Daniel Nosewicz prezentuje wyjątkowy album, nagrany z kwintetem oraz orkiestrą symfoniczną w Budapeszcie. To płyta, która nosi elementy szeroko pojętej symfoniki i jazzu. Premiera albumu “The Shining” odbyła się 7 września 2021 pod naszym patronatem medialnym. Z tej okazji zadaliśmy artyście kilka pytań nie tylko na temat realizacji tak dużego projektu.
Od czego rozpoczyna się planowanie, a później realizację tak dużego projektu, jakim jest nagranie albumu „The Shining”?
W pewnym momencie poczułem, że chcę pokazać szerzej swoją muzykę. To był zalążek całego przedsięwzięcia. Kompozycje i orkiestracje powstawały stopniowo, gdzieś między różnymi zleceniami aranżerskimi. I od tego zacząłem właśnie – od napisania utworów, ale już w trakcie komponowania myślałem o wykonawcach.
fot. Sebastian Cwik
Zaprosiłem świetny skład: Szymona Łukowskiego, Michała Ciesielskiego, Konrada Żołnierka, Sławka Koryzno, Jurka Małka. Orkiestrę Budapest Scoring znałem i obserwowałem od jakiegoś czasu i tu też nie miałem wątpliwości. Cały plan miałem precyzyjnie określony, ale został on częściowo zaburzony przez pandemię. Musiałem bowiem przełożyć sesję orkiestry w Budapeszcie o kilka miesięcy, bo granice naszego kraju były zamknięte. Punkt po punkcie realizowałem założenia – nagranie, miks, mastering, okładka, dystrybucja. Trochę tych elementów układanki było, ale wszystko się pięknie udało.
Do współpracy zaprosił Pan orkiestrę symfoniczną Budapest Scoring. Dlaczego zdecydował się Pan na współpracę z tą orkiestrą? Czy był to oczywisty wybór?
Wybór orkiestry był bardzo przemyślany. Jak już wspomniałem, Budapest Scoring obserwowałem od dłuższego czasu. Jest to bardzo sprawna orkiestra, która specjalizuje się w nagraniach sesyjnych. Wykonują bardzo różną muzykę i na tej elastyczności zależało mi także. Zaimponował mi sposób ich pracy, wybitni muzycy oraz realizacja całej sesji. Wszystko odbyło się bez najmniejszego problemu. To było wielkie doświadczenie. Z managerem orkiestry wymieniłem tonę maili. Przed sesją musiałem dowiedzieć się wielu rzeczy, m.in. na temat sali, studia, stołu, reżysera dźwięku. Nie chciałem, by jakiś szczegół mi umknął.
Okazuje się, że album „The Shining” stał się szerszym, międzynarodowym projektem. Materiały na płytę zmiksował trzykrotny zdobywca nagrody Grammy – Dave Darlington w Bass Hit Studio w Nowym Jorku. Jak poszukuje się odpowiedniej osoby, która zajmie się miksem tak nieoczywistego projektu?
Na Dave’a wpadłem przypadkowo. Miksował płytę zespołu Algorhythm, którą dostałem. Po przesłuchaniu byłem zachwycony miksem i masteringiem. Mam dobry zestaw audio, a on mówi prawdę. Pomyślałem, że napiszę do niego, czy byłby zainteresowany zmiksowaniem mojej muzyki. Po przesłuchaniu fragmentów żywo wyraził zainteresowanie, bo jest to projekt z orkiestrą symfoniczną, a wiem, że Dave lubi miksować duże składy. Na sam koniec wysłał mi film ze swojego studia, w którym bardzo pozytywnie komentuje moją muzykę, orkiestrę i kwintet. Było to bardzo miłe z jego strony i niesamowicie mnie to ucieszyło, bo był niejako pierwszym recenzentem płyty. Gdzieś w internecie można zobaczyć ten filmik – na moim Facebook’u. Dodam tylko, że współpracował z czołówką muzyków jazzowych i popowych na świecie, włączając Stinga, Wayne’a Shorter’a, czy Herbi’ego Hancock’a.
fot. okładka płyty
Co było najtrudniejsze w realizacji tego projektu, za którym stoi przecież bardzo wielu muzyków nie tylko związanych z orkiestrą symfoniczną, ale też kwintetem?
Przystępując do takiego dużego projektu trzeba mieć rozpisany cały plan. Tu nie ma mowy o jakiejś improwizacji. Pracując już wiele lat w branży i będąc muzykiem, wiem jak pewne rzeczy powinny wyglądać i jak się je robi. Ważna była kontrola nad każdym etapem i płynne przejście z jednego punktu do drugiego. Ważni są w tym także ludzie, którzy biorą udział w projekcie. Nie chodzi mi tu tylko o względy artystyczne, bo to oczywiście też jest bardzo ważne, ale też o te czysto ludzkie i mentalne. Lubię pracować z ludźmi, którzy kochają grać i nie marudzą.
Czy istniało jakieś niebezpieczeństwo związane z zestawieniem orkiestry symfonicznej z kameralnym brzmieniem kwintetu jazzowego? Jak szukał Pan sposobu połączenia tych dwóch na pozór odrębnych światów, żeby żaden z nich nie był nadmiernie ingerujący w propozycje drugiego?
To sztuka aranżacji, którą zajmuję się już całkiem długo, bo od liceum. Jeśli muzyka jest dobrze napisana – i orkiestracje i kompozycje, i ma się dobrych muzyków, którzy rozumieją intencję autora, to nie ma żadnego niebezpieczeństwa. To są rzeczywiście lata ciężkiej pracy – analiz różnych partytur i nagrań. Nad całością miałem kontrolę i na bieżąco reagowałem, gdy było to konieczne. Przy graniu orkiestrowym sekcja rytmiczna musi się jednak mocno pilnować, by realizować zapisy – np. perkusista musi wykonać konkretne akcenty, pianista zagrać zapisane voicing’i, saksofonista grać z określoną artykulacją itd. Mógłbym jeszcze długo wymieniać te elementy, nad którymi musiałem panować jako producent muzyczny. Myślę, że udało mi się dobrze zbalansować partie orkiestrowe i kwintetu. Wszystko razem współgra.
Na albumie usłyszymy także gościa specjalnego, czyli trębacza Jerzego Małka. Czy zaproszenie go do tego projektu wiązało się z potrzebą uzupełnienia pewnych motywów muzycznych czymś więcej? Jaka była idea zaproszenia tego artysty na album?
Zaprosiłem Jurka Małka do wykonania Nokturnu na flugelhorn i smyczki. Wiedziałem, że poczuje klimat tego utworu. Ma świetne brzmienie, które bardzo korzystnie wpłynęło na utwór. Jurek miał do zagrania napisany przeze mnie temat i kilka fraz oraz całą improwizację w środkowej części. Zadanie było dość trudne, bo harmonia tego utworu nie należy do najłatwiejszych. Niemal co takt zmienia się tam skala. Instrumentaliści doskonale wiedzą, że mózg pracuje wtedy zdecydowanie intensywniej niż w przypadku ogrywania harmonii w jednej skali. Jurek oczywiście poradził sobie świetnie.
Nie zdecydował się Pan na wybranie utworu w postaci singla, który miałby promować płytę „The Shining”. Czy uważa Pan, że taki album należy odbierać całościowo i wybieranie singla byłoby krzywdzące dla całego projektu?
Ciężko było mi wybrać ten jeden utwór, który reprezentowałby dobrze cały album. Przypomnę, że płyta została nagrana w różnych konfiguracjach instrumentalnych. Poza tym, po głębszej analizie nie widziałem w tym większego sensu, by publikować singla.
Czy na tak specyficzny i oryginalny album komponuje się określoną ilość kompozycji, czy też powstało ich więcej, ale z jakiegoś powodu potem nie zmieściły się na płycie?
Mam jasną zasadę przy komponowaniu, że nie marnuję choćby zalążka pomysłu. Pracuję do tego momentu, aż uznam, że jestem zadowolony z frazy, motywu lub też całego tematu. Bywa tak, że wstaję rano i zmieniam jedną nutę w temacie. Kolejnego ranka wracam do wersji poprzedniej i mocno się zastanawiam co będzie lepsze, ale na szczęście nie zdarza się to często. Powstało łącznie 10. kompozycji i one wszystkie ukazały się na albumie. Miałem jakieś założenia na samym początku – wspomniany już Nokturn na smyczki i instrument solowy albo dwa Kaprysy, jako małe instrumentalne formy. Z pisaniem muzyki nie mam problemu, bo uwielbiam to robić.
Czy ułożenie tych utworów na tej płycie miało tworzyć jakąś uporządkowaną muzyczną opowieść? W jaki sposób układa się kompozycje na takim albumie od strony czysto muzycznej?
Chciałem, by płytę słuchało się dobrze w całości, żeby nie przytłaczała, stąd też układ naprzemienny – raz orkiestra, raz kwintet, raz smyczki z flugelhornem. Wiedziałem, że chcę zacząć mocnym utworem i idealnie pasuje tu Kaprys I. Po nim dla kontrastu następuje The Shining z fletem altowym i gitarą klasyczną. Myślę, że płyta pod tym kątem też może zaskakiwać – raz słyszymy saksofon sopranowy, raz tenorowy, za chwilę przechodzimy do wspomnianego już fletu altowego – i na tym wszystkim zagrał Szymon Łukowski. Oczywiście nie siliłem się, aby te wszystkie instrumenty wykorzystać. One po prostu świetnie pasują do konkretnych kompozycji i dają odpowiedni kolor, na którym mi zależało.
Co jest według Pana jest największą wartością albumu „The Shining”? Czy zgodzi się Pan z opinią, że to unikatowy projekt, jakiego na polskim rynku muzycznym brakowało?
Myślę, że mało jest tego typu produkcji w Polsce. Przyczyn może być wiele. Jedną z nich są na pewno duże koszty takiego przedsięwzięcia. Co do wartości, a w zasadzie zawartości albumu – myślę, że dość istotną rolę odgrywają tu kompozycje oraz orkiestracje. W niektórych audycjach radiowych redaktorzy muzyczni mocno podkreślali ich wartość, co mnie bardzo cieszy. Z kilku utworów jestem bardzo zadowolony i nawet dziś zostawiłbym je w niezmienionej formie.
To trudny projekt do przeniesienia go na scenę. Wymaga dużego zaangażowania od strony realizacyjnej. Czy jest możliwe, żeby ten album zaistniał w kolejnych odsłonach koncertowych?
Na pewno jest to bardzo trudne – zorganizować koncert muzyki jazzowej z orkiestrą symfoniczną. W naszym kraju mamy tylko około kilkanaście takich wydarzeń w roku. Ostanie miesiące są bardzo specyficzne i niepewne, a to przez pandemię, która wszystkim popsuła szyki, mi także. Czy uda się to przenieść na scenę? Mam wielką nadzieję, że tak.
Współpracował Pan z największymi artystami polskiej sceny muzycznej, także tymi, którzy związani są z szeroko pojętą muzyką rozrywkową (często były to także duże projekty). Jak te doświadczenia artystyczne wpłynęły na to, w jakim momencie życia artystycznego jest Pan obecnie?
Projekty telewizyjne rządzą się swoimi prawami. Mam z góry określone odpowiedzialne zadanie, do którego muszę się dostosować. Zazwyczaj jest solista, reżyser, producent widowiska – to od nich mam wytyczne jak ma wyglądać aranżacja i w którym kierunku idziemy z danym utworem. W przypadku własnej płyty, czy projektu, to sam decyduję o wszystkim. O utworach, obsadzie, realizatorze, studiu. Przyznam, że jedna i druga opcja jest ciekawa i inspirująca. Jedna jest niczym nieograniczona, a w drugiej muszę sprostać oczekiwaniom wielu osób, także widzów. Podczas koncertów live’owych na pewno dużo się nauczyłem – także od artystów, z którymi dane mi było współpracować, a było ich rzeczywiście wielu, włączając Zbigniewa Wodeckiego, Grzegorza Markowskiego, Ewę Bem, Sławka Uniatowskiego i wiele, wiele innych wspaniałych osób.
Jakie są Pana najbliższe plany artystyczne?
Aktualnie pracuję nad aranżacjami dla Teatru Muzycznego w Łodzi i tam będę prowadził orkiestrę oraz obejmę kierownictwo muzyczne podczas Koncertu Sylwestrowego oraz dwunastu koncertów pt. „Radio Retro”, które zagramy w styczniu. Koncert będzie wyreżyserowany przez Jakuba Szydłowskiego i już teraz wiem, że czeka nas wiele atrakcji. Serdecznie zapraszam!