Ola Igboaka – „Belo” [RECENZJA]

Nasz ocena

1 maja ukazał się nowy album Oli Igboaki pt. „Belo”. Wokalistka jest kompozytorką i autorką wszystkich utworów na swojej drugiej płycie. Poznajcie naszą recenzję tego wydarzenia.

fot. okładka płyty

Ola Igboaka to pochodząca z Krakowa, a mieszkająca w Londynie wokalistka. Jej debiutancka płyta „Wyspa”, prezentująca oryginalną mieszankę soulu, popu i elektroniki, uznana była przez wielu dziennikarzy muzycznych za album roku 2016.

Recenzja płyty „Belo” – Ola Igboaka (2020)

Ola Igboaka powraca w wielkim stylu. Jej drugi album „Belo” to refleksja nad życiem rozpisana na dźwiękach soulu, żywego popu i jazzowej niejednoznaczności. A to wszystko okraszone niezwykle istotnym, poetyckim słowem.

„Belo”, czyli tytuł płyty ma tu swoje podwójne uzasadnienie – „Belo czyli miasto Belo Horizonte w Brazylii oraz 'belo’ z portugalskiego jako piękno”. Ma to duże znaczenie, bo właśnie podczas pobytu w Brazylii artystka mogła zajrzeć w głąb siebie i wyciągnąć z tamtejszej podróży wiele emocji, które ułożyły się w takie właśnie piękne historie.

Pomimo, że wszystkie kompozycje powstały na pianinie, udało się stworzyć wokół nich aurę przełamującą tylko chwilami wkradającą się jednostajność. Nie brakuje poetyckich zabiegów, które podkreślają śpiewno-recytatorskie podejście do przekazywania tych opowieści („Siła Trzystu”). Znalazło się też miejsce na rockową ekspresję („Nadaję sygnał”, refreny w „Zostawcie mnie”) oraz porywającą, piosenkową melodykę („Nic nie chcę”). Mamy też klasycznie soulowe, wręcz nieco vinage’owe momenty („Na obrazku z przyszłości”).

Pewnie można było nadać tym utworom większego rozmachu, ale w końcu nie każdy może i powinien ścigać się chociażby z Tori Amos. W końcu Ola stworzyła własny świat pełen osobistych przemyśleń i duchowego podejścia do formy utworu muzycznego. Do tego wszystkie słowa są w języku polskim, co ułatwia nam zrozumienie nie tyle tekstów, co tych bardziej intymnych przeżyć. Natomiast podejście do formy wokalnej budzi chwilami skojarzenia z Pauliną Przybysz („Tam gdzie nas nikt nie zaprasza”).

„Belo” to album, gdzie słowa posiadają ogromną siłę. Równie mocno mógłby ten element istnieć bez muzyki, chociaż to właśnie nieoczywiste melodie uwypuklają ich artystyczny koloryt. Nieszablonowa i pełna przeszywających emocji płyta. A przy tym ponadczasowa, bo nie próbująca się wpasować w modne nurty muzyki pop. Tytuł ”Belo” – z portugalskiego piękno – pasuje więc tutaj idealnie.

Łukasz Dębowski

 

2 odpowiedzi na “Ola Igboaka – „Belo” [RECENZJA]”

  1. Z każdym przesłuchaniem miło się odkrywa kolejne zakamarki płyty. Muzyka broni się sama, nieoczywista i nieprzeszkadzająca tekstom przykuwać uwagę. Warto posłuchać, tym bardziej, że wokalnie bardzo dojrzale. Fajne odkrycie, tym bardziej, że nie znałem wcześniej twórczości Oli.

Leave a Reply