NO BODY to nowy projekt muzyczny, oscylujący w okolicach brudnej muzyki gitarowej, osnutej rockowo-metalowymi aranżami. Trzecim singlem promującym album EP został utwór “Moja wina”, a poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.
Recenzja albumu EP “No Body” – No Body (2023)
W czasach, gdy muzyka musi być sformatowana pod czyjeś oczekiwania, wyłania się nam nowy projekt muzyczny No Body, który nie próbuje wpisywać się w do końca określony nurt muzyczny. Na ich debiutanckim minialbumie znajdziemy wiele rockowej ekspresji, klasycznych gitarowych brzmień i zjawiskowego na tle kompozycji wokalu. Zespół jednak nie dopasowuje się na siłę do współczesnych zamiarów artystycznych, co w zależności od oczekiwań można uznać za zaletę lub wadę. Ważne, że tak naprawdę cztery energetyczne utwory, składające się na ten projekt wystarczyły, by zawrzeć w nich wiele błyskotliwie i bezkompromisowo uformowanych pomysłów.
Do tego dochodzi zimny, starannie uzupełniający wszystkie propozycje, delikatnie gotycki klimat. Czuć w tym również duży rozmach, w którym łatwo odnaleźć metalowe inklinacje (przyzwoite aranże), co znów potwierdza szerokie zapatrywania grupy.
Stąd obok hard rockowej intensywności, pojawia się nieźle poprowadzona melodyka, dodatkowo ubarwiona niezwykle ciekawym wokalem Anny Zalewskiej. Jej siła głosu, a także poetycka kolorystyka wokalna (oraz tekstowa) sprawia, że każdy numer zyskuje na swojej atrakcyjności (“Letnia noc“).
W przypadku tego wydarzenia zadziwiająca bywa nie tylko kreatywność, głos oraz energia, ale także dojrzałość artystyczna, która kryje się za każdym numerem (“Miejska dżungla“). I tutaj słowa uznania należą się Pawłowi Zakrzewskiemu (kompozytor, gitary). Właściwie trudno uwierzyć, że za tym projektem stoją tylko dwie osoby, bo wydźwięk całości jest tak szeroki, jakbyśmy mieli do czynienia z całym rockowym bandem. Zadziwiające.
Skojarzenia z muzyką lat 90. (ale nie tylko) będą uzasadnione. Można w tym znaleźć nawet nastrój wyciągnięty z twórczości Closterkeller, choć należy traktować to, jako luźną konotację. Zapewne wynika to z charyzmy wokalistki i jej mocno postawionego głosu, ale także gitarowej siarczystości, mieniącej się różnymi odmianami rocka, gdzie ważne miejsce zajmują zapętlające się ze sobą riffy (“Moja wina” z jakże poruszającym tekstem).
Ten album posiada kilka zalet, a jedną z nich jest udana próba bratania się z szeroko pojętą muzyką rockową w czasach, gdy wiele rzeczy powstaje według określonego planu, a nie rzeczywistej radości tworzenia. Tutaj dostaliśmy szczerość, ale też pełen profesjonalizm, który wyciągnął ten materiał ponad przeciętność. Taki artystyczny konkret. Warto sprawdzić, ile pomysłów udało się zmieścić w tak krótkim materiale muzycznym i trochę szkoda, że to tylko EPka. Póki co, warto śledzić dalsze poczynania No Body, bo może się okazać, że najlepsze dopiero przed nimi. Czuć, że to dopiero rozgrzewka.
Łukasz Dębowski
fot. materiały prasowe