Mikromusic obchodzi 20-lecie. Z tej okazji powstał album “Mikromusic z górnej półki”, na którym wybrzmiewa 47-osobowa orkiestra wraz z gośćmi. Zapraszamy na nasz wywiad z wokalistką Natalią Grosiak, która zdradziła nam wiele ciekawostek związanych z dwudziestoletnią działalnością grupy.
fot. materiały prasowe
Czy „Mikromusic z górnej półki” to album, który chcieliście wydać z okazji 20-lecia istnienia zespołu? Czy ten koncert, a później płyta wypadła trochę przypadkowo w takim czasie?
Chciałam wydać coś specjalnego z okazji 20-lecia zespołu Mikromusic, ale nie bardzo miałam pomysł, co to miałoby być. Przypadek sprawił, że udało nam się tak na tłusto wszystko zorganizować. Planowałam zaprosić gości oraz nagrać nowe wykonania niektórych utworów. Początkowo miał to być koncert zagrany w Klubie Wytwórnia w Łodzi. Nagle dostałam telefon od kierowniczki z Filharmonii Wrocławskiej, która zaproponowała nam wspólny koncert. Wtedy otworzyły się możliwości, a Adam Lepka znalazł dla naszych piosenek aranże, idealnie pasujące do 47-osobowej orkiestry.
Właśnie, w jaki sposób szukaliście sposobu na to, żeby te utwory zabrzmiały tak, a nie inaczej?
To właśnie w głównej mierze zasługa Adama Lepki. Kilka rzeczy z nami konsultował, ale to są jego pomysły. Wiedział, co z czym pozamieniać, żeby wszystko brzmiało jak należy. Wielki ukłon dla niego. Moim pomysłem była barokowa wersja piosenki „Takiego chłopaka”. Nasz pianista Robert Jarmużek zrobił aranż do „Burzowej”. Na koncertach będzie można też usłyszeć utwór spoza płyty, czyli „Oddychaj” z kolejnym jego przepięknym aranżem. Warto czekać szczególnie na zimowe koncerty, bo tam to wszystko się pojawi.
Czy podczas koncertu pojawiło się więcej utworów niż ostatecznie znalazło się na płycie?
Tak, był jeszcze utwór „Szkodnik”, podczas którego wysiadł nam prąd. Po 43 minutowej przerwie zagraliśmy go jeszcze raz, ale po tym stresie okazało się, że to był najgorzej wykonany kawałek podczas całego koncertu, więc z niego zrezygnowaliśmy.
Przy okazji całego wydarzenia warto wspomnieć o wyjątkowym wydaniu fizycznym płyty „Mikromusic z górnej półki”. Czy sama okładka ma się nam z czymś kojarzyć?
Zawsze staramy się, żeby fizyczne wydania naszych płyt były wyjątkowe. Stawiamy też na ekologię. Sama okładka nowego albumu, to była nasza burza mózgów z Martą Gawin (odpowiada za projekt), bo jeśli się przyjrzysz, to znajdziesz zależność pomiędzy wydaniami płyt „Tak mi się nie chce”, „Z dolnej półki” i tym wydawnictwem. Tam był zapoczątkowany trend z pewną dwuznacznością, bo możesz zobaczyć na nich trawkę, albo… cos zupełnie innego. Na nowej płycie mamy złączone dłonie, które w specyficznym ułożeniu także mogą budzić podobne skojarzenia. Ostateczna interpretacja zależy od odbiorcy, bo każdy może zobaczyć na okładce to, co chce. Ta wieloznaczność jest fajna.
fot. okładka płyty
Czy wybór utworów na taki specjalny koncert, który potem został wydany na płycie był z jakiegoś powodu trudny? Jak dokonywaliście selekcji piosenek?
To była bardzo trudna sprawa, tym bardziej, że zagraliśmy to, co chcieliśmy, a nie to, co wypadało zagrać. Dlatego zrezygnowaliśmy z singlowych – „Dobrze jest”, „Kardamon i pieprz”, za którymi już nie przepadamy. Wyjątkiem jest „Burzowa”, bo publiczność bardzo ją pokochała. Z kilku piosenek musieliśmy zrezygnować – nie ma „Śmierci pięknych saren”, ale jest za to „Świat oddala się ode mnie”. Nie chcieliśmy też zaserwować ludziom bardzo smutnego koncertu, dlatego nie ma utworów, które być może powinny się pojawić, a ich nie zamieściliśmy w setliście. Wszystko staraliśmy się rozsądnie rozegrać.
Wspomniałaś o „Burzowej”, która na tym koncercie wybrzmiała wyjątkowo, także ze względu na to, że do jej wykonania zaprosiliście Dorotę Miśkiewicz.
To jest trudna piosenka z jazzowym sznytem i zobaczyłam najpierw w swojej wyobraźni, że idealnie pasowałaby do Doroty Miśkiewicz. Ona śpiewa w punkt, ma niepowtarzalny głos i jest wokalistką jazzową, więc postanowiłam ją zaprosić. A znamy się od dawna, bo poznałyśmy się jeszcze w ubiegłym wieku (śmiech). Spotkałyśmy się po raz pierwszy na warsztatach w Chodzieży, gdzieś pod koniec lat 90.
Za co cenisz Dorotę Miśkiewicz? Czy to jest bliska Tobie wrażliwość artystyczna?
Ona ma czekoladowy wokal, czyli zupełnie inna barwa niż moja. Dorotę obserwuję od wielu lat. Doceniam, że zawsze kroczy własną ścieżką, robi swoje, słyszę jak śpiewa i jestem jej totalną fanką.
Przy tej okazji warto też wspomnieć o Meli Koteluk, która zaśpiewała „Takiego chłopaka”. To też nie był przypadek, że akurat w tej piosence pojawiła się Mela?
Przede wszystkim my się kumplujemy od wielu lat. Nawet powstał taki babski klan, do którego należy również Bovska. Mela ma inną barwę głosu niż Dorota, na czym bardzo mi zależało. Chciałam zaśpiewać z różnymi wokalistkami przy okazji tego koncertu, a wybór Meli wydał mi się w tym przypadku oczywisty.
Mamy jeszcze jednego gościa, którym jest Kuba Badach.
Cały nasz zespół jest fanem talentu Kuby. Już 20 lat temu słuchaliśmy jego piosenek, które nagrywał z zespołem Polucjanci. Moje drogi z nim czasem się przecinały i to już bardzo dawno temu, np. na Przeglądzie Piosenki Studenckiej. Ciężko było go zaprosić na koncert, bo jest bardzo zapracowany, tym bardziej cieszę się, że na tę wyjątkową okoliczność udało się nam razem zaśpiewać. Od razu wiedziałam, że piosenka „Tak mi się nie chce” będzie dla niego najlepszym wyborem.
Czy to prawda, że z Kubą próbowaliście zabawiać publiczność podczas wspomnianej awarii prądu?
Tak, Kuba zapytał, czy umiem opowiadać kawały, po czym razem wyszliśmy na scenę i nasz stand up – wzbogacony występem także innych gości – trwał nieustannie ponad 40 minut. Przyznam, że zdarzały się awarie w naszej 20 letniej karierze scenicznej, ale tak długiej nigdy nie mieliśmy. Dzięki temu, że wiele osób przyszło z pomocą, udało się uratować sytuację. I choć publiczność liczyła ponad 1000 osób, to podczas tej przerwy, poczuliśmy się jak jedna wielka rodzina.
Czy masz takie piosenki, bez których nie wyobrażasz sobie koncertu Mikromusic?
Prawda jest taka, że nawet jak nagrywamy nowe płyty i potem jedziemy z nimi w trasę koncertową, to podczas nich wplatamy nasze hiciory, bo to rozładowuje atmosferę. Na bis nieustannie gramy „W dupie to mam”, czyli „Niemiłość”. Zawsze serwujemy też „Takiego chłopaka” i „Tak mi się nie chce”, bo wierzymy ludziom i wiemy, że ich to cieszy. Chcemy, żeby naszej publiczności było przyjemnie podczas naszych koncertów.
Jak w ogóle wspominasz pierwsze koncerty Mikromusic? Czy wiele zmieniło się na przestrzeni tych ponad 20 lat?
To jest totalna przepaść. Teraz jesteśmy świetnie przygotowaną grupą pod względem technicznym. Mamy swojego technicznego, doskonały sprzęt, własny bus… kiedyś jeździliśmy samochodem osobowym zapakowanym po sufit. Potem ktoś nas z przypadku realizował podczas koncertów, co różnie brzmiało. Wtedy spaliśmy po różnych ludziach albo w hostelach, co też miało swój urok. Mając 20 lat inaczej patrzyło się na różne rzeczy, cieszyliśmy się z każdego koncertu, nawet jeśli coś nie było dopracowane. Gorszą stroną było znoszenie również tego, że ktoś Cię nie szanował, albo uważał Cię za gorszego artystę. To bywało trudne, tym bardziej, że my długo czekaliśmy na swój ważny moment w karierze. Przecież dopiero przy czwartej płycie udało nam się odnieść sukces. Przeszliśmy przez wszystkie etapy związane z działalnością zespołu, przez co mamy ogromną pokorę i wdzięczność tego, co teraz się dzieje.
Czy przez te lata mniejszej popularności miałaś chwile zwątpienia i myślałaś o porzuceniu śpiewania?
Miałam takie momenty. 10 lat nie odnosiliśmy sukcesów, więc siłą rzeczy takie zwątpienia się pojawiały. Myślałam sobie wtedy, że – dobra, daję sobie jeszcze rok i szukam normalnej pracy. A po roku mówiłam – jeszcze jeden rok. Byłam wytrwała, to była moja pasja i wiedziałam, że chcę to robić. Przy premierze płyty „Piękny koniec”, gdzie pojawił się singiel „Takiego chłopaka”, także myślałam, że nic się nie zmieni. Dwa dni przed premierą, będąc na porodówce myślałam – urodzę dziecko i jakoś za pół roku będę organizować nam jakieś koncerty. A tu nagle okazało się, że mamy przebój, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Potem potoczyło się już samo, bo zaczęliśmy dostawać wiele propozycji koncertowych.
Nie myślałaś nigdy, żeby iść do jakiegoś programu i w ten sposób pomóc zespołowi szerzej zaistnieć?
Gdy wydaliśmy płytę „Sennik”, nasza managerka namawiała nas, żebyśmy wzięli udział w preselekcjach do konkursu Eurowizji. My bardzo nie chcieliśmy, ale ona się zaparła i wysłała piosenkę „Kardamon i pieprz”. Nagle się okazało, że ten utwór zakwalifikował się do eliminacji, co wcale nas nie ucieszyło. Parę tygodni przed zgłoszeniem zagraliśmy ten kawałek na koncercie w Dzierżoniowie i ktoś nas tam nagrał, a potem wrzucił na YouTube. To nie było zgodne z regulaminem Eurowizji, więc po tym, gdy zostało to odkryte, zostaliśmy zdyskwalifikowani. Przyniosło nam to chwilowy rozgłos, ale tak naprawdę odetchnęliśmy z ulgą, że tam nie wystąpiliśmy. Kiedyś zetknęłam się też z Idolem. To było dla mnie trudne przeżycie. Wtedy powiedziałam sobie – nigdy więcej tego typu programów. Ja tam zwyczajnie nie pasowałam.
fot. Hubert Grygielewicz
To też pokazuje, że można odnieść sukces bez płynięcia głównym nurtem komercyjnym.
My sobie zawsze robiliśmy swoje. Po pierwszej płycie graliśmy koncert w Arsenale we Wrocławiu przed zespołem Raz Dwa Trzy. Pamiętam, że wyszłam na scenę, wszyscy byli pochowani po kątach, więc ja swoje odśpiewałam, zeszliśmy ze sceny i do widzenia. Potem wszedł Adam Nowak i zobaczyłam, co on zrobił. Przemówił łagodnym głosem do publiczności – hej, co Wy tak się chowacie, chodźcie bliżej. Obserwowałam, w jaki sposób łapał kontakt z publicznością i wtedy zrozumiałam, że chcę tak jak Raz Dwa Trzy. Chcę wyjść na scenę, stwarzając atmosferę i mieć swoją publiczność… Oni pokazali mi, czego ja tak naprawdę potrzebuję. Przez wiele lat nauczyłam się rozmawiać z ludźmi, a nasze koncerty traktuję jako ważne spotkanie. Poza tym występujemy już w miejscach, gdzie sama chciałabym przyjść na koncert.
Mówiąc o 20-leciu zespołu, nie można pominąć Dawida Korbaczyńskiego, z którym zakładałaś Mikromusic. Na czym polega Wasza znajomość, że przez tyle lat wciąż jesteście w stanie ze sobą wytrzymać?
Poznaliśmy się pod koniec lat 90., podczas sławnych warsztatów bluesowych w Bolesławcu. Ja wtedy chodziłam z gitarką od pokoju do pokoju, szukając delikwentów, którzy zagrają ze mną moje piosenki. W jednym z pokojów natknęłam się na dwóch długowłosych chłopaków, którymi byli Dawid oraz Paweł Hendrich, teraz znany kompozytor muzyki współczesnej. Zaprezentowałam im moją muzykę, a oni zaczęli się wygłupiać, wręcz mnie wyśmiali, bo interesowała ich cięższa muza (śmiech). Tak zaczęła się moja znajomość z Dawidem Korbaczyńskim. Potem poszłam na korytarz, zaczęłam grać, stwierdzając, że może sami się znajdą jacyś muzycy. Przypadkiem poznałam chłopaków z zespołu Faces, którzy dołączyli się do mnie i zaczęli mi akompaniować. Wtedy Dawid, przechadzając się korytarzem, natknął się na nas i stwierdził, że w sumie fajnie gramy. Potem razem zagraliśmy wspólny koncert.
Czy Wasza znajomość należy do łatwych? Czy zawsze ze sobą dobrze się dogadywaliście?
Oj, różnie bywało. Teraz jest dobrze, ale bywało, że kłóciliśmy się, jak we włoskiej rodzinie. Łączy nas ogromna przyjaźń. Przez wiele lat nauczyliśmy się szacunku do siebie. Udało nam się pokonać różne kryzysy. Największy miałam w 2021 roku, kiedy czułam wypalenie zawodowe, myśląc nawet o zamknięciu działalności zespołu Mikromusic. To na szczęście minęło, ale tylko dzięki temu, że nie nagrywaliśmy niczego nowego do momentu, aż sama poczułam ponowną potrzebę tworzenia. Dawid powiedział wtedy – Grosiak ja Cię znam, nie podejmuj decyzji zbyt pochopnie, daj sobie czas i zobaczymy, jak będzie. Wrócimy, gdy będziesz gotowa. I miał rację, po jakimś czasie coś się we mnie odblokowało do tego stopnia, że mamy już pół materiału na nową płytę.
A miałaś jakieś momenty z zespołem Mikromusic, które wspominasz z dużym sentymentem?
Na pewno wyjazd do Japonii. Najgorszy koncert mieliśmy w Estonii, gdzie organizator nas oszukał, bo nie dostaliśmy nigdy wynagrodzenia, zwrotów za wyjazd i jeszcze byliśmy umieszczeni w jakimś pokoju z obcymi osobami. To był koszmar i wracaliśmy stamtąd z poczuciem, że za granicę nie chcemy już nigdy wyjeżdżać, ale stało się inaczej, bo przyszło zaproszenie z Blue Note z Japonii, z którego skorzystaliśmy. Polecieliśmy tam na tydzień, choć graliśmy dwa koncerty w ciągu jednego dnia. Wiele zwiedziliśmy, ale najważniejsze, że przez ten czas byliśmy wszyscy razem jako zespół, co było cudowne. Podczas koncertów zostaliśmy wspaniale przyjęci, a do tego, jako artyści byliśmy traktowani na równi z innymi wykonawcami. Czuliśmy się jak gwiazdy, choć prawie nikt nas tam nie znał. Wiele dobrego można opowiadać o tamtym wyjeździe.
Jak do zespołu Mikromusic ma się Twoja działalność solowa, bo przecież nagrałaś już piosenki wydane pod własnym imieniem i nazwiskiem?
Przez chwilę potrzebowałam podziałać sama, ale potem zaczęło dziać się tak dużo, że odłożyłam to na inny czas. Mam kilka solowych piosenek i ujrzą one światło dzienne. Wiem jedno, z projektem solowym nie będę robić sobie żadnego ciśnienia. Mam ten luz, że nic nie muszę, więc czasem coś się pojawi. Przygotowałam dwa kolejne utwory, poprosiłam o produkcję moich kolegów i za jakiś czas będzie można znów coś usłyszeć. Poza tym nagrałam album dla dzieci, ale to one śpiewają, ja tam tylko gram na gitarkach. Odkryłam w sobie radość pisania piosenek dla dzieci. Mam nadzieję, że w tym roku odbędzie się premiera tej płyty.
Po drodze przydarzyła się „Mikrowszczyzna”, czyli mały projekt z Mikromusic. Czy będzie on miał swoją kontynuację?
Kiedyś wzięliśmy udział w takim koncercie w ramach Jarmarków Jagiellońskich, który nazywa się „Re:tradycja”. To był jednorazowy projekt. Pomyślałam, że szkoda tego, co zagraliśmy, więc chciałam to jakoś uwiecznić. Powstała z tego winylowa EPka, dostępna jedynie w bardzo ograniczonym nakładzie 300 sztuk. Więcej nie będę ich drukować. Ten materiał gramy sobie wspólnie z płytą „Z dolnej póki”.
Jak udaje Ci się łączyć pracę przy wielu projektach, koncertach z życiem daleko poza Warszawą?
Sama nie wiem. Koncertowo póki co troszkę się rozluźniło, więc znajduję czas na swoje życie. Mam przecież dzieci, dwa psy, lubię siedzieć w domu, gdzie wciąż coś robię… Jestem w końcu osobą, która potrafi wszystko ogarniać.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski