“Czarno na białym” to pierwsze solowe wydawnictwo Gibbsa, które w całości zostało wyprodukowane i napisane przez niego. Zachęcamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
fot. okładka płyty
Recenzja płyty “Czarno na białym” – Gibbs (2021)
Kiedy jeden z najlepszych producentów muzycznych (w Polsce) zaczyna coraz częściej nagrywać gościnne zwrotki czy refreny wiedz, że zaraz obrośnie w piórka i zacznie robić swoją solową, nieproducencką płytę. Bo tak naprawdę z płytami producenckimi jest taki problem, że mało kto znajduje czas, żeby się na nie nagrać (albo po prostu im się nie chce).
Kiedy sam śpiewasz i produkujesz to tak jakbyś chwycił Boga za nogi, bo przecież nikt Ci nie jest potrzebny, żeby robić dobre piosenki. Ale czy na pewno? Koło się zamyka, a Ty zamykasz się coraz bardziej we własnej bańce, w której wykreowałeś sobie swoją, często spaczoną wizję dobrej muzyki. Czy tak jest i z Gibbsem? Przekonajmy się.
Jedne z najlepszych refrenów w polskim rapie to właśnie on. Gibbs swoim często emocjonalnym śpiewem i dobrze napisanymi wersami potrafi zapaść w pamięć i wcale się z niej tak szybko nie wydostawać. Ale na swojej płycie przecież nie ma tylko samych refrenów (co by było ciekawym zabiegiem). Zwrotki na tej płycie są takie na wpół rapowane i śpiewane. Sama barwa jego głosu, sposób wymowy i wrodzony spokój w głosie pozwala odbierać kolejne utwory jako przejścia między melancholią, a opowieścią życiowej historii. Tutaj raper (producent) znalazł azyl, przestrzeń, do której nikt nawet nie potrafi doskoczyć. W utworach tworzonych przez Gibbsa znajdziemy spokój odziany w sentencje napawające nas lękiem, zastanowieniem i niezrozumieniem.
Gdzieś pomiędzy tworzeniem albumu „Połączenia” z Opałem, a wspólną płytą producencką z Favstem znalazł się czas, chęć i przestrzeń na zabranie się za solową płytę. A ona jest odskocznią, zaspokojeniem w pewnym stopniu swoich ambicji oraz pokazuje ciągły głód sukcesów. I to cieszy, że po tylu latach na scenie i bycia w absolutnej “topce” polskiej sceny muzycznej Gibbs nie spoczął na laurach. Dałbym sobie rękę uciąć, że wydając w krótkim odstępie czasu aż 3 albumy tak naprawdę już tworzy nowe projekty, płyty czy mnóstwo bitów na albumy jego branżowych kolegów. To zdecydowanie gość, który się nie zatrzymuje i jak najlepiej chce wykorzystać swoje 5 minut, które tak naprawdę ciągnie się już bardzo długo, że z 5 minut zrobiło się ich niemal 50.
Na płycie „Czarno na białym” sprawnie porusza tematy związane z własnym rozwojem, doświadczeniem oraz robi rachunek sumienia z ostatnich lat kariery. Artysta zręcznie, zgrabnie i ze smakiem obnaża się przed słuchaczami, sprawiając, że materiał jest bardziej ekshibicjonistyczny niż może się wydawać na samym początku. Poza tym materiał opiewa w dobrze wyprodukowane bity, klarowny wokal i po prostu ładne teksty. Znajdziemy wersy o miłości, samorozwoju czy Carpe Diem. Jeśli do tej pory nie po drodze było Ci z rapem, to ta płyta jest najlepsza na początek tej pięknej przygody. Połączenie świata śpiewanego z rapowanym, który płynie na współczesnych bitach idealnie wprowadzi Cię w nowe środowisko. „Czarno na białym” to portal między dwoma światami. Bezpieczne miejsce, w którym zawsze się odnajdziesz.
Takimi singlami jak “Kompas” czy “Nigdy albo zawsze” artysta kupił sobie publikę spragnioną melancholii przekazywanej przez ciepły męski głos. Nauczony doświadczeniami zdobytymi przy produkcji utworów dla rodzimych raperów przekuł ich mankamenty i słabości w siłę własnego materiału. I nie mówię tutaj, że działał na niekorzyść własnych współpracowników, lecz jako sprawny obserwator zauważył największe braki we współcześnie wydawanych płytach i przełożył to na własne wydawnictwo.
Trzeba przyznać, że materiał jest bardzo spójny. Tak naprawdę większość utworów mogłoby być singlami bo są na podobnym poziomie. Tym wydawnictwem Gibbs potwierdził swoją wysoką pozycję na rynku, którą konsekwentnie budował z roku na rok. Emocjonalny śpiew oraz sentymentalne podkłady muzyczne zachęcające do rozważań i refleksji, to karta przetargowa tego projektu, który znajdzie jeszcze wielu zróżnicowanych odbiorców.
Mateusz Kiejnig
Recenzja warta przeczytania, napisana ze smakiem i dużym zaangażowaniem recenzenta w głęboką analizę treści zarówno słownej jak i muzycznej opisywanej płyty.