Błażej Król to polski muzyk, kompozytor, wokalista i autor tekstów. W lutym ukazała się jego nowa płyta „W każdym (polskim) domu”, o której mieliśmy okazję porozmawiać z artystą.
fot. materiały prasowe
Czy czujesz, że z albumem „W każdym (polskim) domu” jesteś w zupełnie innym miejscu niż jakiś czas temu?
Nie w zupełnie innym miejscu, ale czuję, że jest to miejsce bardziej nasłonecznione. Kiedyś śpiewałem: „bez korzeni rosłem i do światła tyłem”… dziś w nieco inny sposób opowiadam historie. Zmieniam się i czuję, że są to zmiany na lepsze.
Trzeba zwrócić uwagę na kilka istotnych zmian w Twoim życiu artystycznym – przejście do dużej wytwórni, bardziej melodyjne piosenki, wkroczenie jedną nogą do mainstreamu. Nie boisz się zanadto wychylać ze swojego świata?
Przestałem się tego bać. Kiedyś sam używałem stwierdzenia, że ktoś się sprzedał albo jest za bardzo komercyjny. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja lubię jeść. Poza tym trochę czułem się zmęczony graniem pochmurnej muzyki, która jeszcze bardziej ściągała mnie w dół. Teraz mam silny zespół i ciągnie nas do słońca.
Kiedy poczułeś, że to słońce jest Ci w końcu potrzebne? Czy to wiąże się z jakimś konkretnym momentem w Twoim życiu?
U mnie nie ma takich konkretnych momentów, wybuchów, które sprawiają, że moje życie wywraca się do góry nogami. Do wszystkiego docieram etapami, wszystko dzieje się nieśpiesznie, chociaż widzę swój cel, to zmierzam do niego równym tempem. Nie wiem, czy inna sytuacja, szybki hype na moją osobę, nie spowodowałby, że coś odkleiłoby się w mojej głowie. W dążeniu do określonego celu pomagają mi ludzie, których spotykam na swojej drodze i to jest fantastyczne. Bardzo podoba mi się pozycja, na której teraz startuję, bo umówmy się, że każdy album to trochę nowy początek. Zespół Muchy nagrał kiedyś album „Notoryczni debiutanci” i to stwierdzenie bardzo mi się podoba. Wciąż czuję się jak debiutant, chociaż powiększa się grono odbiorców, co też zauważam.
Jesteś ciekawym artystą, bo w swojej konsekwencji docierasz do coraz szerszego grona słuchaczy.
Nie staram się na siłę być czyimś idolem. Mało popełniłem rzeczy wbrew sobie, a większość utworów, które zamieszczam na płytach, gram później na koncertach z wielką przyjemnością. Może w tym jest prawda i dlatego to cały czas działa.
Jak wytłumaczysz to, że teraz Twoje piosenki są bardziej melodyjne, bo nie próbujesz ich ukryć pod warstwą innych efektów?
Tak jest, a wynika to z tego, że kiedyś chowałem się, bałem się za bardzo wychylić ze swojej bezpiecznej szufladki. Wiesz, ja długo czułem się częścią alternatywy, no udergroundu. W pewnym momencie poddałem się melodii, co pokazują moje ostatnie dokonania, a szczególnie najnowsza płyta i czuję się z tym elegancko.
Czy to też wiąże się z tym, że teraz podpisujesz się jako Błażej Król, a nie Król?
Zdecydowanie. To wiąże się z takim stawaniem przed samym sobą i godzeniem się z pewnymi rzeczami. Jeżeli chcę być autentyczny i prawdziwy, to trzeba mieć świadomość, że czasami niebezpiecznie zbliżasz się do miejsc, o których nawet byś nie pomyślał. Nie walczę z tym, bo tylko w taki sposób mogłem być prawdziwy. Jeżeli moja melodia wyskoczyła ze mnie i czuję się dobrze grając ją czy śpiewając, to nie staram się jej na siłę udziwniać tylko po to, żeby koniecznie była ambitniejsza.
W takim razie gdzie jest w Twoim mniemaniu granica dobrego smaku? Czy nie masz obaw, że zapędzisz się gdzieś za daleko z kolejnymi piosenkami?
Wydaje mi się, że moja intuicja by mi podpowiedziała, że idę w złym kierunku – stop Błażej, nie przekraczaj tej granicy, bo to już nie jesteś Ty. Nie boję się zaśpiewać, tak jak to zrobiłem w „Inicjałach”. W tej piosence podzieliłem się najprostszą emocją, czyli miłością do Iwony. Nie boję się śpiewać o prawdzie w sposób bezpośredni. Ta walka przed takim pisaniem piosenek zakończyła się we mnie.
Czy pewne rzeczy nie wynikają też z tego, że granica pomiędzy muzyką alternatywną a popową coraz bardziej się zaciera, gdyż artyści korzystają jednocześnie z wielu środków wyrazu?
Pewnie tak jest, ale też Internet daje nam ogromne możliwości. Nawet słuchanie muzyki nie jest takie jak kiedyś. Dziś jesteśmy bardziej otwarci na to, co dzieję się dookoła. Kiedyś, słuchając alternatywy, nie dopuszczałem nawet myśli, że może spodobać mi się coś bardziej popowego. Walczyłem z tym. Teraz jest inaczej. Dostęp do muzyki jest duży, wciąż docierają do nas nowe rzeczy. Nie zdążysz przesłuchać nowości, a pojawiają się kolejne utwory. Już nawet nie całe płyty, które kiedyś słuchałem od początku do końca, a pojedyncze single. To zmienia odbiór i zapatrywanie się na muzykę. Pewnie z naszej dojrzałości wynika też to, że nie musimy dzielić muzyki na różne gatunki.
Czy nagranie piosenki z Quebonafide to była Twoja próba dotarcia do młodszej publiczności?
Na szczęście tak się nie stało, bo nie chciałbym, żeby ktoś mi zarzucił, że próbuję się przebić na plecach kogoś popularniejszego ode mnie. Myślę, że młody słuchacz nie do końca szuka tych samych treści, które mógłbym mu dać.
A pojawiły się takie piosenki, które odrzuciłeś, bo były zbyt proste?
Dochodziły do mnie takie wewnętrzne głosy, że – ej, Błażej to już jest przesada, ale ja nie robię płyt pod kogoś. Zależy mi na autentyczności, więc jeśli nawet coś zagrałem na jednym albo dwóch akordach, a ma to w sobie szczerość, to jest to dla mnie wystarczający powód, żeby to zostawić w takiej formie. Musi iść za tym emocja, a nawet prostota – ale nie prostactwo – żeby pokazać to ludziom. Ten album to jest taki pop, którego sam mógłbym słuchać.
Czy pogodziłeś się z tym, że jesteś artystą „nieradiowym”?
Chyba wiem nawet dlaczego tak jest, chociaż nie było to nigdy dla mnie jakimś problemem. Chciałbym napisać kiedyś evergreen, który zostanie z nami na dłużej, ale nigdy nie było to dla mnie najważniejsze. Zawsze tworzyłem bardziej albumy niż single, dlatego nie byłem wystarczająco radiowy. W moim albumach przedstawiam fragment mojego życia, a nie skupiam się na jednej piosenkowej opowieści. Poza tym „antyradiowość” jest też powodem mojej melancholii, która pojawia się nawet w weselszych momentach. To może odstraszać i tak sobie to tłumaczę.
Gdyby zapytać Twoich fanów o Twój największy przebój, to pewnie mieliby problem. Czy to właśnie dlatego trudno jest wskazać Twoją najbardziej charakterystyczną piosenkę?
To ciekawe, co zauważyłeś, bo właśnie o mnie myśli się albumowo. Każda moja płyta to nowy projekt, dlatego nie ma na nich jednego konkretnego przeboju, który prowadzi całość. Ciekawe, czy gdyby zapytać kogoś, kto zna moją twórczość, to czy wskazałby album czy utwór?
Czy możesz z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Twoja nowa płyta „W każdym (polskim) domu” jest również pewną całością?
Na pewno tak. Prócz tego, przez 11 lat pracowałem w handlu, sprzedając płyty. Wymyśliłem sobie coś takiego przy tym albumie, że ja wciąż próbuję sprzedać te swoje piosenki, tylko teraz zmienił się uniform i nie pracuję już w określonych godzinach. Mam większy luz, bo mogę sobie na więcej pozwolić, ale wciąż jestem tym sprzedawcą. Każdemu artyście, nawet temu najbardziej niszowemu, zależy, żeby dotrzeć ze swoją muzyką do słuchaczy. Stąd też taki tytuł nowego albumu. Kiedyś do gazet były dodawane płyty cd, na przykład z muzyką Ich Troje. Nawet u mojej babci można wciąż znaleźć te wydania w kartonikach. I to mi się bardzo spodobało – chciałem może trochę zażartować, a trochę pokazać, że jako artyści jesteśmy takimi produktami.
W nawiasie zawarłeś jednak określenie „polskim”. Czy nigdy nie miałeś pokusy wyjść ze swoim jakimś projektem gdzieś dalej? I dlaczego nie piszesz tekstów w języku angielskim?
Nigdy nie zaśpiewam żadnej piosenki po angielsku. Kiedyś zapytałem pewnego muzyka, który pisze teksty w języku angielskim, czy myśli po angielsku. I on odpowiedział mi, że nie. W takim razie po co to robić? Ja także nie myślę w tym języku, bo najprostsze emocje formułują się w mojej głowie po polsku. To jest mój pierwszy język i najlepiej się w nim czuję. Polska jest dużym krajem i mogę grać w tylu różnych miejscach, że nie mam potrzeby wyjeżdżania z moją muzyką za granicę.
Czy czujesz, że Męskie Granie otworzyło Ci wiele możliwości, z których obecnie korzystasz?
Oczywiście że tak, chociaż z tym miałem trochę pecha, bo wybuchła pandemia i nie mogliśmy grać koncertów. Życie jednak mnie hamuje i sprawia, żebym za bardzo nie przyspieszał. Mnie się to podoba. Na pewno dzięki Męskiemu Graniu poznałem ludzi, z którymi mogłem pracować przy nowej płycie i to jest fajne.
Skąd wynika Twoja potrzeba ciągłego tworzenia, bo jesteś jednym z nielicznych artystów, którzy wydają płyty bardzo często?
Chciałbym jeszcze częściej. Gdy skończyłem tworzyć piosenki na album „W każdym (polskim) domu” musiałem już napisać kolejne. Wynikało to z tego, że zmęczyłem się tym nowym materiałem i nie chciałem zostawać z nim sam, rozmyślając, co mógłbym w nim zmienić. Dlatego zająłem głowę czymś innym i zacząłem tworzyć kolejne utwory, które są bardziej akustyczne, intymne… Ciągnie mnie teraz w taką stronę.
Czy chciałbyś, żeby odbiorca, który odkryje album „W każdym (polskim) domu”, sięgnął też po Twoje wcześniejsze, nieco inne stylistycznie płyty?
Zdaję sobie sprawę, że znajdą się tacy odbiorcy, którzy nie słyszeli wcześniejszych moich płyt, więc być może nowy album zachęci ich do pogrzebania w moich wcześniejszych piosenkach. Ja sam nieczęsto wracam do swoich poprzednich wydawnictw.
Jak w ogóle na dzień dzisiejszy czujesz się jako tekściarz?
Gdzieś uwierzyłem za bardzo w to moje pisanie i w pewnym momencie przestałem sam rozumieć, co chcę powiedzieć. Puściłem mój kawałek Olkowi Świerkotowi i on do mnie: Błażej, wszystko fajnie, ale może byś tak użył jednej metafory, zamiast trzech różnych i wyjaśnił bardziej, o co Ci chodzi… Pomyślałem – geniusz! Jedna z lepszych okołoproducenckich rad, jakie usłyszałem. Zauważyłem, że wcześniejsze moje pisanie tekstów było dla mnie łatwiejsze, dobrze czułem się w tym swoim grafomaństwie, a teraz już nie chcę za łatwo – chcę pod górkę i żeby pot był na czole.
Wcześniej nie wszystkie teksty mogły być zrozumiałe, ale wciąż były intrygujące. Zgodzisz się z przekonaniem, że czasem działały one na zasadzie słuchania jakiegoś utworu, którego słów w obcym języku nie rozumieliśmy, a mimo to stawał się on nam bliski?
To ciekawe, co mówisz i sobie to zapamiętam. Moje tekst nie musiały być do końca rozumiane, a jednak czułeś, że to w jakiś sposób na Ciebie oddziałuje. Ciekawe spostrzeżenie, ale przecież tak bywa. Czasem nie zagłębiamy się w strukturę tekstu, a w jakiś sposób utwór jest to dla nas po prostu fajny, może nawet intrygujący. To są emocje.
Spotkałeś się z jakimiś nieprzychylnymi opiniami na temat swoich tekstów?
O tak, wiele razy. Moje teksty były nazwane nawet grafomańskimi, ale ja się tym nie przejmuję. To zawsze dawało mi duże pole do własnych poczynań, bo jeśli jestem grafomanem, to nie może być gorzej. Dzięki temu uważam, że mogę być tylko lepszy w pisaniu tekstów, pozwalając sobie na jeszcze więcej.
A jak do tekstów napisanych przez Ciebie podchodzi Twoja mama, która jest polonistką?
Wypowiadała się na ten temat. Z tego, co pamiętam, to podobają jej się nowsze rzeczy. Szczególnie lubi teksty z ostatniej płyty, bo pojawia się właśnie jakaś fabuła. Nie wiem, czy próbowała analizować moje teksty pod względem błędów językowych, nigdy nie rozmawiałem z nią pod tym kątem. Mama jest dla mnie autorytetem i trudniej byłoby mi przyjąć krytykę z jej strony. W ogóle najtrudniej gra się dla przyjaciół i rodziny, bo na ich zdaniu zależy mi najbardziej.
Nowością na Twojej nowej płycie są duety, których wcześniej nie nagrywałeś. Skąd ta potrzeba współpracy z innymi wokalistami?
Warto też dodać, że aż czworo producentów współpracowało ze mną przy tym albumie, a byli nimi: Olek Świerkot, Michał Kush, Kuba Galiński i Mateusz Danek, czyli Eurodanek, który remiksował ten album. Choć ja byłem głównym producentem, to ich obecność była mega istotna. Goście to: Artur Rojek, Piotr Rogucki i Quebonafide. Przyznaję, że pojechałem po całości przy tym albumie. Walczę z moim egocentryzmem, z tym że wszystko muszę robić sam, czemu dowodzi też dopuszczenie całego zespołu do nagrań. Pierwszy album „Nielot” zrobiłem w całości sam, a przy każdej kolejnej płycie staję się bardziej otwarty.
Największym zaskoczeniem był duet z Quebonafide. Jak doszło do Waszej współpracy?
Pewien gorzowski raper Smarki Smark zadzwonił do mnie z informacją, że jakiś jego znajomy chce się ze mną skontaktować. Po wymianie numerów telefonu okazało się, że zadzwonił do mnie Quebo i zaproponował mi kawałek, w którym według niego powinienem się dograć. Wtedy pomyślałem, że nie chcę śpiewać czyichś tekstów i niestety nie nagrałem kawałka. Trochę to olałem. Potem przyjrzałem mu się baczniej, zacząłem śledzić jego poczynania, aż w końcu zaprosiłem Quebonafide na mój album „Dziękuję” i on chętnie dograł swoje zwrotki. Ostatecznie znalazł się on na nowym krążku, w który idealnie się wpasował. To było jakoś trzy lata temu.
fot. okładka płyty
Nie miałeś obaw, że biorąc kilku producentów i zapraszając różnych gości wokalnych, ten album nie będzie spójny?
Nie szukałem spójności tej płyty, mnóstwo rzeczy wydarzyło się samo. Myślę, że wiele różnych akcentów dobrze się ze sobą przenika. Nie potrafię jeszcze odbierać nowych piosenek jako całości, bo nie mam dystansu do tego materiału, ale czuję, że udało się połączyć ze sobą różne światy. Przy tej okazji usłyszałem opinie, że ciężko jest wyrzucić z moim piosenek tego charakterystycznego Błażeja. Gdzieś na końcu to jest moja mieszanka liryczno-wokalno-muzyczna, co traktuję jako atut.
Czy album „W każdym (polskim) domu” spełnia jakieś Twoje osobiste ambicje, których wcześniej nie miałeś okazji spełnić?
Chyba tak. Na tym albumie jest duża ilość refrenów, co się zmieniło, jeśli weźmiemy pod uwagę moje wcześniejsze płyty. Udało mi się wreszcie nagrać materiał power popowy. Teraz nie wstydzę się śpiewać refrenów, co wcześniej nie było u mnie takie łatwe. Śpiewanie utworów z refrenami wydawało mi się obciachowe. Teraz wręcz pokochałem komponowanie piosenek z podziałem na zwrotki i refreny.
Czy to znaczy, że chcesz odnieść komercyjny sukces?
Fajnie, gdyby ten album pokrył się chociaż złotem, ale nie jest to mój priorytet. Chciałbym, żeby praca tych wszystkich ludzi, którzy wzięli udział w tym projekcie została w pewien sposób doceniona. I wydaje mi się, że dzięki nim płyta „W każdym (polskim) domu” ma ogromny potencjał.
To wygląda tak, jakbyś sam zaczął słuchać innej muzyki niż kiedyś. Czy to prawda?
Na pewno tak. Kiedyś wydawało mi się, że dobry utwór, to melancholijny utwór. Teraz jestem starszy i lubię pogodniejsze piosenki, które nie zabierają mnie na samo dno. To odnosi się również do filmów i seriali, bo lubię obyczajowe historie. Nie lubię głupich piosenek, chociaż Popek może o to zahacza (śmiech). Słucham playlisty „Yacht rock”, gdzie są piosenki zabierające mnie w stronę słońca. Jest też taki zespół Ecstasy z lat 70/80., który grał pozytywny art pop. Potrzebuję takiej muzyki, bo nie chcę już się dołować.
Czy to znaczy, że nie lubisz wracać do swoich starszych płyt?
Nie lubię wracać do starszych rzeczy, bo jestem teraz świadomy siebie. Stałem się bardziej obecny, wcześniej otaczała mnie lekka mgiełka, której już nie potrzebuję, żeby dobrze czuć się ze sobą. Dzięki temu od kilkunastu miesięcy świadomiej piszę piosenki i inaczej odbieram siebie sprzed lat. Nie muszę już podbijać własnego ego tym, co zrobiłem, bo żyję tu i teraz.
Czy byłbyś w stanie nagrać znów taką płytę jak „Nielot”?
Być może w przyszłości zatoczę koło i wrócę do takiej formy muzycznej, bo czuję, że takie bardziej intymne, delikatniejsze granie także mi się podoba. Na pewno to będzie jednak odmienne od tego, co już stworzyłem, bo na dzień dzisiejszy jestem innym Błażejem.
Na czym polega Twoje doskonałe porozumienie z Twoją partnerką Iwoną Król? Czy wyobrażasz sobie nagrać jakiś album bez jej obecności?
Nie wyobrażam sobie tego, bo po co? My doskonale się rozumiemy, ponieważ po prostu się kochamy, szanujemy, choć nie podchodzimy do swoich poczynań bezkrytycznie. Z tych super mocy tworzy się dialog, który udaje nam się prowadzić bez szarpania się ze sobą. Iwona coraz to bezczelniej wchodzi w muzyczny światek i radzi sobie świetnie. Kilka utworów na nowy album współkomponowała ze mną, więc jest nieodłączną częścią moich przygód.
Podsumowując, gdybyś miał wymienić kilka rzeczy, za które lubisz nowy album „W każdym (polskim) domu”, to co by to było?
Podoba mi się ta czysta prostota, może nawet infantylność, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Taka dziecięca naiwność jest dla mnie ciekawa. Lubię te piosenki także za jasność i kolory.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
🙂