Trzeci dzień 58. KFPP w Opolu rozpoczął się koncertem, mającym być hołdem dla Krzysztofa Krawczyka, który opuścił nas w tym roku. Czy takim był? Niestety w niepełnym wymiarze.
Wszystkie wykonania poszatkowane zostały niepublikowanymi wspomnieniami, które Krawczyk nagrał w 2020 roku, a także wypowiedziami innych artystów, współpracujących wcześniej z artystą. Koncert rozpoczął się obiecująco – jako pierwsi pojawili się na scenie mistrzowie interpretacji oraz należytego wykonawstwa, czyli Kuba Badach i Andrzej Lampert.
fot. materiały promocyjne
Później nie było już tak zadowalająco, wręcz dostaliśmy jakieś niefortunne deja vu przywołujące wspomnienia z pierwszym dniem festiwalu. Występ Kamila Bednarka („Parostatek”) należał niestety do niechlujnych (niedociągnięcia, niedopracowane końcówki). Okazuje się, że wykonywanie klasyki polskiej piosenki, nawet tej bardziej rozrywkowej także wymaga należytego przygotowania, a dopiero później spontaniczności. W tym przypadku zabrakło tego pierwszego. O grupie Enej także nic dobrego nie można powiedzieć, choć Ci wykonali dwie piosenki nagrane przez Krawczyka z Bregovicem, które jak się okazało tylko teoretycznie pasowały do stylistyki zespołu.
Podczas wybranych występów na telebimie ukazywała się postać głównego bohatera, dzięki czemu próbowano stworzyć duety. No właśnie próbowano, bo niestety nie były one dobrze zrealizowane, przez co Ania Dąbrowska nie potrafiła oddać należytego charakteru piosenki „Bo jesteś Ty”, choć wzruszające stały się wyświetlane fragmenty, w których Krawczyk pojawiał się z żoną Ewą (zresztą obecną podczas całego koncertu). Coś nie grało też w wykonaniu Marcina Sójki. Ania Karwan starała się wyeksponować własną interpretację, stąd była zupełnie poza duetem, natomiast Grzegorz Skawiński śpiewając własny utwór „Pokolenie” w duecie z Krawczykiem zgubił trochę jego sens.
Na scenie wystąpił także Grzegorz Markocki („Ostatni raz zatańczysz ze mną”), który ponad 20 lat temu wygrał program „Szansa na sukces” z udziałem Krzysztofa. Można uznać to za pewnego rodzaju ciekawostkę, bo poważne odbieranie jego występu byłoby nie na miejscu. Później mogliśmy usłyszeć Sebastiana Riedla („Chciałem być”) i to chyba był jeden z lepszych duetów, choć do perfekcji odrobinę brakowało. Powrót na scenę Kuby Badacha („Za Tobą pójdę jak na bal”) był miłym akcentem – akurat on mógłby zaśpiewać z łatwością nawet książkę kucharską. Maciej Balcar z piosenką „Życia mała garść” przyciągał uwagę naturalnym, nieprzerysowanym wydźwiękiem, choć trudnością stało się wyrównanie wokalu z archiwalnego nagrania z interpretacją Macieja (ale to już techniczne niedoskonałości). Zginął w nowym wykonaniu Grzegorz Hyży (z mniej popularnym, ale mocno rozbuchanym aranżacyjnie utworze „Smak skandali”). „To co dał nam świat” całkowicie należał do Katarzyny Cerekwickiej. Nie zabrakło też prawie oryginalnego składu zespołu Trubadurzy, z którym Krawczyk nagrał wiele znaczących piosenek. Niestety o ich wskrzeszeniu działalności na potrzeby tego festiwalu należałoby jednak zapomnieć – nie dało się słuchać tej wiązanki wybranych przebojów. Olga Szomańska – czy nie za mocno?
Na pewno Krzysztof Krawczyk zasługuje na świetnie przygotowany koncert, będący wspomnieniem jego dorobku artystycznego. I choć to wydarzenie nie posiadało należytej dramaturgii i dostatecznego dopracowania, to przynajmniej o samych piosenkach należy wspominać z szacunkiem i odrobiną sentymentu. Mniej sztampy, a więcej wyrafinowania i lepszego przygotowania, mogłoby uratować ten koncert. A tak to, z małymi wyjątkami godnymi uwagi, było jak było.
Łukasz Dębowski