„Wszyscy jesteśmy ludźmi i wydaje mi się, że mamy podobne doświadczenia” – Dominika Barabas [WYWIAD]

„Psia Mać” to czwarty autorski album Dominiki Barabas, który ukazał się 29 listopada 2022 roku. Płyta została wydana pod naszym patronatem medialnym. Z tej okazji porozmawialiśmy z artystką o jej długiej nieobecności, wcześniejszej współpracy z wytwórniami, a przede wszystkim o nowej muzyce, która znalazła się na tym albumie.

fot. Martyna Wróblewska

Dużo czasu potrzebowałaś, żeby wydać swoją nową płytę „Psia Mać”. Dlaczego musiało minąć aż 6 lat, żebyś mogła podzielić się premierowymi piosenkami?

To był dla mnie trudny życiowo czas, co znalazło swoje odbicie na płycie, która w końcu się ukazała. Myślę sobie, że tytuł albumu powinien być trochę inny niż „Psia Mać”, ale wtedy już zupełnie nikt by mnie nie wydał i nie chciał tego słuchać.

Posłużyłam się słownym dowcipem w tytule, bo uwielbiam takie zabawy językiem polskim.

Czy trudny okres w życiu prywatnym przekłada się u Ciebie na to, że jesteś bardziej twórcza? 

Pisanie piosenek jest dla mnie najważniejszym sposobem wyrzucania z siebie różnych emocji. To daje mi możliwość wyładowania się. Chociaż z utworami to jest tak, jak z moim graniem na skrzypcach – bo jestem jakby nie patrzeć skrzypaczką. Czasem byłam oczarowana jakąś kompozycją, ale gdy dostawałam nuty okazywało się, że nie umiem jej perfekcyjnie zagrać i zaczynała mi brzydnąć. Dopiero, jak ją przyswoiłam, zaczęła we mnie odżywać miłość do niej. Podobnie jest z utworami na mojej nowej płycie. Najpierw z siebie wyrzucam melodię, harmonię i tekst, co idzie mi gładko, bo jest sama gitara albo pianino i mój wokal. Wtedy pojawia się również tekst. Potem, próbując nadać kolorów piosence, szukam dla niej ciekawych dźwięków i głębszych emocji. I to jest ten czas, kiedy utwór mi brzydnie, bo zaczynam nad nim mocno pracować, a że jestem perfekcjonistką, zadowalające efekty nie przychodzą mi łatwo. Wtedy potrzebuję czasu, żeby całość mogła zaistnieć w ciekawej dla mnie formie. Pierwsze piosenki powstawały więc 3 lata temu, ale przez wiele spraw nie mogłam zamknąć całości w formie albumu. 

I co się wydarzyło, że jednak udało Ci się zamknąć ten album i w końcu go wydać?

Kiedy piosenki nabrały kształtu zaczęły mi się naprawdę podobać, więc wiele z nich zmieściło się na tej płycie. Od stycznia 2022 roku miałam już ten album spakowany w kartonach, które leżały sobie u mnie w domu. Przez długi czas potykałam się o nie. Ze względu na szereg komplikacji w życiu prywatnym, rozpad emocjonalny, o którym można było przeczytać w internecie, nie miałam siły sprawczej, pozwalającej mi wysłać te piosenki w świat i jeszcze do tego je promować. To kosztuje dużo energii, której w pewnym momencie nie miałam. Teraz nie dosypiam i nie dojadam, ale cieszy mnie dobry odbiór tej płyty. „Psia Mać” to mój pierwszy album, który mogę bez problemu słuchać i wcale mnie to nie boli, choć ciężar tych utworów bywa – przede wszystkim dla mnie – bardzo duży. 

 

Czy to znaczy, że nabrałaś już do tych piosenek dystansu i potrafisz odbierać je znacznie lżej niż wtedy, gdy powstawały?

Tak, to prawda. Wypuściłam to powietrze z balonika. Minęło już wiele czasu od moich największych wywrotów, więc mogę to wszystko inaczej odbierać. Znajomi mówią mi – nie rób więcej skandali, a ja na to – nie wiem, czy umiem, bo taki mam charakter, że one się same produkują. Wszystko robię na 100 procent i gwałtowne wybuchy są w moim życiu wprost proporcjonalne do tego, co się dzieje. Mam już dosyć różnych przygód, ale one wciąż się mnie trzymają. Chcę mieć spokojne życie, choć zastanawiam się, czy jest mi to pisane. 

Wspomniałaś, że bywasz perfekcyjna w tym, co robisz, więc długo udoskonalasz swoje pomysły związane z pisaniem piosenek. Czy potrzebujesz kogoś, kto powie Ci, że czas już zamknąć piosenki w ostatecznej formie, wypuszczając je w końcu do słuchacza?

Na szczęście mam kogoś takiego, kto pozwala zatrzymać mi się w tym moim perfekcjonizmie. Album „Psia Mać” produkował, miksował i masterował razem ze mną Szymon Orchowski. Na pewno sama nie zrobiłabym wielu rzeczy, więc otaczanie się właściwymi ludźmi w studiu nagraniowym jest koniecznie. Nie zagrałabym tak dobrze jak Lemańczyk na fortepianie, albo jak Boruch na gitarze. Właściwi ludzie są niezbędni do przystopowania mnie w pracy nad piosenkami, ale też w ich muzycznym wypełnieniu.

Na albumie można znaleźć nazwiska osób, z którymi nagrywałaś ten album, ale nie ma w niej książeczki z tekstami. Czy to celowy zabieg?

Podeszłam do wydania płyty w ascetyczny sposób, bo zależało mi, żeby słuchacz skupił się na jej zawartości, a nie na książeczce i opisie, mogącym coś sugerować. Lubię iść po bandzie, dlatego w ten sposób wydałam nowy album. Mam nadzieję, że pozwoli to uważniej posłuchać wszystkich moich piosenek. Warto zwrócić uwagę, że dużo zawarte jest w grafikach, które zdobią wydanie fizyczne. Uważam, że Berta Cebrat trafnie oddała w nich przekaz znajdujący się na tej płycie. Wszędzie są ukryte odnośniki do piosenek, więc nie chciałam odwracać uwagi od tego, co tutaj się dzieje poprzez doczepianie książeczki z tekstami.  

Ile przestrzeni dawałaś w tych utworach muzykom, którzy z Tobą współpracowali? Czy w ogóle mieli jakieś prawo głosu?

Dawałam im trochę wolnej ręki, ale nie ukrywam, że jestem trudna w obsłudze i nie mieli ze mną łatwo. Czasem obrażam się i wystarczyło, żeby Szymon powiedział dwa słowa za dużo, odnośnie tego, że coś mu się nie podoba w tekście, a ja już odwracałam się na pięcie i znikałam. Wtedy potrafiłam się do niego nie odzywać nawet pół dnia (śmiech). 

Tak naprawdę wszyscy wnieśli dużo świeżości do tych piosenek. Pierwszy raz pracowałam tak, że nie miałam swojego bandu, a zgromadziłam ludzi, którzy spodobali mi się chociażby podczas Songwriting Camp ZAiKS. Dzięki temu znam wielu muzyków mających własne, często bardzo ciekawe pomysły. A piosenki nagrywaliśmy w oderwaniu od rzeczywistości, zamknięci w górskiej chacie w Sudetach. 

 

A dlaczego zdecydowałaś się album „Psia Mać” wydać sama, bez wsparcia dużej wytwórni, tak jak to było wcześniej?

Myślę, że jest to trend postępujący i wielu artystów zaczyna tak robić. Całe życie zbierałam się na to, żebym mogła sobie na to pozwolić od strony materialnej. Właściwie zatoczyłam koło, bo pierwszy album też wydałam sama, jedynie wydawnictwo Ballada wytłoczyło mi płyty. Pamiętam, jak będąc w ósmym miesiącu ciąży, siedziałam na dywanie, kleiłam i składałam okładki. Jaja jak berety. Wiem jednak, że jak sama postawię sobie jakieś zadanie, to wykonam jej w 100 procentach. A z wytwórniami bywa różnie i tak naprawdę nie pasuję do dużych korporacji, bo jestem zbyt alternatywna, zahaczam trochę o piosenkę literacką, a to im się nie sprzedaje. Poza tym zdarzyła mi się w życiu historia wydawnicza, gdzie osławiony wydawca zbyt mocno zaingerował w treść mojej płyty. Dostałam z góry narzuconego producenta, bo moje piosenki miały być bardziej radiowe. Wtedy zaczęła się jazda. Przez to nie mogę słuchać tego albumu, bo nie tak chciałam być postrzegana przez słuchacza, ale może nie będę mówić głośno który to (śmiech). Po tej historii wybłagałam koniec umowy z wydawcą, która opiewała na 5 lat lub 3 płyty, nie chcąc wydać dwóch kolejnych takich pasztetów. 

Poprzedni album „Rustykalny cyrk” wydałaś w 2016 roku. Jak na niego patrzysz z perspektywy czasu?

Tam dzieje się bardzo wiele, bo mamy piosenki w stylu techniawki, ale też akustyczne ballady. Ktoś mógłby powiedzieć – o co tutaj chodzi? Rozrzut stylistyczny był ogromny, więc trochę mnie dziwią opinie, że mój nowy album jest różnorodny. To w takim razie, jaki był poprzedni? (śmiech). Wydało to Polskie Radio, ale czuję, że promocyjnie nie poszło to w szerszy obieg. Myślę, że zabrakło zaangażowania odpowiednich osób, by te piosenki mogły gdzieś zaistnieć. Dlatego teraz podpisałam umowę z Agorą Digital na dystrybucję cyfrową, a resztą zajmuję się sama. Mnóstwo pracy wzięłam na siebie, ale tak chciałam.

Dosyć bezpośrednio mówisz o różnych rzeczach związanych z tym co działo się z Tobą artystycznie, ale też nie ukrywałaś swoich problemów w życiu prywatnym. Czy łatwo przyszło Ci mówienie o różnych sytuacjach w piosenkach na płycie „Psia Mać”? Czy miałaś taki okres, że nie mogłaś ich słuchać?

Odwieczną prawdą jest, że czas leczy rany i teraz już nie mam z tym problemu. Wcześniej pewne rzeczy przychodziły do mnie falami. Był czas, że nie mogłam czegoś tam słuchać, musiałam się odciąć, żeby znów do tego wrócić. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wydaje mi się, że mamy podobne doświadczenia. Mam świadomość, że są ludzie, którzy mają, może nie aż tak mocne, ale jednak podobne turbulencje. Wiele złych sytuacji dzieje się za naszą ścianą i może te utwory w jakimś sensie komuś pomogą?

 

Czy miałaś kiedykolwiek wątpliwości, żeby o czymś mówić? Czy zdarzyło się tak, że ze względu na ciężar opowieści, nie zdecydowałaś się powiedzieć o czymś poprzez własną twórczość?

Teraz już nie mam żadnych granic w mówieniu o tym, co mnie dotyka i boli. Na nowej płycie jest taki utwór „Mrok”, będący moim osobistym oratorium. Mogę zdradzić, że to, co napisałam po nagraniu tej płyty – a co być może znajdzie się na kolejnej – dopiero przekracza wszelkie granice. Nawet wykonałam je gdzieś z samą gitarą podczas górskiego festiwalu i dostałam opinie, że niewiele osób zdecydowałoby się na takie odważne wynurzenia. Obnażenia w sumie. Ale to jest ludzkie i jestem za stara, żeby się krygować. Długo układałam listę piosenek, które znalazły się na nowej płycie, bo zależało mi na spójnej, bardzo osobistej opowieści. Wiele się na nią nie zmieściło, więc pewnie szybko powstanie kolejna.

Czy nadal będziesz szła tropem elektroniki, której jest na nowej płycie więcej niż wcześniej?

Tego jeszcze nie wiem, ale faktycznie na nowej płycie jest więcej elektroniki. Dzięki temu album „Psia Mać” brzmi nowocześniej, ale nie tandetnie. Jest też dużo smyczków, bo pogodziłam się wreszcie ze skrzypcami. Zawsze byłaczwórkową uczennicą jeśli chodzi o ten instrument i wydobyte przeze mnie brzmienie każdorazowo jest równie podłe, bez względu na mikrofon, którego używam (śmiech). To jest mój styl. Lubię wielogłosowe smyki. Nawet myślę sobie, że chciałabym ten album zagrać symfonicznie, ale to odległe marzenie. 

Czy w Twoim przypadku można mówić o inspiracjach? Zdarzyło Ci się, że usłyszałaś jakiś utwór i powiedziałaś sobie – ale bym chciała nagrać taki numer?

Aż tak to nie. Kiedyś błędnie myślałam, że jak za dużo będę słuchać muzyki, to ona zacznie na mnie zbyt bezpośrednio wpływać i zacznę plagiatować. Przez jakiś czas więc niczego nie słuchałam. Później zaczęłam siłą rzeczy słuchać muzyków na Campach ZAiKS i otworzyłam się na różne połączenia gatunkowe. Jak mnie ktoś zapyta, czego słucham, to nie wiem… Miałam moment, kiedy uwielbiałam Kimbrę, którą chciałam się zainspirować, ale chyba tego nie słychać. Niezmiennie inspiruje mnie Grzegorz Turnau, co można odnaleźć w piosence „Cztery”, gdzie pojawia się to wesołe pianino. I w takich kawałkach słychać również to, co robiłam kiedyś. 

Miewasz tak, że coś tworzysz i czujesz, że za bardzo przypomina to, co robiłaś wcześniej?

Najczęściej właśnie plagiatuję sama siebie i to jest potworne. Zdarzają się jakieś zwroty harmoniczne, które już kiedyś użyłam i nagle do mnie wracają. Wtedy sobie myślę, gdzie ja mam głowę! Czasem to bywa nieuniknione. O wpisach ludzi, że komuś coś przypomina, nie wspomnę, bo okazuje się, że właściwie nie wiadomo o co chodzi.  

 

fot. okładka płyty

Ciekawe jest również to, że zawsze piszesz teksty w języku polskim. Nie miałaś nigdy ciągot, żeby wesprzeć się angielskimi tekstami?

W całym swoim repertuarze mam dwa teksty w języku angielskim. Nie ukrywam, że jestem w tym kiepska. Kocham język polski i boli mnie, gdy ktoś go kaleczy. Bardzo dużą wagę przykładam do słowa, a to jest również efektem objeżdżania w młodości wielu festiwali literackich, podczas których poznałam wielu poetów. Jestem przesiąknięta wierszem, stąd każdy tekst musi być dla mnie sensowny. Dlatego nie mogę słuchać mainstreamu, bo mnie pali w żołądku. 

Bardziej przeszkadza Ci zła muzyka, czy zły tekst?

Jedno i drugie, dlatego nie mogę słuchać wielu piosenek, które otaczają nas z różnych stron. Mam znajomych, którzy tworzą takie nieprzyswajalne dla mnie kujawiaki. Wiem, że im się to podoba i mają do mnie podobne podejście, traktując mnie jak kwadratowe jajo. Kiedyś nawet poprawiałam teksty innych wykonawców i to było trudne, bo lepiej jest napisać tekst od początku, niż kleić coś z niczego. Poprawianie fraz dla mainstreamu było moim koszmarem, ale w ten sposób też zarabiałam na życie.

Co uznałabyś za sukces związany z albumem „Psia Mać”? Wiele odsłuchań w streamingach, pochlebne komentarze fanów, czy jeszcze coś innego jest dla Ciebie miarą sukcesu?

Streamingi nie robią na mnie wrażenia, bo niewiele się na nich zarabia. Bardziej zależy mi na tym, żeby grały te piosenki rozgłośnie radiowe. A jeszcze większy sukces będę miała, gdy wyruszę z tymi piosenkami w trasę koncertową i będę mogła je zaprezentować publiczności. Jestem w trakcie organizacji trasy koncertowej, która odbędzie się się wiosną. Nie jest łatwo złapać dużej ilości koncertów, gdy wraca się po tak długim czasie. Jednak kontakt z publicznością jest dla mnie najważniejszy i przy tej okazji chciałabym wrócić do minimalistycznego grania.

Jak będziesz na koncertach łączyć nowy repertuar ze starszymi piosenkami?

Jeszcze tego nie wiem. W ogóle nie lubię odgrzewać starych kotletów, więc na pewno skupię się na nowym repertuarze. Podziwiam, że zespoły typu Lady Panki i Bajm grają od lat te same piosenki – ja bym tak nie mogła. Trochę to rozumiem, że słuchacz idący na koncert ulubionego bandu chce usłyszeć utwory, które może sobie pośpiewać. Byłam z córką na Lady Panku i fajnie, że znałam niektóre teksty. Rozumiem jednak też grozę zespołu, grającego w kółko te same przeboje (śmiech). 

Ale masz też w swoim repertuarze utwór, który nawet należy odgrzewać co roku, a mianowicie nagrałaś kiedyś świąteczna piosenkę „Leć Mikołaju”.

Tak, bardzo lubię ten utwór. Wrzuciłam kiedyś do social mediów zdjęcie z prezentami i choinką, co zobaczyła moja córka, wierząca jeszcze wtedy w Świętego Mikołaja. Oczywiście dodałam też – w swoim stylu – kilka zjadliwych zdań nt. grudniowego prezenciarstwa w zaciszu własnego domu, co dotarło nieszczęśliwie do delikatnych dziecięcych uszu… Potem idę do córki i zdziwiona patrzę, a ona zapłakana mówi – mamo, nie ma żadnego Mikołaja, słyszałam, widziałam Twoje zdjęcie! Długo wychodziłam z tej opresji, ale na szczęście udało mi się uratować święta. W rekompensacie nagrałam jej właśnie tę piosenkę, do której raz do roku wracają rozgłośnie radiowe. Przeszła mi myśl o nagraniu całej płyty świątecznej, ale to może kiedyś… Taki album musiałby być całkowicie stworzony według moich wzorów, a nie wytartych już pomysłów. 

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply