24 kwietnia ukazała się – pod naszym patronatem medialnym – nowa płyta Bovskiej pt. “Sorrento”. To już czwarty, bardzo udany album artystki. Z tej okazji porozmawialiśmy z artystką m.in. o jej nowej muzyce, Włoszech, lęku wysokości i hip-hopie.
fot. materiały prasowe
Pierwsze pomysły na płytę „Sorrento” pojawiły się podczas pobytu we Włoszech. Czy wyjazdy skłaniają Cię do poznania kultury danego miejsca?
Zawsze staram się poznać miejsce, do którego jadę. Jeśli chodzi o kulturę Włoch, to miałam z nią styczność już dawno. Studiowałam na ASP i wtedy przeszłam obowiązkowy kurs historii sztuki, a duża część tej historii opiera się na tym, co można znaleźć właśnie we Włoszech.
Języka włoskiego nigdy się niestety nie uczyłam, a te fragmenty, które mówię i śpiewam w tym języku były tłumaczone przez moich przyjaciół. Nie zmienia to faktu, że kocham kulturę Włoch. Mam słabość także do tamtych kolorów, smaków i piękna, które są jej częścią.
Wyjechałaś do Włoch w celach turystycznych czy w poszukiwaniu inspiracji?
Wyjechałam tam w celach typowo turystycznych. I nie była to podróż tylko do „Sorrento”, ale w ogóle na południe malowniczych Włoch.
Twój wyjazd do Włoch przypadł jednak na mało słoneczny czas. I to właśnie anomalia pogodowe przyniosły pierwsze Twoje przemyślenia, które zaczęłaś zamieniać w piosenki.
Inspiracje mają to do siebie, że pojawiają się znienacka. Tak było w tym przypadku. Wyjechaliśmy tam w poszukiwaniu ostatnich promieni słońca, a zastały nas ulewy i wichury. Ta aura była w pewien sposób tajemnicza i magiczna. Pomijając ten fakt, miejsce wciąż było ze względu na przyrodę i piękne krajobrazy bardzo fascynujące. Jednak to ta nieprzyjazna pogoda zrodziła pierwszy utwór na płytę. Były nim „Guziki”.
Ponoć wydarzyło się to podczas jazdy kolejką na jeden z szczytów na punkt widokowy?
To był punkt widokowy na Capri. Podczas jazdy tam odkryłam, że mam lęk wysokości. Pierwsze pomysły na ten utwór okazały się jakimś sposobem na przetrwanie całej tej podróży (śmiech). To był pierwszy bodziec, do tego, co dalej wydarzyło się podczas tworzenia płyty. Kolejne pomysły na nią zbierałam już w Warszawie. Potem z tęsknoty za wakacjami powstał kolejny numer, tym razem tytułowy – „Sorrento”. Także dalsza praca nad piosenkami skierowała mnie w stronę całej koncepcji tej płyty. Tytuł pojawił się niemal na samym końcu. We Włoszech byłam wiele razy i zamysł nawiązuje także do moich wcześniejszych wspomnień i doświadczeń. Sama kultura włoska była punktem zaczepienia, bo myślałam o stereotypie włoskiej piosenki. Chciałam zawrzeć jej elementy nie tylko w muzyce, ale także w warstwie wizualnej. Wydaje mi się, że udało mi się to zrobić w sposób dyskretny, nienarzucający się odbiorcy.
fot. materiały prasowe
W piosence „Włącz, wyłącz” śpiewasz o „wykrzywionym ryju”, albo „niewyględnym pysku”. Czujesz, że na tej płycie potrafiłaś mocniej uderzyć słowem?
Faktycznie mam coś z tym pyskiem, nawiązując do tytułu jednej z moich poprzednich płyt (śmiech). Pewnie z płyty na płytę, pisząc nowe teksty, zmieniam się trochę. Dużo rozmyślam nad każdym nowym albumem i próbuję spojrzeć na piosenki z pewnego dystansu. Myślę nad tym, czy udało mi się przejść jakiś rozwój, bo najgorzej byłoby stać w miejscu i być powtarzalną. Dochodzą mnie słuchy, że „Sorrento” brzmi inaczej od strony muzycznej, teksty też są nieco inne. Nie wydaje mi się, żebym była na tym albumie odważniejsza, bo poprzedni krążek „Kęsy” też był otwarty na mocne słowo.
A jak to jest z tym „Wujkiem G.”? Lubisz go, czy jednak nie za bardzo za nim przepadasz?
Wujka G. bardzo lubię, bo dzięki niemu mogę dostać się z jednego miejsca, do innego, nie gubiąc się na mieście. Wdzięczna jestem wszelkim udogodnieniom internetowym, które pomagają w codziennym funkcjonowaniu. Chciałam tylko zwrócić uwagę na to, co można czasem znaleźć w tym internecie. W końcu jest tam cała masy różnych rzeczy i informacji, które mogą źle na nas wpływać. Wylew fake newsów jest przytłaczający, a piękne zdjęcia nie oznaczają, że ktoś ma tylko beztroskie momenty w życiu. Warto zwrócić uwagę na pewne rzeczy z tym związane. Nie krytykuję internetu, albo Wikipedii, o której tam wspominam. Chciałam jedynie zasygnalizować, że wraz z udogodnieniami pojawią się też pewne niebezpieczeństwa.
Wspomniałaś też o pierwszym utworze, który powstał na ten album, czyli „Guzikach”. Zaprosiłaś do niego Vienia. Wcześniej Ty pojawiłaś się na jego albumie. Rzadko jednak zapraszasz gości do siebie. Co się stało, że Vienio pojawił się na płycie „Sorrento”?
Pierwszy raz spotkałam Vienia w Szkole Teledysków, w której powstawały nasze klipy, tworzone przez młodych ludzi. Po jakimś czasie Vienio do mnie po prostu zadzwonił i zapytał, czy nie chciałabym zaśpiewać w jednej piosence. Utwór „Minuta i 20sec.” od razu mi się spodobał, więc bardzo chętnie przyjęłam jego zaproszenie. Później kiedy tworzyłam muzykę z Janem Smoczyńskim przyszedł nam pomysł, żeby zaprosić jakiegoś gościa do piosenki „Guziki”. Okazało się, że jest w niej dużo przestrzeni, którą mógłby wypełnić artystycznie jakiś mężczyzna. Brakowało w niej męskiego punktu widzenia. Od razu pomyślałam o Vieniu. To było w tej sytuacji dla mnie zupełnie naturalne.
Wiele razy współpracowałaś też z Łukaszem L.U.C. Rostkowskim. Pojawiasz się choćby na jego płycie „Good L.U.C.K.”. Nie miałaś nigdy pomysłu, żeby jego zaprosić do wspólnej pracy nad swoimi piosenkami?
Myślałam o tym wiele razy. Uwielbiam LUCa jako człowieka i artystę. Mamy stały kontakt. Kiedy tworzyłam utwór „Guziki” czułam jednak, że to Vienio będzie lepiej pasował chociażby ze względu na swoją barwą głosu. Nie znalazłam już więcej przestrzeni w nowych piosenkach dla innych gości. Nie wyklucza to jednak mojej dalszej współpracy z Łukaszem. Na pewno jeszcze nagramy coś wspólnie. Mam taką nadzieję.
Zastanawiam się skąd Twoje zapędy w stronę hip-hopu? Jak można to wytłumaczyć?
Wytłumaczenie jest bardzo proste. Po prostu bardzo lubię hip-hop. To jest gatunek dla mnie bardzo inspirujący, choćby przez fakt, że jest to coś zupełnie innego, niż to co robię w swojej muzyce. To przecież inna narracja i zupełnie inne środki wyrazu artystycznego. Dla mnie jest to bardzo ciekawe. Trochę zazdroszczę twórcom hip-hopowym. Nazwałabym to nawet syndromem tego, że chciałoby się mieć coś, czego się nie ma (śmiech).
Śledzisz to co się dzieje na rynku hip-hopowym? Czy jesteś obeznana z nowościami, które pojawiają się na tym rynku?
Tak. Mam takie okresy, że bardziej słucham muzyki. Ostatnio jednak miałam mniej czasu, żeby dokładnie śledzić, co się obecnie dzieje na rynku hip-hopowym. Nowości pojawia się bardzo dużo, właściwie ten gatunek stał się całkowicie dominujący. Nadrabiam zaległości podczas podróży i wakacji. Słuchałam nowej płyty Maty i Quebonafide. Wiem, że całkiem niedawno nowy album wydał O.S.T.R. W planie na najbliższe dni mam przesłuchanie najnowszej płyty Łony i Webbera. Także wydaje mi się, że orientuję się jeśli chodzi o ten „intelektualny rap”. Ten uliczny, młody nurt nie jest mi już tak bliski.
A zdarzyło się, że ktoś zaprosił Cię do udziału w jakimś projekcie, ale nie wzięłaś w nim udziału, bo nie mogłaś się w nim odnaleźć?
Owszem zdarzyło się. Jestem otwarta na nowe sytuacje artystyczne, szczególnie te związane z hip-hopem. Nie ważne zresztą jaki gatunek. Musisz czuć twórczość artysty, który zaprasza Cię do współpracy i musi Ci się to podobać. Inaczej współpraca nie ma sensu.
Przy płycie „Sorrento” kolejny raz współpracowałaś z Janem Smoczyńskim. Czy można powiedzieć, że nie wyobrażasz sobie tworzenia nowych piosenek bez jego udziału?
To nie jest takie oczywiste, bo Jan Smoczyński jest osobą bardzo zajętą, która produkuje i aranżuje wiele projektów muzycznych. Bardzo zależy mi na współpracy z nim i na szczęście kolejny raz udało nam się spotkać w sytuacji tworzenia, tym razem repertuaru na płytę „Sorrento”. Cenię sobie ogromnie naszą wspólną pracę i to jest bardzo ważny człowiek w moim życiu. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie jestem przygotowana na to, że kiedyś z jakiegoś powodu mi odmówi. W końcu on nie należy do mnie, chociaż jesteśmy w bardzo bliskiej relacji. Spędzamy razem mnóstwo czasu, nie tylko w studiu, ale także jeżdżąc razem na koncerty. Janek jest jednak indywidualnym artystą, który jest bardzo zapracowany, niesłychanie uzdolniony i podąża własną drogą. Nie wiadomo co będzie dalej – mogę tylko mieć nadzieję, że to nie ostatnia nasza współpraca 🙂 Dzięki temu co razem stworzyliśmy w pewien sposób jesteśmy połączeni już do końca życia. Ta muzyka po nas pozostanie.
Płyta „Sorrento” ukazała się 24 kwietnia. Dlaczego pomimo trudnej sytuacji nie zdecydowałaś się przełożyć premiery?
Plany wydania „Sorrento” wiosną tego roku były już dawno. Wiele pracy włożyłam w jej powstanie, a także mnóstwo elementów złożyło się na to, żeby mogła się ona ukazać właśnie w kwietniu. Dla mnie niewydanie jej teraz byłoby krokiem w tył. Kiedy tworzę piosenki, chcę jak najszybciej dotrzeć z nimi do mojej publiczności. Nie chciałam, żeby moje życie zatrzymało się, bo cały świat teraz zwolnił. Zdaję sobie sprawę, że wiele branż, w tym muzyczna ma wiele problemów. Jeżeli nie zaczniemy grać koncertów ludzie stracą pracę, bo przecież rynek muzyczny to nie tylko artyści, ale całe zaplecze, za którym stoi mnóstwo ludzi – organizatorzy, techniczni, realizatorzy. Nie wiemy co przyniesie kolejny dzień. Dlatego nie chciałam zatrzymywać wydania tej płyty. To byłoby dla mnie nienaturalne, podobnie jak dla moich słuchaczy.
Bacznie przyglądam się temu, co się dzieje, niemniej staram się jakoś funkcjonować w tej dziwnej rzeczywistości i nie zatrzymywać się w realizacji swoich planów. Ciągła praca, mimo iż w zmienionych warunkach, daje mi poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na to, że gdy wszystko zacznie wracać do normy, będzie dla mnie miejsce w tej nowej rzeczywistości.
Wydałaś już cztery płyty i zapewne każda jest ważna dla Ciebie z jakiegoś powodu. Czy z perspektywy czasu potrafisz wskazać swoją najważniejszą oprócz tej najnowszej, która zapewne teraz najbardziej żyje Twoimi emocjami?
Od razu muszę powiedzieć, że każda płyta jest dla mnie bardzo ważna. To tak, jakby powiedzieć, które swoje dziecko się najbardziej kocha. Na pewno ważny jest mój pierwszy album, bo to jest w ogóle cud, że powstał. Pierwsza płyta wymagała największej pracy. Pojawiło się też wiele zbiegów okoliczności i szczęścia, które przyczyniły się do jej ostatecznego wydania. Każda kolejna płyta łączy się z jakimiś wspomnieniami. Drugi album „Pysk” jest o tyle ważny, że każdy czekał na mój kolejny krok. Pewnie niektórzy potrzebowali potwierdzenia, że mój debiut nie ukazał się fartem. Trzecia płyta „Kęsy” też zamyka jakiś ważny rozdział w moim życiu. Potrzebowałam trochę więcej czasu, żeby mogła powstać. Uwielbiam jej konceptualność i granie tych piosenek na koncertach. Każdą płytę znaczą także koncerty i spotkania z ludźmi. Wiele z nich mam w swojej pamięci.
Jesteś artystką niezależną i za wiele rzeczy sama odpowiadasz. Zastanawiam się więc, czy w ogóle kiedy tworzysz, to opiniujesz się kogoś odnośnie pierwszych pomysłów na nowe piosenki?
Szkiców piosenek nikomu nie pokazuję. Proces tworzenia wydaje mi się na tyle intymny, że staram się nikomu tego nie pokazywać, oprócz Jasia Smoczyńskiego. Dopiero, gdy utwór nabierze już jakąś formę, wtedy prezentuję ją bliskim w moim otoczeniu – mężowi, mojej menadżerce. Wtedy jestem bardzo ciekawa ich opinii. Wcześniej jednak nie dzielę się pomysłami, bo każdy ma swoją wizję i mogłoby to zakłócić moje spojrzenie na muzykę i tekst. Tu ja panuję nad sytuacją. Wystarczy, że sama ze sobą toczę wojny.
Czy ta sytuacja, w której teraz się znajdujemy wpływa na Ciebie bardziej twórczo? Zbierasz pomysły już na nowe piosenki?
W tym procesie tworzenia „Sorrento” powstało trochę więcej tekstów, które nie zamieniły się w piosenki. Wbrew pozorom przy wydawaniu nowej płyty nie pojawiła się przestrzeń do tworzenia kolejnych rzeczy. Jestem bardzo zaangażowana w pokazywaniu światu tej płyty, opowiadaniu o niej, tworzeniu wokół niej. Pomimo obecnej sytuacji, nie potrafię odczepić się od niej i przestawić się już na tworzenie kolejnych piosenek. „Sorrento” żyje w każdej cząstce mojego teraźniejszego życia. Próbuję się teraz skupić na wymyślaniu sytuacji, które pozwolą mi dotrzeć do ludzi, co teraz wymaga większego skupienia oraz innej niż zwykle pracy. Internet daje wiele możliwości, ale przebicie się z czymś wymaga ogromnego zaangażowania. Tworzenie to już osobne zadanie i wymaga ode mnie zamknięcia jednego rozdziału, bym mogła przejść do kolejnego, w tym przypadku do pisania piosenek. Chociaż muszę przyznać, że ten czas jest dla mnie inspirujący. Każde zderzenie z taką rzeczywistością może przynieść nowe pomysły. Dam sobie czas, bo jak się okazuje „Sorrento” odnajduje się też w dzisiejszej, niełatwej rzeczywistości.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski