10 września odbyła się premiera minialbumu “Morze”, debiutującego zespołu Fera. Na płycie znalazło się 5 utworów, które nacechowane są rockową energią. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.
fot. okładka minialbumu (Monika Ney)
Recenzja płyty “Morze” – Fera (2021)
„Morze” to debiutancki minialbum rockowego zespołu Fera. Istnieją od roku, a już dosyć wyraźnie udało im określić własne inspiracje muzyczne, których punktem wyjścia jest w nieoczywisty sposób zaprezentowana muzyka gitarowa. Tych pięć kompozycji to bardziej rockowa poetyka niż przesadnie ekspansywne zgrywanie dźwięków.
Fera stawia na energetyczny przekaz, który został podkreślony czytelnie nałożonymi na siebie ścieżkami poszczególnych instrumentów. W mniejszym lub większym stopniu, uwydatnione zostały klawisze Piotra Zalewskiego, które czasem stają się wręcz ujmującym, pełnym subtelności, ale też charakteru motywem przewodnim („Morze”). Ten klasycznie zaszczepiony pierwiastek w postaci żywego instrumentarium, m.in. fortepianu stapia się w całość z innymi środkami wyrazu, tworząc zaskakujące, różniące się od siebie formy.
Zespół nie ucieka nawet od malowniczego brzmienia, które tworzy swego rodzaju specyfikę, podkreślającą ich indywidualizm. Szczególnie ciekawie wypadają kompozycje oparte na alternatywnej energii, idące nawet w okolice rocka progresywnego („Szafir I”). Znalazło się też miejsce na bardziej przebojową chwilę, w postaci rytmicznego, ale wciąż osadzonego w charakterystyce bandu kawałka „Disco”.
Można mieć wrażenie, że ten album jest trochę formą eksperymentu, próbą poruszania się po różnych poziomach artyzmu. Najwięcej czystej rockowej energii znajdziemy w jednocześnie najbardziej piosenkowym kawałku „Podejdź”. Fera unika przesadnego używania syntetycznej koloratury w swoich utworach. Każdy moment na tej płycie pulsuje naturalnością i swobodą wyrażania emocji poprzez słowo i dźwięk. A bywa bardziej angażująco dzięki klasycznym elementom i wspomnianej wielowymiarowości muzycznej („Drive”).
Trudno określić, który z tych utworów stanie się kierunkowskazem tego, co grupa będzie chciała pokazać w przyszłości. Na pewno nic na albumie „Morze” nie jest do końca powiedziane. To jakaś forma wyrazu, która potrzebuje swojej kontynuacji, bo kilka niuansów muzycznych jest naprawdę urzekających. Jak na debiut, to bardzo wprawnie skonstruowany zestaw pięciu kompozycji, w których swoje znaczące miejsce znajduje przekaz charyzmatycznego wokalisty Justina Chiniewicza. Być może przestrzeń muzyczna i klimat wymaga jeszcze większego wypełnienia, może odrobiny rozmachu, jednak już teraz można mówić o ważnym debiucie tego roku. Warto przyglądać się zespołowi Fera w przyszłości, bo na pewno niejednokrotnie nas jeszcze zaskoczą. Ta płyta do doskonały zaczyn na coś jeszcze bardziej istotnego.
Łukasz Dębowski