‘’Aten’’ to już drugi album w dyskografii Stillnox, który ukazał się w listopadzie tego roku. Zachęcamy do zapoznania się z naszym wywiadem z liderem zespołu Martinem Seraphinem.
Porozmawialiśmy nie tylko na temat nowej płyty, ale też o jego inspiracjach, mitologii, zespole Closterkeller, a nawet o muzyce lat 80.
fot. materiały prasowe
Zespół Stillnox to właściwie projekt, który działa dosyć nieregularnie. Z czego to wyniknęło? I jak to się stało, że wokalistka La Toya znów stała się częścią zespołu?
Stillnox założyłem w roku 2002 i działał około 2 lat. La Toya to prywatnie moja najbliższa kuzynka, także od dziecka razem coś tam śpiewaliśmy i kiedy zacząłem tworzyć samemu muzykę to było wręcz oczywiste, że robimy to razem.
Rok 2004 przyniósł różne życiowe zmiany; ja kończyłem studia, La Toya zdawała maturę. Polska weszła do Unii Europejskiej i oboje w podobnym czasie zdecydowaliśmy o wyjeździe do Wielkiej Brytanii. Każde z nas trafiło w inne miejsce kraju, do nowej, zupełnie innej rzeczywistości. Wszystkie te czynniki spowodowały, że nie mieliśmy jak tworzyć.
Drugą sprawą był fakt, że praca, codzienne życie w tamtym czasie było bardzo ciężkie. Pamiętam, że na ten pierwszy wyjazd specjalnie zrobiłem angielskie wersje utworów na CD, drugie CD to były podkłady bo myślałem, że może jednak gdzieś, coś z tą muzyką zrobię ale na tym się skończyło.
Dopiero w 2006 gdy kupiłem pierwszego w życiu laptopa to zacząłem dalej komponować, ale były to okresy trwające kilka tygodni i wszystko szło do „szuflady” czyli na dysk. I tak co kilka lat takie sytuacje się powtarzały, chwilowa wena, kilka nowym utworów, jakieś zmiany w starszych i znowu przerwa.
Wreszcie latem 2018 postanowiłem, że zrobię coś na poważniej. Marzyłem o wydaniu płyty i taki postawiłem sobie cel – by zrobić to dla siebie. Podszedłem do tego bez oczekiwań sukcesu ani tego czy będzie jakiś ciąg dalszy. Chciałem by wzięła w tym udział La Toya ale z powodu zobowiązań zawodowych nie mogła pogodzić tych dwóch rzeczy.
Niedługo po premierze płyty „Mercury”, temat wspólnego grania powrócił i już wtedy La Toya tak na prawdę wróciła! W marcu 2019, nasz przyjaciel Wojtek (o którym mowa później) wynajął w Manchesterze lokal na swoje urodziny. Super miejsce, w piwnicy, ze sceną. To właśnie wtedy STILLNOX wystąpił po raz pierwszy od 16 lat! To była impreza zamknięta, tylko dla znajomych ale było dużą frajdą być znowu z La Toyą na scenie! Chyba właśnie wtedy „siedzący” w niej gotycki duch na nowo się przebudził.
I niedługo potem rozpoczął się dla nas kolejny rozdział: płyta „ATEN”.
Czy naturalnym stała się także ponowna współpraca z odpowiedzialnym za elektronikę i mastering Gregorem Rosem? Co Cię przekonało, żeby z nim tworzyć nowe kompozycje?
Gregor skontaktował się ze mną na Facebook-u w sprawie pierwszej płyty, proponując, że mógłbym ją nagrać u niego w studio w Warszawie. Właśnie wtedy zbierałem się, aby wreszcie zrobić coś z muzyką i to był, jak to się mówi – ten czas i to miejsce. Uzgodniliśmy kwestie finansowe i przyleciałem do Warszawy, gdzie powstała płyta „Mercury”.
Jakiś czas później tak się złożyło, że Gregor zaczął sam komponować pod wpływem odkrycia przez nas zespołu Lord of The Lost i zaproponował mi wokal. Od razu pomyślałem o La Toyi i we troje zaczęliśmy współpracę. Zamiast wymyślania nazwy dla tego, tak jakby nowego projektu, zaproponowałem aby użyć STILLNOX, który gdzieniegdzie był już rozpoznawany.
W ten sposób powstała cała płyta. Tym razem Gregor pełnił rolę głównego kompozytora. Moje są tutaj dwa utwory: „Spellbound” i „Noctnitsa”.
Drugi album zatytułowany „Aten” łączy się poniekąd z pierwszą płytą zespołu, chociażby poprzez tytuł odwołujący się do mitologicznego Boga – poprzedni „Merkury”, nowy to „Aten”. Czy od strony muzycznej także można uznać to za kontynuację poprzedniego albumu?
Tu składam ukłon, bo jesteś pierwsza osobą, która o to zapytała i zauważyła „Mercury” miał kilka znaczeń, samo CD wygląda jak planeta Mercury, na okładce trzymam w dłoni wisior, który wygląda jak świat – to też planeta, ta sama co na dysku. Natomiast utwór tytułowy, który opowiada o chorobliwej i trującej zazdrości to rtęć – czyli też Mercury. Boga akurat tam nie ma, ale właśnie chodziło o wieloznaczność i symbolikę. Następny album miał mieć tytuł „Titanium”. A powstał „Aten”- Bóg słońca – dysk słoneczny. Wychodzi na to, że kolejny album też będzie miał tytuł pochodzący od imienia jakiegoś Boga… Fajna taka tradycja!
Nie zastanawiałem się czy druga płyta jest kontynuacją pierwszej, ale chyba można tak powiedzieć. Na pewno rozwinąłem się wokalnie i lepiej operuję głosem. Myślę, że pokazałem na tej płycie rozwój i kilka różnych barw głosu. Najlepszym przykładem jest utwór „Amarna” – mój absolutny faworyt. Zaśpiewałem tam w zwrotkach bardzo niskim głosem, chyba po raz pierwszy w ogóle, natomiast refreny są śpiewane wysoko. Właśnie te refreny, to jest moment na płycie, który u mnie samego wywołuje niesamowite emocje.
Jeśli chodzi o teksty to niektóre są kontynuacją tych z Mercury, opowiadają ciąg dalszy, albo wręcz są jak prequel. Na przykład „Fade away” to prequel do „I forgive you”, “Razor blade” nawiązuje bezposrednio do utworu “Mercury”, śpiewam tam “Mercury from my veins was gone” i oznacza to wyzwolenie się spod ciężaru tej trucizny jaką jest zazdrość i mściwość.
Inspiracją do stworzenia nowych utworów była historia (mitologia), ale też serial „Wojna światów”, zapewne też muzyka innych artystów. Na ile Twoje konkretne inspiracje znalazły swoje odzwierciedlenie na płycie „Aten”? Co jest dla Ciebie najbardziej inspirujące w dzisiejszych czasach?
Nie licząc „Ordinary world” i „Awake” to we wszystkich utworach zawarłem część siebie. Są to utwory opisujące moje własne historie i doświadczenia, ubrałem w słowa to co czułem, jakie emocje mną targały, stany ducha w jakich się znajdowałem. Tęsknota, żal, gorycz, rozpacz, gniew. Ale także miłość od pierwszego wejrzenia skazana na niepowodzenie z powodu ogromnej odległości, stan kiedy zanika miłość. Moment kiedy zostajesz sam, bo ta druga osoba odchodzi do kogoś innego… kiedy kłamstwa jak brzytwy podcinają żyły i na kolanach umierasz we własnej krwi. Strach przed upływem czasu i starością. Także moje obserwacje, przemyślenia, uczucia, myśli i przeżycia są dla mnie największą inspiracja w dzisiejszych czasach. Czasami bywa tak, że przeczytana książka, obejrzany film, czy serial robią na mnie takie wrażenie, że inspirują mnie do napisania tekstu.
Starożytny Egipt to z kolei moja wielka pasja i fascynacja. Zwłaszcza okres panowania faraona Echnatona i jego żony – królowej Nefertiti, kult Atena. Bardzo jest to interesujące, biorąc pod uwagę, że ten okres w Egipskiej historii trwał tylko 20 lat. Niewyjaśniona tajemnica losu Nefertiti – czy to ona zasiadła na tronie po śmierci męża? Tak wiele tajemnic i zagadek… Mam nadzieję, że kiedyś poznamy prawdę.
Nie od dziś wiadomo, że jesteś zafascynowany twórczością Anji Ortodox z zespołu Closterkeller, która zresztą wsparła Cię wokalnie na płycie „Merkury”. Czy na nowym albumie jest utwór, który odważyłbyś się jej zadedykować lub też taki, w którym można usłyszeć inspiracje wspomnianym zespołem, np. „Amarna”?
Zgadza się – od ponad 24 lat Closterkeller niezmiennie to mój najukochańszy zespół. Wydana w roku 1999 płyta „Graphite” zmieniła mój świat, mnie… I stanowi dla mnie swoisty kamień milowy w życiu, jak i punkt odniesienia w czasie. To trochę przerażające bo tak dobrze pamiętam ten okres a minęło już tyle lat. Jest to zdecydowanie najważniejsza dla mnie płyta w ogóle. Do tej pory pamiętam wszystkie teksty i umiem z pamięci zaśpiewać prawie każdy utwór.
No i oczywiście Anja, to dzięki jej tekstom, muzyce, osobowości przetrwałem wiele ciężkich chwil ale także wiele pięknych i wzniosłych. Anja już słyszała częściowo płytę na etapach jej powstawania, nawet pomogła nam z linią wokalna do części utworu „Awake”. Ja bym jej zadedykował właśnie zasugerowany przez Ciebie utwór „Amarna”, ale też „Nefertiti”.
Na pewno świadomie nie było tu inspiracji Closterkellerem, ale fakt jest taki, że kiedy zaczynałem śpiewać a był to rok 1999, to uczyłem się śpiewać właśnie na Anji. I przez długi czas towarzyszyła mi taka specyficzna maniera wokalna. Teraz jak mi zasugerowałeś „Amarna” to faktycznie… Refreny z ponakładanymi wokalami, śpiewane dosyć wysoko to jest jeszcze ten wpływ. Mam też do tej pory tendencje do robienia wokaliz, co się chyba rzadko zdarza kiedy śpiewa facet.
Jest coś czego chyba jeszcze nikt nie zauważył, ja w grafice do płyty zawarłem swoisty hołd dla Anji i właśnie płyty „Graphite”. Ciekawe czy ktoś się zorientuje co to takiego?
Na płycie „Aten” jest także wątek związany z… zespołem Duran Duran („Ordinary World”). Skąd pomysł nagrywania coveru, który jest nieco z innej bajki, ale jak się okazuje dobrze odnalazł się wśród premierowych utworów?
Masz rację, dla mnie to inna i nie moja bajka. Nigdy nie słuchałem Duran Duran i sam bym nie wybrał takiego utworu na covera. Ja bym na przykład sięgnął po Xmal Deutschland. Closterkeller już zrobiłem, trzy utwory które znalazły się na „płycie sekret”. A poważnie, to równolegle do płyty ATEN i wszystkich spraw związanych z grafiką, wydrukiem płyt, pojawiła się płyta „Insignia”, jest to EP-ka na której zamieściłem kilka utworów, które wcześniej nie znalazły się na nośniku fizycznym m.in utwór, który nagrałem wspólnie z Agnieszką Leśną „Mirror, mirror”, utwór z Ingą Habibą plus trzy kawałki Closterkeller – dwa z nich nagrane z La Toyą. To wydawnictwo potraktowałem jako swoista pamiątkę, wydana w nakładzie 10 sztuk 😉 Zainteresowanych odsyłam na nasza stronę Bandcamp, album można sobie za darmo ściągnąć, a płyty chyba zostały dwie.
Wracając do pytania, to Gregor pewnego dnia nas zaskoczył pisząc, że zrobił cover, i że się dowiemy co to za piosenka jak nam przyśle. Ja nie rozpoznałem tego utworu, ktoś musiał mnie wtedy oświecić w temacie. Skoro już był zrobiony, i aranżem pasował do płyty, to szkoda było go nie wykorzystać. Miałem tu duży problem, bo nie znałem tego utworu i nie potrafiłem zaśpiewać go jak należy. Poprosiłem La Toyę, aby ona spróbowała i krok po kroku udało nam się to nagrać. Efekt jest bardzo fajny i świetnie to brzmi – wzbudza szerokie zainteresowanie.
Jakiś czas temu rozmawiałem na Facebooku ze znanym DJ’em z USA; Jaredem Jones. Tu zdradzę swój nastepny sekret… od dziecka jestem fanem La Toy’i Jackson. I zgadnij skąd się wzięła La Toya w STILLNOX?. Jared zrobił kilka remiksów dla La Toyi Jackson i chciałem go poprosić by mi je udostepnił, bo nie zostały wydane komercyjnie, tylko jako promo. On się zgodził, a ja z ciekawości (bo ATEN dopiero co się ukazał i myślałem właśnie o jakiś remiksach jako bonusach) zapytałem go, ile u niego kosztuje zlecenie zrobienie takiego remiksu. Cena nie była na moją kieszeń niestety, ale co się dziwić, skoro ma on na koncie współpracę z Mariah Carey, La Toya Jackson, Michael Jackson czy Nelly Furtado. Ostatnio znowu rozmawialiśmy i wysłałem mu płytę „ATEN”, byłem ciekawy jak taka muzyka mu się spodoba. Odpowiedział, że to nie są jego klimaty, ale – że bardzo podoba mu się „Ordinary world” i z racji tego, że nie ma obecnie zleceń – to zrobiłby nam remiks w zasadzie za darmo. Niestety nie mam możliwości wykorzystać takiej okazji, bo ani ja, ani La Toya nie mamy dostępu do śladów /ścieżek nagrań naszych wokali/, a tylko tego potrzebuje ktoś wykonujący remiks.
fot. materiały prasowe
Czy mieszkając w Wielkiej Brytanii śledzisz tamtejszą scenę dark electro? Czy nurty podobne do tego, w którym Ty działasz jako Stillnox wciąż się tam rozwijają? I jaki wpływ na to co teraz robisz ma tamta scena muzyczna?
Szczerze mówiąc to przez wiele lat byłem zupełnie z dala od sceny mroczno-gotyckiej. Jedyne co, to śledziłem poczynania moich ulubionych polskich zespołów i chyba od 2013 zacząłem przylatywać do Polski tak by załapać się na trasę Closterkeller. Natomiast tu, byłem na dwóch czy trzech koncertach, zespołów z regionu North West czyli Manchester/Liverpool/Leeds. Także prócz tego że poznałem te zespoły, to nie śledzę tutejszej sceny i w zasadzie nie wiem czy coś się ciekawego dzieje. Wydaje mi się, że to niekoniecznie, a poza tym ja jestem z tej starej gwardii (Closterkeller, Artrosis, Fading Colours…) – i teraz nikt tak fajnie już nie gra. Z ciekawostek za to powiem, że udało mi się być na koncertach min Cher, Kylie Minogue, Kim Wilde czy Belindy Carlisle. Ja mam bardzo specyficzny gust muzyczny, bo z jednej strony mroczne klimaty, a z drugiej ikony disco.
Czy zgodzisz się z opinią, że kompozycje na albumie „Aten” tworzą pewną harmonię, jakbyś świadomie budował napięcie, które swoje ujście ma w ostatnim, wyjątkowym w swej przestrzennej formie utworze „Nefertiti”?
Jak najbardziej masz rację! Kiedy powstał utwór „Nefertiti” to od razu wiedzieliśmy, że to będzie utwór kończący płytę. Ja w ogóle chciałem, aby utwór tytułowy to był taki właśnie majestatyczny i ostatni na płycie, ale „Aten” już wtedy był nagrany. I taki miał być tytuł albumu. Umieściłem go mniej więcej pośrodku płyty. Te dwa wyżej wspomniane utwory łączy jeszcze jedna rzecz, ja na to mówię „mantra egipska”.
W „Aten” śpiewamy: Aten, Aten, Aten, Aten-Akhenaten, a w „Nefertiti” Nefernefernuaten Nefertiti, Nefernefernuaten Aten. W utworze tytułowym jest drugie dno, Faraon porzuca starych Bogów i nakazuje oddawać cześć Bogu Słońca – Atenowi, jednak szaleństwo jakie nim kieruje, sprawia, że on sam wierzy, że jest Atenem. Myślę, że mogło tak być naprawdę…
Kiedy układałem kolejność utworów na płytę, to właśnie robiłem to z myślą o pewnej harmonii. Budowanie pewnej atmosfery, tak aby nie było monotonnie, i żeby były te moment zaskoczenia. Np. „Razor blade” to najbardziej czadowy utwór na płycie, a zaraz po nim są dwa takie długie, bardzo klimatyczne utwory, dwa moje lubione. Pojawia się cover, czy wreszcie utwór, o którym zaraz opowiem.
Zaskoczeniem jest także utwór „When The Man Is Lost” nie tylko przez taneczną formę muzyczną, ale polski tekst, co jest wyjątkiem na płycie „Aten”. Jak to się stało, że pojawiły się polskie słowa, które zaśpiewałeś wspólnie z La Toyą?
Taki był właśnie cel, aby ten utwór zaskakiwał, bo jak ktoś nie wie i tak sobie słucha płyty, to ten język polski pojawia się nie wiadomo skąd i przykuwa uwagę. Ja bym powiedział, że on jest dość industrialny w klimacie i tylko refreny są taneczne, co ciekawie ze sobą kontrastuje. Moim zdaniem bardzo fajnie wokalnie wyszły nam refreny. Natomiast tekst miałem napisany po polsku i stwierdziłem, że taki akcent to będzie ciekawostką. Teraz się zastanawiam nad nagraniem kilku utworów w wersjach polskich z płyty „Aten” i z „Mercury”.
Teksy na nowej płycie wydają się mroczniejsze, ale też bardziej osobiste niż na poprzednim albumie. Często można w nich znaleźć wątki związane z samotnością, tęsknotą, zagubieniem. Czy większość, pomimo uniwersalnego przekazu, odnosi się do Twojego życia?
Ja myślę, że cała nowa płyta jest o wiele mroczniejsza od poprzedniej. Ale masz rację, większość tekstów opisuje moje własne doświadczenia i przeżycia. Do takich należą np. „Fade away”, „Spellbound”, „Broken Flower” czy też „Razor blade”. Czasami opisuję swoje obserwacje z życia innych ludzi albo po obejrzeniu filmu czy serialu. Ale muszę dodać, że pomimo mrocznego klimatu, to nie jest płyta dołująca, no może z wyjątkiem tak naprawdę trzech bardzo smutnych utworów. W wielu tekstach pojawia się nadzieja, siła do walki i to światełko dla którego warto żyć.
Jednym z bardziej przejmujących momentów, do których tekst napisał Wojciech Massalski jest utwór „Broken Flowers”. Pojawiają się w nim bijące dzwony, a na samym końcu można usłyszeć bicie serca. Czy te wszystkie drobne elementy kompozycje mają jakąś ukrytą symbolikę?
Tu muszę sprostować, bo na płycie pojawił się nam chochlik drukarski, i w opisie kto co napisał/skomponował są pomylone numery. „Broken Flower” jest mojego autorstwa, pierwotnie tekst nosił tytuł „I Miss You”. Roboczo ten utwór Gregor nazwał Kwiatek / Złamany Kwiat. Taki też nadałem tytuł temu utworowi.
Napisałem go już dawno… w ciężkim okresie życiowym. Mieszkałem chwilowo w Irlandii, w domu, którego tylne wyjście wychodziło bezpośrednio na plażę i morze irlandzkie. To był sam środek zimy, bardzo mocno wiało. Byłem sam, ze straszną tęsknotą w sercu, taką co rozdziera na kawałki… towarzyszyło mi tylko to zimowe morze, jego szum, wiatr i pusta plaża. Opisałem wtedy co czuję i widzę. Można go interpretować na własny sposób.
La Toya płakała nagrywając ten utwór. Śpiewając wróciła myślami do własnych doświadczeń – strachu przed utratą bliskich osób, walczących z chorobą nowotworową. Jeżeli natomiast chodzi o samą muzykę, to skomponował ją Gregor, nie znając tekstu, ani nawet potem nie zagłębiał się o czym jest. Także moim zdaniem to są po prostu ozdobniki bez konkretnego znaczenia, można tam nawet usłyszeć wyjące wilki.
Trzy teksty napisał Wojciech Massalski i jeden La Toya. Dlaczego decydujesz się czasem na teksty innych artystów? Jak to było w przypadku utworów z płyty „Aten”?
Generalnie nie lubię śpiewać nie swoich tekstów, zwykle sam je piszę. Muszę jednak przyznać, że kiedy byłem dużo młodszy o wiele łatwiej mi się to udawało.
Tu był jednak wyjątek spowodowany tym, że Gregor podsyłał nowe kompozycje w tempie ekspresowym, zbliżała się sesja nagraniowa – druga, albo może nawet ta trzecia i ostatnia. Miałem wtedy dość kiepski okres jak dobrze pamiętam i brak weny. Wojtek to mój i La Toyi dobry przyjaciel, osoba szalenie inteligentna, o tak ogromnej wiedzy na wszelkie tematy, że nie potrzeba encyklopedii. Kiedyś mi wspominał, że w liceum pisał wiersze. Zadzwoniłem do niego, że mam pomysły na teksty, wiem o czym mają być, ale nie mogę tego ubrać w słowa i czy by nie spróbował czegoś sklecić. Zaproponował, że spróbuje coś napisać. Sama muzyka była na tyle fajna, że nie chciałem ryzykować psucia efektu jakimś kiepskim tekstem. Wojtek bardzo interesuje się historią, również starożytnego Egiptu i okresem panowania faraona Echnatona. Raptem w ciągu 1-2 dni dostałem gotowe teksty do „Aten”, „War of the worlds” i „Nefertti”. Byłem mile zaskoczony, bo pasowały idealnie do muzyki i tworzyły pewną całość.
Natomiast La Toya, napisała tekst do „Awake”, utworu który nam przysporzył najwięcej problemów. Ja nie mogłem wymyślić ani wokalu, ani tekstu i poprosiłem o pomoc La Toyę. I wtedy już poszło, choć ten utwór przez dłuższy czas nam się nie podobał właśnie przez te trudności twórcze. Ostatecznie wyszedł z tych naszych „męczarni” bardzo fajny kawałek.
W obecnych czasach artyści skupieni są głównie na tworzeniu, gdyż rynek koncertowy jest wciąż zamrożony. Czy sytuacja pandemiczna wpłynęła w jakiś sposób na Twoje twórcze poczynania?
Sytuacja z brakiem koncertów na mnie nie wpłynęła, bo i tak nie było na razie takich planów. Wpłynął za to na mnie brak Castle Party, na który czekałem cały rok. To trochę mnie podłamało, a dodając do tego plany wakacyjne, wyjazdy… no wszystko – że tak powiem – diabli wzięli.
Pandemia za to wpłynęła na to, że „Aten” ukazał się dopiero w listopadzie. Nasza ostatnia sesja nagraniowa odbyła się rok temu w grudniu, tak więc jakby nie patrzeć to płyta obchodzi roczek.
W grudniu 2019 nagrywaliśmy też teledysk do „Fade away” i to miał być singiel zapowiadający płytę planowaną na wiosnę. Potem chyba od lutego Gregor miał jakieś problemy ze sterownikami w komputerze i nie mógł zrobić jakichś ostatecznych korekt, no a potem – marzec i lockdown. Zastanawiałem się wtedy czy mimo wszystko iść za ciosem i wydać płytę? Wydawało mi się, że ludzie pozamykani w domach będą mieli więcej czasu na np. słuchanie muzyki. A okazało się, że było wręcz odwrotnie, ja o tym mówię wprost, że ludzie po prostu zdziczeli. Nie utrzymywali kontaktów, i w ogóle wszyscy jakoś tak się zapadli pod ziemię albo w samych siebie. W każdym razie sterowniki w komputerze były zepsute chyba do lipca, więc i tak nie miałbym jak wydać tej płyty. Ostatecznie we wrześniu postanowiłem, że już czas, pomimo panującej sytuacji, specjalnie wybrałem datę premiery na piątek 13 listopada, na przekór zabobonom i złemu losowi, i aby przyciągnąć szczęście.
W trakcie tych bezczynnych miesięcy udało mi się skomponować siedem nowych utworów. Na razie czekają na swój czas, bo mam tak trochę sprecyzowana wizję w jakim kierunku muzycznym pójść, a te utwory to coś zupełnie innego, ale zobaczymy. Póki co, planujemy jeszcze dwa single. Ja szykuje również niespodziankę, będzie to cover, nad którym pracuję z kolegą z mojego pierwszego w życiu zespołu. Będzie to dodatek do singla i bonus do płyty. Polska piosenka, bardzo pasująca klimatem do płyty „Aten”. Będzie też drugi cover, polski bardzo znany utwór z początku lat 80. Od zawsze chciałem nagrać tą piosenkę i teraz wreszcie się uda. W nowoczesnym aranżu, myślę że zaskoczy fanów oryginału.
Czy można w jakiś konkretny sposób określić słuchacza, do którego skierowana jest płyta „Aten”? Do kogo chciałbyś dotrzeć z nowymi utworami?
Wydaje mi się, że najbardziej trafi ona w gusta słuchaczy mrocznych klimatów, osób, które bywają na festiwalach takich jak Castle Party, Mera Luna etc. Ludzi wrażliwych o otwartych umysłach i pięknych duszach. Dla mnie osobiście największą satysfakcję sprawia, gdy ludzie odnajdują w mojej muzyce i tekstach jakieś kawałki siebie. Jak mówiłem wcześniej, ten album niesie w sobie dużą dawkę nadziei, pokazuje też to, by doceniać bardziej to, co się ma, niż gonić za krańcem tęczy, ludzi dokoła siebie.
Ostatnie 3 lata pokazały mi, że serdeczność, uprzejmość, życzliwość to bardzo niedocenione cechy… a ja wiem już z doświadczenia, że ta dobra energia jakoś później do nas wraca.
Płyta ma szansę spodobania się fanom electro, industrialu, gotyku, popu… jest zdecydowanie chwytliwa i powiedziałbym może trochę przebojowa. Na razie realia są jakie są, dla mnie muzyka to hobby i pasja. I trzeba też dodać wieczna inwestycja, bo płyt ludzie nie kupują a wydając album własnym sumptem, wiem, że koszty się nie zwrócą. Ale nie zawsze musi chodzić o pieniądze. Dopóki będę czerpał radość z tego, co robię to STILLNOX będzie trwał! Zaraz! Musi trwać, bo moim marzeniem jest wystąpić na festiwalu Castle Party w Bolkowie i wierzę, że to się uda!
Tak już na koniec, zachęcam czytelników do odwiedzenia naszej strony www.stillnox.bandcamp można tam posłuchać wszystkiego co do tej pory się ukazało. Jest jeszcze trochę płyt CD, jeżeli ktoś lubi fizyczne nośniki. A dodam, że „Aten” ma przepięknie zrobioną szatę graficzną!
Wszystkie nowości etc www.facebook.com/stillnox.manchester