Kasia Kowalska świętuje 25-lecie pracy artystycznej. Z tej okazji odbyło się wiele wydarzeń nawiązujących do tego jubileuszu, m.in. wyjątkowy koncert MTV Unplugged w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku.
Przy okazji premiery kolejnego singla „Domek z kart”, pochodzącego z płyty „MTV Unplugged”, mieliśmy okazję porozmawiać z artystką, przywołując kilka wspomnień z przeszłości.
fot. Bartosz Kuśmierski
25 lat temu myślałaś tylko o tworzeniu muzyki i koncertowaniu. Czy coś zmieniło się w tym aspekcie na przestrzeni wielu lat?
Przede wszystkim doszła jeszcze sytuacja związana z samym wizerunkiem. Każda rzecz, która wiąże się z muzyką potrzebuje też swojego opakowania, żeby mogła być atrakcyjna dla potencjalnego odbiorcy.
Kiedy stawiałam pierwsze kroki, nie było to aż tak ważne. Wiele lat temu, jadąc na koncert myśleliśmy o tym, co zrobić, żeby koncert dobrze zabrzmiał. Dziś oprócz tego musimy zadbać o to, by dobrze wyglądał. Jest to trochę obciążające, bo przecież wszyscy jesteśmy coraz starsi (śmiech). Wizualna strona koncertów, to znak dzisiejszych czasów.
Czy w ogóle przejażdżka wehikułem czasu jest dla Ciebie przyjemna? Czy też patrzenie na siebie z perspektywy tych wszystkich lat bywa trudne?
Patrząc wstecz na te wszystkie lata, nie mogę narzekać. Na pewno mogę powiedzieć, że więcej bym cisnęła siebie, i jeszcze więcej bym pracowała. Myślę, że nie ma co się dzisiaj skupiać na rzeczach, które się nie udały. To nie był czas usłany różami, bo zdarzyły się sytuacje, które były trudne. Na wiele z nich nie byłam przygotowana jako młoda osoba. Bywało mi ciężko, bo nie dawałam sobie rady z ciężarem popularności. Te wszystkie mniej przyjemne wydarzenia budują jednak odporność, która jest konieczna nie tylko na scenie, ale w ogóle na co dzień w życiu. Każdy z nas ma lepsze i gorsze chwile. W tym przypadku nie różnię się niczym od każdego człowieka.
A czy są takie piosenki w Twoim repertuarze, z których nie jesteś zadowolona, kiedy patrzysz na nie z perspektywy czasu?
Tak jak w życiu. Kiedy patrzymy na siebie z perspektywy czasu, nie jesteśmy zadowoleni z pewnych rzeczy, za które jesteśmy odpowiedzialni. Nie jesteśmy zadowoleni z niektórych związków albo tego, jak kiedyś wyglądaliśmy. Nie da się dojść do pewnych rzeczy, które nam odpowiadają, bez popełniania błędów. Metoda prób i błędów jest jedyną właściwą, i dotyczy przecież każdego z nas. Gdybym nie nagrała wielu piosenek, nie wiedziałabym, co dziś ma dla mnie prawdziwą wartość w muzyce.
fot. materiały promocyjne
Jesteś jedną z niewielu artystek, które na przestrzeni tylu lat nie nagrały płyty z cyklu „The Best Of”. Czy to przypadek, czy Twoja świadoma decyzja?
Firma fonograficzna wyszła kiedyś z taką propozycją, na co się nie zgodziłam i poniosłam tego duże konsekwencje. Po 25 latach rozstałam się ze swoją wytwórnią, która być może jeszcze wyjdzie z propozycją wydania takiej płyty. Chciałabym jednak, żeby to było na zasadzie porozumienia stron. Nigdy też nie czułam, że muszę coś podsumowywać. Dla mnie lepszym podsumowaniem jest album „live”, bo wtedy są to piosenki odświeżone, w nieco innych wersjach i przez to, taki zbiór utworów wydaje się ciekawszy. Jeśli ktoś potrzebuje posłuchać starszych piosenek, to wciąż może sięgnąć po moje płyty.
Kilka lat temu pojawiła się taka płyta live z „Przystanku Woodstock”, teraz jednak dostępny jest na rynku przekrojowy album „MTV Unplugged”. Taki był zamysł na świętowanie 25-lecia? Czy taki zamysł świętowania pojawił się dopiero po otrzymaniu propozycji, zagrania takiego koncertu?
Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego świętowania 25-lecia i lepszej propozycji w takim momencie mojego życia. Jak wiesz, to nie jest oferta, którą otrzymują wszyscy artyści. Ktoś może narzekać na dobór repertuaru, ale biorąc pod uwagę, ile utworów nagrałam na przestrzeni tych lat, to nie był łatwy wybór. Format „MTV Unplugged” też narzuca nam pewne ograniczenia. Do tego dochodzą dwie propozycje z gośćmi, które przecież nie pochodzą z mojego repertuaru.
W jaki sposób dokonywałaś więc selekcji na koncert „MTV Unplugged”?
Musiałam wziąć pod uwagę wiele rzeczy, które są wymogiem takiego koncertu, czyli fantastyczna sytuacja z zaproszeniem gości, a także długość samego występu „live”. Powinny to być też w większości piosenki rozpoznawalne, które uwielbia moja publiczność. Stąd taką decyzję wyboru zostawiłam innym osobom. Gdybym sama wybierała piosenki na ten koncert, pewnie ta płyta byłaby mroczna, a przecież nie chodzi o to, żeby cały czas się dołować.
Nie było żadnej sugestii z Twojej strony, co do wyboru tych piosenek?
Oczywiście, że były. Wiadomo, że są piosenki, które muszą się znaleźć w repertuarze koncertowym, bo ludzie po prostu wciąż lubią ich słuchać i domagają się ich na koncertach. Pomijam własne odczucia, bo każdy utwór jest mniejszą lub większą blizną w moim życiu. Stąd moje emocjonalne podejście spowodowałoby, że kilka z nich nie znalazłoby się w moim koncertowym repertuarze. Także racjonalne spojrzenie kogoś z boku było potrzebne.
Sama forma koncertu „MTV Unplugged” nie była Tobie obca, bo kilka lat temu wzięłaś udział w takim koncercie jako gość specjalny zespołu Wilki. Jak wspominasz tamto wydarzenie?
To było dla mnie wzruszające. Ciepło zostałam przyjęta przez fanów Roberta Gawlińskiego, a także przez cały zespół. Wspominam to bardzo dobrze. Zresztą jestem fanką Roberta od pierwszej jego płyty z Wilkami. Mam nadzieję, że Robert nie obrazi się, jeśli nazwę go polskim Neilem Youngiem. Ma talent do pisania niezwykle nośnych, a przy tym wartościowych piosenek. Robert ma bardzo ciekawą barwę głosu. To było dla mnie duże wyróżnienie, zostać przez niego zaproszoną do udziału w koncertcie MTV Unplugged zespołu Wilki. Mogę zdradzić, że sama wybrałam piosenkę „Cień w dolinie mgieł”, którą na tym koncercie zaśpiewałam i oni to zaakceptowali.
A jakie światowe koncerty z serii „MTV Unplugged” stanowią dla Ciebie szczególną wartość?
W latach 90. zasłuchiwałam się w płytach „MTV Unplugged”. Wtedy były one obłędne, przynosiły nową jakość i ogromne emocje. To już muzyka pewnego pokolenia, które pamięta pierwsze koncerty z tego cyklu. Wtedy też byłam pod ogromnym wrażeniem Nirvany. Do dziś posiadam trzy winylowe egzemplarze tego albumu, ponieważ dostawałam je w prezencie. Szczególną wartość ma dla mnie koncert Alice In Chains. Nowa jakość, świeżość, inna fala muzyki w tamtych czasach i MTV, które było wtedy jeszcze telewizją muzyczną – to wszystko przemawiało za tymi koncertami, które były ogromnymi wydarzeniami.
Jednym z popularniejszych artystów na początku lat 90. była Alannah Myles, która dla odmiany została gościem na Twojej poprzedniej płycie „AYA”. Jak do tego doszło?
Pracowałam nad pierwszą wersją płyty „AYA” w Stanach Zjednoczonych. Producentem kanadyjskim, który pomagał mi wtedy przy nagraniach był Mark Howard. To on współpracował przy płytach wielu amerykańskich gwiazd. Wspomniałam kiedyś, że fajnie byłoby poznać Alannah, bo byłam pod wrażeniem jej talentu, miałam jej wszystkie płyty. Mark skontaktował się z nią e-mailowo i zaproponował jej współpracę. Wszystko odbyło się na odległość, Alannah napisała angielski tekst do piosenki i zgodziła się zaśpiewać chórki. Nie było to dla niej łatwe, bo akurat była po wypadku.
A nie było pokusy, żeby jakąś zagraniczną gwiazdę zaprosić na płytę „MTV Unplugged”?
Byłoby to wydarzenie, ale tak naprawdę mieliśmy mało czasu, żeby przygotować ten koncert. Pierwszy termin jego nagrania przypadł na luty, ale wtedy po tragicznych wydarzeniach w Gdańsku związanych z morderstwem prezydenta, ten projekt nie mógł dojść do skutku. Myślałam, że już w ogóle nie dojdzie do jego realizacji. I wtedy, jakiś miesiąc przed nową datą, temat powrócił. Dlatego też nie mogliśmy nawet pomyśleć o sprowadzeniu kogoś do Polski. Zagraniczni artyści zwykle mają plany na wiele miesięcy do przodu.
Dostaliśmy za to dwóch świetnych artystów z Polski.
Poziom Edyty Bartosiewicz i Stanisława Soyki także jest światowy. I to, że przyjęli moje zaproszenie na ten koncert, jest dla mnie dużym wyróżnieniem. Nie miałam wątpliwości, że to będą oni. To była moja decyzja.
Twoja i Edyty Bartosiewicz kariera w wielu momentach łączyły się ze sobą. Obie debiutowałyście w podobnym czasie, grałaś razem z Edytą na koncertach, miałyście dłuższą przerwę pomiędzy kolejnymi płytami. Czy też znajdujesz wspólne elementy pomiędzy Waszymi karierami?
Ten pamiętny koncert z Radia Łódź, o którym często wspomina się w rozmowie ze mną to był tylko support. Te moje początki w podobnym czasie, co Edyty traktuję z ogromnym sentymentem. Nie doszukiwałabym się wspólnych sytuacji, które miały miejsce na przestrzeni lat, bo to nawet nie o to chodzi. Wiele wydarzeń wyniknęło z jakichś powodów. Każda z nas ma własne życie i inne doświadczenia wymogły na nas, to co się działo z nami na przestrzeni tych lat. Edyta była dla mnie zawsze bardzo życzliwa, a startowała trochę z innego miejsca niż ja. Ona była od razu dojrzalszą i bardziej utalentowaną artystką. Spotkanie z nią było dla mnie szybkim przyuczeniem do zawodu muzyka.
fot. Bartosz Kuśmierski
Zapewne obie uwielbiacie Janis Joplin, bo to nie przypadek, że na płycie „MTV Unplugged” wykonałyście piosenkę „Move Over”, którą Edyta nagrała swego czasu na płytę „Sen”?
Chciałyśmy wykonać taki utwór, który odda mój i Edyty charakter. Obie jesteśmy walecznymi kobietami. I tak właśnie postrzegałam Janis Joplin – występująca przeciw stereotypom, silna, mająca własne zdanie, ale też oryginalna. Poprzez to wykonanie chciałam, żebyśmy mogły przypomnieć o sobie, że też w jakimś stopniu takie jesteśmy. Po wszystkich przejściach, które próbowały nas złamać, jesteśmy silne. Pomimo pewnych przeszkód, potrafiłyśmy iść dalej. W końcu nigdy się nie poddałyśmy. Widzę w tym pewną analogię.
Stanisław Soyka też jest ważną postacią w Twoim życiu, bo ponoć zasłuchiwałaś się swego czasu w jego muzyce, szczególnie w płycie „Acoustic”. Czy to prawda?
Kiedyś powiedziałam Soyce, że przy jego muzyce wylałam ogromną ilość łez. Jego utwory zawsze chwytały mnie za serce i bardzo się z nimi identyfikowałam. Był okres, że każdego dnia słuchałam płyty „Acoustic”. Staszek jest jednym z tych niewielu artystów, którzy mają niesamowitą wrażliwość, ale też talent i umiejętności. To w pewnym sensie stara szkoła, co w jego przypadku jest komplementem. On jest trochę zaprzeczeniem dzisiejszych czasów, co akurat szczególnie w nim cenię.
Zdecydowaliście się wspólnie wykonać utwór „Tolerancja”. To także był Twój wybór?
Tak, to był zdecydowanie mój wybór. Poprosiłam Staszka, żebyśmy wykonali wspólnie ten utwór i od razu przystał na moją propozycję. Ta piosenka wydaje mi się jeszcze bardziej na czasie niż wtedy, gdy została pierwotnie nagrana. Wystarczy posłuchać tekstu… to piękne przesłanie. Myślę, że to był jeden z mocniejszych akcentów tego koncertu.
Najnowszym singlem promującym album „MTV Unplugged” został utwór „Domek z kart”, który pierwotnie pochodzi z płyty „Samotna w wielkim mieście”. Jak z perspektywy czasu patrzysz na ten album?
Myślę, że na tym albumie jest przynajmniej kilka udanych, zgrabnych kompozycji. Przecież trzy z nich, czyli „To co dobre”, „Prowadź mnie” i wspomniany „Domek z kart”, na stałe pozostały w moim repertuarze koncertowym. Życzyłabym sobie mieć z każdej płyty takie trzy mocne single (śmiech).
Do płyty „Samotna w wielkim mieście” można dopisać motyw podróży, bo kojarzy się z Tokyo, znowu najnowsza studyjna „AYA” to Stany Zjednoczone. Czy taki motyw podróży można dopisać jeszcze do którejś Twojej płyty?
Myślę, że motyw podróży przez wnętrza mojej głowy można dopisać do każdej mojej płyty, szczególnie jeśli chodzi o „Gemini”. Ona jest mocno zakorzeniona w moim poszukiwaniu siebie. „Koncert Inaczej” to znów bardziej moje muzyczne podróże. Album „Czekając na…” nagrywałam będąc w ciąży, to znów zupełnie inna podróż. Każda płyta to zmiany w życiu prywatnym, ale też zmiany wizerunku, co można przełożyć na podróż. Życie jest przecież nieustającą podróżą.
Kolejne 25 lat przed nami. I tutaj pojawia się pytanie – co dalej? Jakie są kolejne plany Kasi Kowalskiej i czy powstaje już coś nowego?
Z nowszych rzeczy, które ostatnio się pojawiły, to na pewno piosenka do serialu „Motyw”. Przyjęłam też zaproszenie od Stanisława Soyki na jeden z jego koncertów. Przyznam, że kilka planów pokrzyżowała nam pandemia, przez co żyję trochę z dnia na dzień. Branża, w której pracuję jest wciąż zamrożona. Koncertów jest znacznie mniej, jeśli w ogóle mogą się odbyć. To jest deprymujące i życzę wszystkim osobom pracującym w tej branży, żeby to globalnie szybko się zmieniło. Czekam jednak, aż cała sytuacja się unormuje, żebyśmy mogli normalnie pracować.
A czy to prawda, że uczysz się grać na fortepianie?
Tak, to prawda. Dwa lata temu kupiłam sobie biały fortepian i stanął u mnie w salonie. To było moje marzenie, mieć taki instrument. Pobieram lekcje nauki gry na fortepianie, co jest dosyć żmudną, ale inspirującą pracą. Powiedziałabym, że jest to nawet droga przez mękę (śmiech). Uczę się grać na utworach bardziej klasycznych. Idzie mi coraz lepiej i mam nadzieję, że kiedyś ta moja nowa umiejętność do czegoś się przyda.
Czy jeśli kolejne 25 lat będzie wyglądało tak, jak te minione lata, to uznasz to za sukces?
Myślę, że tak. Może nie chciałbym jedynie, żeby były one aż tak burzliwe, jak te minione. Nie miałbym jednak większych przeciwwskazań, żeby kolejne 25 lat wyglądały w jakiejś części podobnie do tych minionych. Doceniam to, co się do tej pory wydarzyło w moim nie tylko artystycznym życiu. Sama jestem ciekawa, co przyniosą kolejne lata.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski
Bardzo dobry wywiad
Gratulacje i dalszej owocnej pracy,
Podziwiamy z żoną od lat – gratulacje!
Rzeczywiście dobry wywiad. Cieszą nieoklepane pytania i jakieś takie odczuwalne między wierszami autentyczne zainteresowanie rozmówcy. A Kaśka jak to Kaśka – solidna jak zawsze! 🙂