23 czerwca odbyła się premiera “Hearsay”, czyli szesnastego albumu trębacza Piotra Schmidta, który artysta nagrał ze swoim międzynarodowym sekstetem. Zapraszamy na nasz wywiad z artystą, z którego można dowiedzieć się więcej nie tylko o nowej płycie muzyka.
fot. Jarek Wierzbicki
Jaka jest geneza powstania albumu „Hearsay”? Czy w tym przypadku wszystko zaczęło się od konceptu, który kryje się za jego tytułem?
Uważam, że koncept tego albumu jest nie tylko bliski mojej osobie, lecz także na ważne znaczenie ważny dla współczesnego świata. Kwestia percepcji rzeczywistości, tworzenia swoich własnych światów i odbierania muzyki – ale i informacji – subiektywnie, jest niezwykle złożonym i interesującym zagadnieniem. Nie zaczęło się jednak od tej refleksji, a od propozycji nagrania albumu „Komeda Unknown 1967” (SJRecords, 2022), która przyszła do mnie od niestrudzonego badacza życia i twórczości Komedy – Krzysztofa Balkiewicza, prezesa stowarzyszenia komedowskiego i dyrektora Love Polish Jazz Festival.
Po naszej prapremierze na tym festiwalu we wrześniu 2021 roku, wiele innych osób także namawiało nas na płytę i ostatecznie zdecydowałem się wejść do studia w marcu 2022 roku podczas europejskiej trasy koncertowej Waltera Smitha III oraz Matthew Stevensa z zespołem, w którego skład wchodzili także Harish Raghavan oraz Jonathan Barber. Postanowiłem wykorzystać moment. Znałem już wcześniej dobrze Waltera Smitha III, z którym grałem trasę w 2013 roku, oraz który wraz z Matthew Stevensem gościł na mojej płycie „Dark Forecast” (SJRecords, 2020). Tym razem zaprosiłem do studia ich sekcję rytmiczną – Harisha oraz Jonathana. To wybitni muzycy, a ich obecność na krążku jest dodatkowym kolorem w palecie brzmień tej płyty.
Szybko stwierdziłem jednak, że mając tak świetnych muzyków w studio, bo oprócz wymienionych, także Pawła Tomaszewskiego, Davida Dorużkę, Kęstutisa Vaiginisa, Michała Barańskiego i Sebastiana Kuchczyńskiego, szkoda byłoby nagrywać tylko jedną płytę. Już wcześniej, w trakcie aranżowania rękopisów Krzysztofa Komedy, postanowiłem napisać też kilka nowych, autorskich utworów, które pojawiły się już na festiwalu Love Polish Jazz. Telewizja Jazz nagrała profesjonalnie ten koncert i można go czasem zobaczyć na antenie, a dwa utwory z tego koncertu dostępne są też na moim kanale na YouTube, na który serdecznie zapraszam.
Przed wejściem do studia dokomponowałem kilka utworów i postanowiłem nagrać dwie płyty – komedowską oraz autorską. Na miejscu mieliśmy też topowy fortepian Fazioli, na którym to egzemplarzu Bruce Liu wygrał Konkurs Chopinowski. Zresztą samo studio Maq Records to wyśmienite i bardzo profesjonalne miejsce, więc w przeciągu dwóch dni nagraliśmy dwie płyty. Potem obie zmiksowaliśmy razem z Maciejem Stachem – moim wybitnym realizatorem dźwięku, z którym współpracuję już 8 lat. Drugi album czekał zatem na stosowny moment, by wyszedł z przysłowiowej szuflady i ujrzał światło dzienne.
fot. Joanna Sobczak
Tytuł „Hearsay” odnosi się do zasłyszanych informacji bez potwierdzenia, które często prowadzą do nieporozumień. Czy to znaczy, że pomysł został oparty na konkretnych sytuacjach, które miały miejsce w Pana życiu? Czy jest to bardziej filozoficzne odniesienie?
Na pewno jest to problem, który uważam za istotny w dzisiejszym świecie. Ale czy odnosi się do konkretnych sytuacji z mojego życia? Na pewno było takich wiele, gdzie dochodziło do nieporozumień, innych oczekiwań, mylnych ocen… Złego zrozumienia drugiego człowieka, ale też i do zrewidowania pewnych informacji na późniejszym etapie, które wcześniej z różnych stron do mnie dochodziły. To element życia każdego i może właśnie dlatego postanowiłem uważniej przyjrzeć się temu problemowi, który ma zdecydowanie charakter uniwersalny i towarzyszył ludzkości od zarania dziejów.
Każdy z nas interpretuje rzeczywistość na swój sposób, a nasza percepcja jest kształtowana przez nasze doświadczenia, kulturę, tradycję, wychowanie i wiedzę, którą posiadamy. Dodatkowo, w dzisiejszych czasach wiele osób powtarza informacje, nie sprawdzając ich prawdziwości, co prowadzi do nieporozumień, ale też służy utwierdzaniu się pewnych stereotypów i mitów. W rezultacie żyjemy w świecie naszych wyobrażeń, nie zwracając uwagi na brak spójności i logiki w informacjach, które do nas docierają.
Wierzę, że „Hearsay” jest nie tylko artystyczną odpowiedzią na poruszane wyżej kwestie, ale także albumem, który pozwala mi wyrazić siebie jako artystę. Jestem dumny z rezultatów i mam nadzieję, że muzyka zawarta na tym albumie dotrze do wielu osób i zainspiruje do refleksji na poruszane tutaj tematy. Moje przemyślenia w tym temacie można zweryfikować w opisie płyty na stronie wydawnictwa www.sjrecords.eu.
fot. okładka płyty
Czy faktycznie wierzy Pan, że muzyka instrumentalna, pobudzająca wyobraźnię słuchacza, może stać się „nowym pryzmatem w przyjmowaniu prawdy”? Jak można tłumaczyć to stwierdzenie?
Chodzi o cały koncept filozoficzno-psychologiczno-społeczny jaki za tą płytą stoi, a który opisany jest właśnie na wspomnianej stronie wydawnictwa. QR code na fizycznym krążku też tam prowadzi. A ci co słuchają przez portale streamingowe też mogą tam zajrzeć i poczytać o więcej albumie.
To ten koncept właśnie powinien skłonić do rozważań, refleksji. Muzyka sama w sobie, może stanowić dla nich tło, bo też nie jest aż tak absorbująca jak np. bebop czy jazz free i wydaje mi się, że brzmieniem wytwarza przestrzeń do skojarzeń lub przemyśleń. Nowy pryzmat w przyjmowaniu prawdy, to wpuszczenie do siebie elementu zwątpienia lub raczej kwestionowania informacji, które do nas trafiają. To nie znaczy, że od razu musimy ruszać w misję poszukiwania prawdziwych informacji na dany temat, ale raczej by to, co i tak do nas dociera, przyjmować z przymrużeniem oka. Nie przejmować się i nie dystansować się, szczególnie od tych, którzy uważają, że mają patent na prawdę.
Czy wykorzystanie różnych stylów jazzowych było świadomym zabiegiem? Na czym najbardziej zależało Panu podczas tworzenia materiału muzycznego na ten album?
Już przy aranżowaniu muzyki do „Komeda Unknown 1967” stwierdziłem, że skupię się na tym, by muzyka ta korespondowała z moją estetyką i wrażliwością, taką jaką mam tu i teraz. Jak teraz słyszę i odbieram ją pod kątem odczuć emocjonalnych. Tak powstały komedowskie aranżacje i tak samo powstała płyta autorska. Najbardziej zależało mi na autentycznym wyrażeniu siebie jako artysty i oddaniu tego, co czuję w momencie tworzenia i wykonania muzyki. Chciałem, aby każdy utwór na albumie był wyrazem mojej wrażliwości i estetyki, a jednocześnie zapewniał różnorodność stylistyczną, która pozwalałaby mi eksplorować różne brzmienia i techniki jazzowe. Ostatecznie, najważniejsze dla mnie było, aby muzyka na tym albumie była szczera, emocjonalna i oddawała to, co przeżywam jako artysta w danej chwili.
Czy inaczej podchodzi Pan do nagrywania projektów z własnym sextetem, a tych, gdzie pojawia się Pan gościnnie (np. „Freedom Book – Echoes Of Heyday”)? Jak Pan, jako muzyk i twórca rozgranicza te dwie działalności?
Zdecydowanie inaczej. Ale to też wynika z bycia liderem i autorem aranżacji lub kompozycji. Oczywiście nie wszystkie kompozycje na „Hearsay” są moje. Jest np. jeden utwór Bartka Pieszki – „Slow Motion”. Bartek to wybitny wibrafonista, mój przyjaciel jeszcze z Gliwic i ze szkoły muzycznej, a potem z akademika i ze studiów jazzowych w Katowicach. Utwór ten Bartek nagrał na swojej płycie z 15 lat temu i nagrał nawet do niego teledysk, a ja stwierdziłem, że idealnie pasowałby do moich kompozycji i do tej płyty. Jednak chciałem ten utwór zagrać inaczej i czuję go inaczej niż Bartek. Tak też, po swojemu, poprowadziłem zespół.
We „Freedom Book – Echoes of Heyday” Nahornego podporządkowałem się jego wizji, ale nie do końca, tzn. tyle wolności i kreatywności ile mogłem włożyć swoją grą na trąbce, to włożyłem. Tyle siebie ile mogłem zaproponować, to zaproponowałem. Jednak cała koncepcja płyty była Nahornego. Może poza pomysłami, by ponagrywać utwory kolektywnie improwizowane, freejazzowe. To był mój pomysł, który po prostu padł na podatny grunt. Lubię czasem takie improwizowane utwory jako nietypowe interesujące przerywniki pomiędzy starannie skomponowanymi kawałkami.
Oprócz sekstetu, którego jest Pan częścią, w wybranych propozycjach pojawia się amerykańska sekcja rytmiczna, czyli Harish Raghavan na kontrabasie i Jonathan Barber na perkusji. Czy w jakiś sposób szukał Pan dla nich przestrzeni muzycznej, w której będą mogli się pojawić?
Nie szukałem dla nich niczego szczególnego. Harish zagrał do jednego utworu intro, które notabene rozpoczyna całą płytę i to wszystko z rzeczy wyróżniających go. Poza tym Amerykanie grają w sekcji w trzech utworach, a Polacy – Barański i Kuchczyński – w pozostałych trzech. W ramach moich kompozycji i mojego konceptu gry starałem się pozostawić wszystkim moim kolegom maksymalnie dużo swobody wykonawczej i pola do interpretacji nut po swojemu. To bardzo otwiera przestrzeń, a mając wybitnych wykonawców w składzie, taka koncepcja bardzo dodaje muzyce.
Czy album „Hearsay” jest zamkniętym projektem, a może byłby Pan w stanie dopisać do niego kolejną część? Czy wszystkie swoje albumy traktuje Pan jako zamkniętą całość?
Muzyka nigdy nie jest zamknięta. Zawsze da się ją jakoś otworzyć, stworzyć przejście do dalszej części, rozwinąć myśl. „Hearsay” jest pełnym albumem płytowym, ale na koncertach ostatnio często gram kilka utworów z jednej płyty, kilka z innej, i może jeszcze po jednym z kilku innych albumów. Mam już 16 autorskich płyt na koncie, więc jest z czego wybierać. Natomiast jeśli czuję, że pewne utwory są wyjątkowo fajne i mi się dobrze miksują ze sobą, to po prostu je gram. Z chęcią dopiszę coś niedługo i też wsadzę w repertuar koncertowy, nawet jeśli nie będzie to na żadnej płycie. Muzyka zawsze żyje, ewoluuje.
Co według Pana jest największą wartością albumu „Hearsay”, która odróżnia ten projekt od Pana wcześniejszych przedsięwzięć artystycznych?
Trudno powiedzieć, bo moje wcześniejsze przedsięwzięcia artystyczne mają swoją wartość głównie w muzyce, która tam się znajduje, w tym unikatowym momencie nagrywania razem, tu i teraz, w uchwyceniu chwili, w zapisie ulotnej magii tworzenia. To, co na co dzień dzieje się na koncertach, co wpływa na ich wyjątkowość, dzieje się też w muzyce jazzowej przy okazji nagrywania płyt. Nie mamy tak, że siedzimy i nagrywamy miesiącami. To wtedy jest tzw. muzyka produkcyjna – muzyka wyprodukowana. Ja nie produkuję muzyki, ja ją gram. Oczywiście później można dołożyć do zagranego utworu pewne elementy post produkcji.
Z „Hearsay” było tak, że nie mieliśmy żadnej próby, nic. Przyniosłem nuty do studia i po prostu je graliśmy. Pierwsze przegranie było często na to, by zrozumieć utwór i ogarnąć formę, ale drugie przegranie często już zostawało na krążku. Uważam, że w jazzie mając rewelacyjnych muzyków warto dbać o świeżość. Dużo prób ją zabija.
Co jeszcze ten album wyróżnia? Myślę, że przez to, że jest to moje najnowsze dziecko, to album ten jest wyjątkowo bliski memu sercu i mocno ze mną rezonuje. Tak teraz właśnie i w taki sposób słyszę i czuję muzykę. Słuchając tej płyty, człowiek ma jakby możliwość zajrzeć w głąb mej duszy.
Czy utwory z płyty „Hearsay” będą miały okazję wybrzmieć w całości na koncertach?
Już od prawie dwóch lat regularnie dodaję jeden lub dwa utwory z tej płyty do repertuaru koncertowego oscylującego głównie wokół odkrytych przez Balkiewicza utworów Komedy. Nawiązuję też czasem do albumu „Saxesful vol. II” lub do „Tribute to Tomasz Stańko”. Czasem zahaczam też o album „Dark Forecast”. To wszystko moje płyty z ostatnich 5 lat. Na pewno teraz ta proporcja się trochę zmieni i zdecydowanie więcej utworów na koncercie będzie odnosić się do tego albumu. Wciąż jednak będę sięgał po moje sprawdzone hity z innych płyt, bo też po prostu uważam, że warto.
Czy podglądanie i słuchanie innych artystów jest potrzebnym elementem do tego, by tworzyć własne projekty? Czy często bywa Pan na koncertach innych artystów i jaki wpływ mają na Pana takie spotkania z muzyką innych twórców?
Najchętniej wybieram się na koncerty moich dobrych kolegów – świetnych muzyków, albo na występy gwiazd światowej lub europejskiej sceny. Czasem też współorganizuję koncerty czy festiwale, więc słucham ludzi przez siebie zaproszonych. Ogólnie staram się też sporo słuchać w domu, na moim high-endowym sprzęcie audio, m.in. od elinsAudio. Jedno i drugie nie jest proste przy dwójce małych dzieci. To teraz ich czas, a ja mogę jedynie wyskrobać sobie z niego coś dla siebie. Krążą pogłoski, że w życiu bardzo ważny jest balans. 🙂 Bez niego tracimy równowagę, stresujemy się, łapiemy choroby i depresje. Trzeba żyć w zgodzie ze sobą, ale też dawać od siebie tyle, ile tylko możemy, bo warto przez życie przejść obudzonym.