Art Komitywa to nietypowy projekt muzyczny, który ma na koncie pierwszy album zatytułowany “strefa szarości”. Zachęcamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
Recenzja płyty „strefa szarości” – Art Komitywa (2022)
Art Komitywa to projekt muzyczny, w którym dźwięk równoważy się ze słowem, a głęboki klimat budzi refleksyjność, tak wieloznacznie określoną na albumie „strefa szarości”. Rockowa poetyka została rozdarta pomiędzy pieśniarskimi opowieściami, a nieco alternatywnymi pejzażami, które zamykają się w zupełnej niszy scharakteryzowanej poprzez tytuł płyty. Znajdziemy w tym namiastkę teatralnej kreacji, ale też bardowskiej, dosyć szlachetnie poprowadzonej interpretacji. Przy tym każdy utwór potrafi dosyć bezpośrednio oddziaływać na słuchacza.
Trzeba zaznaczyć, że to nie jest prosty w swej wymowie projekt. Jego muzyczna forma jest trudna do okiełznania, bo nie czerpie ze sprawdzonych szablonów muzyki rockowej, poetyckiej czy też elektronicznej. A przecież każdy z tych elementów tworzy swego rodzaju oryginalną konstrukcję tych piosenek. Dlatego nie przychodzi z łatwością zrozumienie kontekstu muzycznego tego albumu, choć przecież snute opowieści na bluesowej nucie wokalnej są dosyć czytelne.
Same utwory są mocno nostalgiczne, może nawet zbyt przytłaczające w swej nieoczywistej wymowie muzycznej. Czasem wręcz niepotrzebnie schowane za pejzażem nadmiernie przygaszonych brzmień. Patrząc na to z drugiej strony, tworzy to swoisty, wręcz awangardowy klimat, który staje specyficzny tylko dla tego projektu. W sposób istotny pogłębia całość mroczna elektronika Waldemara Paydy Marka, zapętlająca się w symbiotyczne struktury z gitarą kompozytora Marcina Szyndrowskiego i nadającej powagi wiolonczelą Janiny Marzec („coraz mniej światła”).
Do tego dochodzą teksty, a właściwie wiersze Władysława Płócienniczaka, które koordynują znaczenie wszystkich piosenek. One nadają faktycznej wartości i sprawiają, że poszczególne utwory są w stanie dotrzeć bezpośrednio do wrażliwości słuchacza („nie będzie ogni ani znaków, komuś zaskrzypi pod stopami lód, spłoszony gawron wyda czarny krzyk, zobaczę w oknie swe odbicie (…) tutaj nie zdarzy się żaden cud, noc trzeba przeżyć, a gdy odejdzie, światło odzyska swoją moc”). Taka fragmentyzacja tekstu układa się na końcu w jakąś historię. Sprawnie została poprowadzona też narracja budząca niepokój, czasem poruszenie lub bardziej osobistą dywagację.
Te utwory otwierają nam możliwość spojrzenia na pewne sytuacje z boku („niewidzialni”), ale poprzez uniwersalny charakter pozwalają pogrzebać w nieprzepracowanych w naszej głowie tematach („idę przez noc”). Stąd wspomniany, wyraźnie refleksyjny ton wszystkich propozycji.
Artyści w żaden sposób nie ograniczali się jeśli chodzi o wymowę, przekaz, ale też długość trwania kompozycji. Dzięki temu, każda z nich snuje się ciemnymi, długimi korytarzami, co pozwala zatopić się w ten materiał bez żadnych ograniczeń. Choć najlepiej robić to po zmroku.
„strefa szarości” to wyraz zupełnej wolności twórczej, niełatwej do szybkiego skonsumowania. Ten materiał wymaga dużej uwagi, ale za to potrafi odwdzięczyć się czymś znamiennie wartościowym. Owszem można byłoby rozświetlić czasami zbyt przytłaczający nastrój, jednak przy takiej poetyce pewne niedoskonałości mają mniejsze znaczenie.
Wyjście z cienia z takim projektem nie będzie łatwe, może nawet niemożliwe, jednak w tym przypadku nie to staje się najważniejsze. Istotniejsze jest odnalezienie własnej przestrzeni muzycznej, wypełnionej elementami rocka progresywnego, czasem przybrudzonej elektroniki i naturalnej melodyjności podbitej niewspółcześnie brzmiącym słowem. Jakie będą dalsze losy Art Komitywy? Czas pokaże, jednak już teraz wiadomo, że zdecydowanie warto rozwijać zaszczepione na tej płycie pomysły, które w przyszłości być może umożliwią dotarcie do szerszego grona odbiorców.
Łukasz Dębowski
3 odpowiedzi na “Art Komitywa – „strefa szarości” [RECENZJA]”