” sięgnęłam do swoich początków, nawet do tych momentów, gdy wykonywałam poezję śpiewaną. Przez melodię przebijały się wtedy rzeczy ostre, kłujące, wręcz drapiące ją od spodu. Tworząc album „*jestem marta” wiedziałam, że teraz muszą to być inne aranżacje, nadające nowym piosenkom lekkości. Mój partner Paweł Smakulski wychwytywał tę lekkość, ale nadawał jej własnego kształtu w piosenkach. Jego rola w tym przypadku była podwójnie ważna, bo zwracał uwagę na Martę, którą on zna najlepiej. Kiedy gdzieś za bardzo odpływałam, on mówił – „weź przestań się popisywać”. On upraszczał moje wypowiedzi artystyczne, po to, żeby pokazać mnie w jak najbardziej prywatny sposób, a przecież znamy się od wielu lat.

 

fot. Bartosz Mieloch

Wspomniałaś, że przy „Runostanach” sięgnęłaś do czasów, gdy bliska była Ci poezja śpiewana, a ja mam wrażenie, że na nowy album napisałaś najbardziej bardziej poetyckie teksty w swojej dotychczasowej działalności. Czujesz, że przy tej płycie napisałaś jeszcze lepsze niż wcześniej teksty, które właśnie bliskie są pewnej poetyce?

Nie wiem tego do końca, chociaż wciąż szkolę warsztat pisarski od strony czysto technicznej. Uczę się od innych, a moją wielką inspiracją jest Piotr Rogucki, z którym nagrałam utwór „JPRDL”, ale też raper Zeus. To on mi przede wszystkim pomagał, dawał możliwość spojrzenia na słowo nieco inaczej. I można to zauważyć już przy „Prologu”, co było dla mnie ciekawostką – wręcz łączenie innej estetyki rapowej z moją stanowiło swego rodzaju wyzwanie. Zeus miał duży udział w moim samodoskonaleniu się i poprawianiu warsztatu pisarskiego. Nie wiem, czy to teraz napisałam jest lepsze od tego, co tworzyłam wcześniej. Na pewno teksty na nowym albumie charakteryzują się miękkością i nie kąsają jak na „Runostanach”. Powstała w pewnym sensie kobieca poezja.

Przez to ten album można odbierać innymi zmysłami, bo mam wrażenie, że niektóre z tych piosenek wręcz pachną. Jakie zapachy oprócz jaśminu – częstym motywie Twoich tekstów – budzą się w Tobie, gdy myślisz o nowych utworach?

Nie reżyseruję swoich tekstów, ale ciekawe jest to, że możesz odbierać ten album innymi zmysłami. Smak i zapach tych piosenek rodzi się samoistnie, bo też śpiewam „chciałabym wiedzieć czym to pachnie”. Wspomniałeś o jaśminie, który stał się wręcz symbolem tego albumu, a jak wiemy pachnie on intensywnie, więc taki zapach pojawia się naturalnie… Te zapachy zapraszają do świata moich sytuacji. Podsunąłeś mi pomysł, żeby na koncertach podczas piosenek rozpylać różne zapachy.

Wracając do piosenki „Jaśmin”, to wiąże się z nią pewna ciekawostka, bo ja lubię medytować. To pozwoliło mi pozbyć się wszystkich przekłamanych sytuacji, które zagłuszały prawdziwy głos Marty w mojej głowie. Mantra pozwoliła mi usłyszeć samą siebie, o czym mówią powtarzane w kółko ważne dla mnie słowa – „Czuję się czyjaś / Zanim przeminę przy Tobie / Kwitnę jak kwiaty…”. Ten tekst jest związany z poczuciem samoakceptacji, że w końcu czuję się potrzebna, co przynosi poczucie bezpieczeństwa. A gdy czuję się bezpieczna, to dochodzi do głosu Marta.

A na płycie jest jeszcze „Storczyk”, czyli kolejny kwiatek do wąchania, pojawia się „Serce zjem”, ale też ciasto, czyli prócz zapachów dostajemy też smaki.

Aż tu nagle wyskakujesz z utworem „JPRDL”, który jest mocniejszym akcentem na płycie.

Zastanawiałam się, dlaczego w tej całej sensualności nagle zaczynam czuć inaczej. To jest pewnie cecha mojej osobowości, która nie jest jedynie kobieca. Takie zadziorne numery jak „JPRDL” i „Balet” musiały się więc pojawić. To jest też przejaw mojej odwagi, która prowadzi mnie w życiu i rozwoju zawodowym. Pozornie może te dwa kawałki nie pasują do całości, ale ostatecznie składają się na moją osobę.

Może wciąż potrzebujesz się buntować?

Bunt zawsze towarzyszył mi w życiu, a przy okazji zawsze był dla mnie bardzo twórczy. Bunt jest czasem potrzebny, bo rodzi coś nowego. Dlatego nie wyzbywam się go zupełnie.

A tekst do „JPRDL” można odnosić do sytuacji w Polsce, kiedy wciąż musieliśmy się buntować, bo ktoś nam z góry coś próbuje narzucać? A może chodziło Tobie o bardziej uniwersalny przekaz?

Nigdy nie myślę uniwersalnie, bo różne sytuacje z życia inspirują mnie do pisania piosenek, co nie znaczy, że nie można na swój sposób interpretować różnych tekstów. Tutaj zaobserwowałam coś innego, że świat jest pewnego rodzaju iluzją, na którą wszyscy mamy wpływ. To jednak składa się na pewien system przekonań, który jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ten system tak działa, żebyśmy my, jako jednostki mieli mało czasu na zastanowienie się nad sobą i światem. „JPRDL” jest więc rodzajem buntu na taki stan rzeczy, że będąc przebodźcowanym, nie pozwalamy sobie na refleksję, a pewien system ma wypracować w nas posłuszeństwo. Często jednak pójście w inną stronę nie przynosi niczego lepszego, stąd w tekście „odwrócony nurt kłamstw”. Sednem tego utworu jest to, że nie szukajmy szczęścia na zewnątrz, bo jest tam tylko iluzja. Prawda jest w nas samych, a ja czuję, że jestem w trakcie jej odkrywania.

 

Jak to się stało, że Piotr Rogucki stanął na Twojej drodze artystycznej?

Nie ukrywam, że marzyła mi się współpraca z Piotrem już wiele lat temu. Poczułam, że przy tej płycie spróbuję nawiązać z nim kontakt. Najpierw nagrałam z Pawłem Smakulskim wersję demo utworu „JPRDL” i wysłaliśmy mu ten numer. Ja go tam po prostu słyszałam, wręcz czułam, że to będzie utwór dla niego. Odpisał mi wiele miłych słów, stwierdzając, że ten numer jest dla niego inspirujący i chciałby być jego częścią.

Mam wrażenie, że w ogóle pracuje Ci się bardzo dobrze z facetami?

Bardzo jest mi po drodze mężczyznami i lubię z nimi współpracować. W „Balecie” także słyszałam Zdechłego Osę i wiedziałam, że on do tego numeru będzie pasować idealnie. I to jest ciekawa historia, bo trzy dni później, gdy o nim myślałam napisał do mnie, czy ja bym się nie dograła do jego kawałka. Ja mówię „jasne, ale posłuchaj mojego utworu…”. Tak idealnie nam się to wszystko ułożyło.

Przy tej płycie otworzyłam się także na kobiety, bo chociażby pojawiła się na mojej drodze Daria ze Śląska, która wsparła mnie jako tekściarka w utworze „Zuch dziewczyna”. To było super doświadczenie, bo powstało z naszej współpracy jeszcze coś innego. Fajne jest to, że kobieta potrafi zrozumieć kobietę. To było dla mnie ważne doświadczenie, bo przyznam, że w całym życiu niewiele było kobiet, z którymi udało mi się zbudować szczerą relację, która będzie pozbawiona cech rywalizacji. Daria w jeden dzień wstrzeliła się w utwór i była w stanie wyrazić wszystko to, co wtedy czułam. Jestem jej za to wdzięczna.

Czy wiele razy w życiu słyszałaś o sobie, że jesteś „Zuch dziewczyna”?

Słyszałam to bardzo często, że „masz być na siłach, mówili weź się w garść”. To kolejna piosenka, która jest odczytaniem dziennika. Tym właśnie różni się ten album od „Runostanów”, że wszystkie historie odnoszą się do mnie.

 

Wracając jednak do mężczyzn, z którymi współpracowałaś, to jednym z nich był nieżyjący już Jacek ‘Budyń’ Szymkiewicz. To on wsparł Cię przy pracy nad albumem „Runostany”. Czy namówiłbym Cię na krótkie wspomnienie jego osoby?

Po płycie „Runostany” nagraliśmy z Jackiem jeszcze jeden utwór zatytułowany „Nienaiwne”, który nigdy się nie ukazał. Dzień przed śmiercią do mnie zadzwonił i powiedział: „nagrałem te wokale, ale może jeszcze coś poprawię”, na co ja stwierdziłam – „przestań, nagrywaj dla mnie te tracki i wysyłaj”. Potem powiedział, że zrobi to jutro, bo dzisiaj kiepsko się czuje. I kolejnego dnia dowiedziałam się, że Budyń nie żyje, co było dla mnie ciosem. Wtedy złapała refleksja, jakimi my ludzie jesteśmy krótkimi momentami na tym świecie. Długo to we mnie siedziało i zdałam sobie sprawę, że nie warto zmarnować swojego momentu, by odgrywać jakąś rolę. A odgrywanie roli to jest przedsionek do depresji, w którym także ja się znalazłam. Teraz staram się inaczej funkcjonować, by nie zmarnować żadnej chwili i Budyń przyczynił się do tej mojej przemiany. A utwór, który nagrał czeka na swoją dobrą chwilę i czas pokaże, czy kiedyś zdecyduję się go pokazać.

Wspomnień z Budyniem zapewne masz wiele, ale jakie wspomnienia pozostały w Tobie po nagrywaniu albumu „*jestem marta”?

Na pewno z tym albumem wiąże się wiele wzruszeń. Już przed premierą płyty, podczas rozmów o niej czułam wzruszenie. To mi nie towarzyszyło przy poprzednich płytach. Awatar związany z Sarsą nie miał tak głębokich emocji, bo prawdziwie emocje ma Marta. Tym razem dogrzebałam się do aktualnej wersji siebie, czego nie udało mi się zrobić na poprzednich – także ważnych z innego powodu – albumach. Prawdziwe łzy wzruszenia w obecności ludzi są najlepszym wspomnieniem, które wiąże się z płytą „*jestem marta”. Takie podejście pozwoliło pokazać się również innym ludziom z tej emocjonalnej strony, o czym już wielokrotnie słyszałam, a co jest dla mnie ogromnie ważne. Takie pokazywanie siebie z dwóch stron stało się także inspiracją dla innych. Kiedy powiedział mi to chłopak, który jest drag queen, że ta moja przemiana miała dla niego ogromne znaczenie, to poczułam, że dostałam największy komplement, jaki mogłam sobie wymarzyć. Serce mi rośnie od wszystkich słów, które do mnie docierają przy tej płycie.

Czy w tym wszystkim ważne jest jeszcze dla Ciebie to, żeby Twoje nowe piosenki pokochały także duże rozgłośnie radiowe?

Bardzo bym sobie życzyła, żeby mój nowy album dostał możliwość dotarcia do możliwie szerokiego grona odbiorców. Chciałabym, żeby stacje radiowe odnalazły w moich nowych piosenkach przebojowość, ale nie jest to moim kluczem. Jeśli nie, to trudno, bo przecież o coś innego chodzi na tej płycie. Gdybym miała się komuś na siłę przypodobywać, pisząc nowe piosenki, straciłabym prawdę, na której przede wszystkim mi zależało. Fajnie byłoby poczuć tamtą popularność, którą miała Sarsa, ale przy tej muzyce. Tym bardziej, że czuję się na nowo debiutantką, a więc miałoby to dla mnie duże znaczenie.

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply