Maria Peszek – „Ave Maria” [RECENZJA]

Nasz ocena

Po pięciu latach Maria Peszek powróciła z nową płytą. „Ave Maria” to piąty studyjny album artystki. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.

fot. okładka albumu

Recenzja płyty „Ave Maria” – Maria Peszek (Mystic Production, 2021)

Maria Peszek nie powraca do wizji artystycznej, którą przyjęła na poprzedniej płycie. „Ave Maria” ucieka od wcześniejszych dokonań, inaczej spogląda na rzeczywistość – „już nie krzyczę, już nie wrzeszczę, ale też się już nie pieszczę”. Inne środki wyrazu znajdziemy też w warstwie muzycznej. I tylko pozornie jest spokojniej.

Ta płyta jest wulkanem emocji, pulsem, który tłoczy zepsutą krew. Iluzyjnie jest łagodnie, bo warstwa muzyczna nie ma tym razem współistnieć ze słowem – raczej ma je uwydatniać, pokazując psychiczne skrzywienie, które dokonała, m.in. Polska („Polski we mnie nie ma”). Maria w sposób czytelny i poetycko opisowy odnosi się do tego, co ją boli lub też z czym pozornie się godzi. Czasem używa wulgaryzmów (chyba jest ich więcej niż zwykle), ale robi to w uzasadniony sposób.  „Jeb*ę to wszystko” epatuje eksponowanym przekleństwem, jednak w tym przypadku warto zwrócić uwagę na interpretację, która niejako równoważy bezpośredniość tych słów (muzycznie jednak wkrada się monotonia).

Maria zawsze wspierała środowiska spychane na margines społeczny, stąd piosenka dla LGBT („Virunga”). Znajdziemy też utwór inspirowany historią Barbary Borowieckiej, molestowanej przez księdza („Barbarka”), z wymownymi słowami „Karol wiedział, nie powiedział, a to było tak”. Niewiele na tej płycie przebojowości, bo raczej nie o to tutaj chodzi, by zakreślać łatwą melodią kompozycje, które staną się z jakiegoś powodu hitami. Choć w czysto komercyjnym (to słowo może nie pasuje do tego, co dzieje się na tej płycie) rozrachunku można przykleić taką opisowość do kawałka „Szambo wybiło”. Warto zauważyć, że nawet bardziej osobiste historie miłosne nie są zbyt oczywiste („Lovesong”).

Każdy utwór na tej płycie staje się często bolesnym uderzeniem, który pozostawia niewidoczne ślady. Mentalnie jest dotkliwy i to bardzo. W kontekście piosenkowości dzieje się tu niewiele. To wyrwane fragmenty, uderzenia dźwięków, szmery, szorstkie konwersacje muzyczne, a nawet „hiphopujące” motywy („Pusto”). One układają się w artystyczną mozaikę, poszarzałą od mało optymistycznych tekstów. To piosenki mocne od strony czystego artyzmu i napiętnowania poetyckim słowem w bardziej współczesnym odniesieniu. „Ave Maria” to płyta tu i teraz. Obraz tego, co boli, wskazujący, gdzie roztacza się zaraźliwa choroba dzisiejszych czasów. W końcu to też album dla tych, którzy potrzebują być w zwyczajny, nieatakujący sposób zauważeni. Dobra płyta.

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply