„Popularne” to kontynuacja kultowej już płyty Tymka – „Klubowe”. Na krążku nie znaleźli się żadni goście – za to za produkcje odpowiadają topowi polscy producenci. Prezentujemy naszą recenzję tego albumu.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Popularne” – Tymek (2021)
„Popularne” to kontynuacja kultowej płyty Tymka – „Klubowe”. „Nie ma gości, za to jest muzyka topowych w Polsce producentów” – tak sygnowany przed premierą był omawiany w tej recenzji album. Czy jest godnym/lepszym następcą krążka z 2019 roku? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, wszystko zależy od personalnych preferencji. Jednak postaram się klarownie przedstawić swoją opinię.
Twórczość Tymka można kochać lub nienawidzić – dla jednych jego albumy będą doskonale znane, dla drugich to „Typ od Języka Ciała”. Jedno trzeba mu przyznać, nie zatrzymuje się w miejscu, zabierając słuchacza za każdym razem w nowe miejsca.
„Popularne” są poniekąd kontynuacją „Klubowych”, jednak różnią się znacząco od albumu z 2019 roku. Warstwa tekstowa, tak jak na poprzedniku, należy do tej „popularnej tematyki”. Oba albumy odróżniają się natomiast kompozycjami. 17 różnorodnych numerów wyprodukowało 18 producentów. Porywają, są przystępne, lecz znacznie bardziej rozbudowane od „Klubowych”. Z jednej strony, w utworze „Marylin Monroe„, Tymek nawija:
„Nie wczuwaj się w to co tu mówię / Bo klubowe ma tylko bujać publikę”, co kusi, aby za sugestią gospodarza, zwrócić większą uwagę na to, czy i jak bujają „Popularne”. Lecz zagłębiając się w materiał, poszczególne linijki, zadanie to jest utrudnione, bo pomimo zabawy muzyką, Tymek umieścił wiele wersów – „złotych myśli”, które wprawiły zapewne nie tylko mnie, w chwile refleksji, o których więcej wspomnę poniżej.
Pierwszy utwór „Haker” rozpoczynający album, zahacza o mistycyzm, klimat tajemniczości budowany przez kompozycję, która współgra z tekstem o… byciu panem swojego życia? Wywołało to niemałą konsternację w mojej głowie. Z jednej strony klubowe brzmienie, a z drugiej spora dawka tajemniczości, głębi, której (przez nazwę albumu) nie spodziewałem się kompletnie. Jest to oczywiście na plus i tylko przedsmak wielu pozytywnych zaskoczeń, z których wybrałem tylko kilka.
Najciekawszym numerem wydaje się być „Il Diabolo Vesto Prada” (Diabeł ubiera się u Prady). Słowa mówią poniekąd, iż Tymek jest materialnie względnie spełniony, posiada to, co chce, ma dom/mieszkanie. Jednak coś tutaj nie do końca gra. Bit jest melancholijny, a do tego głos i muzyka nieco apatyczne. Kluczowym może być wers „A w tym domu znowu jestem sam”, jakby wskazujący brak kogoś istotnego w jego życiu. Podprogowo wskazuje nam, słuchaczom, iż posiadanie rzeczy materialnych, ekskluzywne wydatki, raczej nie wypełnią pustki w sercu. Pomimo kontrastu, melancholijnego nastroju, numer niesie, mimowolnie wybierając opcje „replay”. Cichym bohaterem „Il Diabolo” jest Kubi Producent, który podjął się tej interpretacji klubowego vibe’u.
Jednak zwracając uwagę na przebojowość, klubowy charakter numerów, absolutnym numerem jeden jest „Marylin Monroe”. Bit, który podczas refrenów uwalnia swoją żywiołowość, porywa do klubowego tańca, skakania na koncertach, ubarwiony został przez parę wersów Tymka. Kompozycja ustępuje jednak miejsca zwrotce dopiero przy okazji refrenu, zajmując równorzędną pozycję.
„Miłość to próba przyjaźni, a nie żaden kurwa jebany love song”, to bezpośredni wers, który wzbudził pośrednie skojarzenia z singlem T.Love „I Love You”, a konkretniej dwóch wersów: „Chcę mieć w Tobie przyjaciela / Poczuć coś, poczuć coś, coś Ci dać”, nakierowujące odbiorcę, iż miłość to coś więcej niż ulotna fascynacja. Relacja tworzona latami od podstaw, to niczym dom, którego budowę zaczynamy od fundamentów, kończąc na zamieszkaniu, czyli związku. Głębsza myśl w bujającym numerze, przyjemna niespodzianka, czyż nie?
Do tego dochodzą wersy o ubraniach. Mając świadomość, iż swoją stylówką (choćby w „Pleasure”) wywoła kontrowersje i spotka się z hejtem, stawia na nie, ponieważ lubi w nich chodzić. Zaraz za tym kawałkiem plasuje się „Beethoven”, czyli kolejna, bujająca, klubowa nuta, która mimo prostego storytellingu, pobudza.
Kreatywnie i porywająco wypadł również singiel „Kokaina„, w którym do tytułowej substancji psychoaktywnej zostało porównane „miasto”. W domyśle „miejskie życie” imprezy, zgnilizna, wzrok ulic, kojarzące się z „Ślepnąc od Świateł” Żulczyka. Tymek wskazuje także na skutki uboczne zażywania tego środku i życia z nałogiem.
Słuchając tego krążka można doznać pewnego dysonansu: powierzchownie mamy bujające bity i chwilowo ordynarne, monotematyczne teksty o dupach, szmatach i zabawie. Jednak zanurzając się w tym materiale, okazuje się, że dostaliśmy rozbudowane kompozycje, w których pojawia się wiele smaczków, tak trudnych do wyliczenia nawet po dwudziestu odsłuchach. Pojawia się też dużo wersów, gdzie znajdziemy jakąś życiową naukę, dowiadując się przy tym, co na chwilę obecną siedzi w głowie Tymka.
Album łączący kicz i artyzm jednocześnie. Czy jest ktoś jeszcze, prócz Quebonafide, kto mógłby sobie pozwolić na podobny krążek?
Chyba najbardziej uniwersalnym (i na czasie) trackiem jest dla mnie „Dziecko„. Głównie przez refren, w którym Tymek patrząc w głąb siebie, znów widzi dziecko, czego wielu osobom (w tym mi) brakuje w obecnych realiach. Zatracając się nie raz w codzienności, żyjąc rutyną, zapominamy o czerpaniu radości z drobnych rzeczy i byciu ciekawymi świata, tak jak w latach dzieciństwa.
„Frisbee„, czyli przedostatni numer z krążka, wyróżnia się najbardziej wśród pozostałych Popularnych. Pierwsze dźwięki singla dla fanów formacji Syny będą brzmiały znajomo. Nie zdziwi zatem fakt, iż za tę klubową, reggeatone’ową interpretację odpowiada 1988, dając nam nie lada popis swojej kreatywności. Brakuje mu tej pobudzającej dynamiki, typowo „klubowego” brzmienia, a jednak czymś hipnotyzuje. Odpręża, a w połączeniu z tekstem, pobudza wyobraźnię, zachęcając do ponownych odsłuchów.
Można rozwodzić się dłużej nad każdym pojedynczym utworem, znajdując coraz to ciekawsze nawiązania do popkultury. Jednak nie miałoby to sensu, najzwyczajniej zabierając innym przyjemność z odsłuchu i radości z własnego poznawania „Popularnych”. Wolałem postawić na numery, które zafascynowały mnie najbardziej, aby oddać Wam kawałek serca, tak jak to zrobił Tymek tworząc ten album.
Krążek początkowo bawił, lecz z czasem zaczął uderzać w czułe miejsca. Co więcej, po pierwszych singlach, kontrowersjach wokół promocji albumu, nie miałem najmniejszej chęci dać szansy tej płycie. A jednak, przypadkiem porwała mnie „Kokaina” wraz z „Frisbee”. W tym miejscu pasuje idealnie wers z „Dewelopera” – „Sprzedaje ten hit jak deweloper i tak go kupisz – deweloper”, przez który chwilowo krążyła po głowie myśl, jakoby Tymek miał świadomość o takich osobach jak ja, które trzeba „złapać na przynętę”. A „Popularne” mają takich zachęt aż 17 w zależności, co w danym momencie czujemy. Te kawałki bawią, porywają, momentami uderzając w czułe miejsca, a przy podłapaniu odpowiednich słów, serwują chwile refleksji („Dziecko”). Można oczywiście przyczepić się do ogólnej monotematyczności (ubrania, dziewczyny, pieniądze), jednak biorąc pod uwagę zamysł albumu, można przymknąć na to oko, zwłaszcza, że całościowo niesie on ze sobą jakąś większą wartość estetyczną i liryczną.
Adrian Kaczmarek
Jedna odpowiedź do “Kicz, czy przemyślana gra kontrastów? Tymek – „Popularne” [RECENZJA]”