„Słowo na T” to tytuł trzeciego z kolei albumu Sabiny Meck, zawierającego jej kompozycje do własnych tekstów, tym razem polskich. Płyta z gościnnym udziałem Wojciecha Myrczka ukazała się pod koniec 2019 roku. Z tej okazji zadaliśmy artystce kilka pytań. Zapraszamy do lektury.
fot. Marianna Peruń – Filus
Na nowej płycie „Słowo na T” po raz pierwszy pojawiły się wszystkie polskie teksty. Czy pisanie w rodzimym języku było jakimś wyzwaniem?
Oczywiście! Wiele wątpliwości towarzyszyło mi przed rozpoczęciem pisania. Zależało mi na tym, aby teksty były zrozumiałe, ale niebanalne. Wysublimowane, lecz nie wydumane. Zwyczajnie obawiałam się, że mogę tych cienkich granic nie wyczuć, zwłaszcza, że pisałam o własnych emocjach.
Pomimo, że cały album jest po polsku, to każdy utwór posiada w przypisach swój angielski podtytuł. Skąd ten zabieg i czy to oznacza, że pojawią się także teksty w języku angielskim do tej płyty, które będzie można usłyszeć np. na koncertach?
Angielskie tytuły na okładce płyty miały ułatwić odbiór muzyki tym, którzy języka polskiego nie znają. Nie planuję jednak śpiewać całego materiału po angielsku. Język polski jest mi najbliższy i myślę, że mój głos brzmi w nim naturalnie. Wierzę, że słuchacz może utożsamić się emocjonalnie z tym co szczere i prawdziwe w muzyce, nawet jeśli słowa nie są dla niego zrozumiałe.
Czy oprócz jazzu słucha Pani także innych gatunków muzycznych? Można mieć wrażenie, że forma piosenkowa zahacza nawet o poezję śpiewaną. Czy taka muzyka jest też Pani w jakiś sposób bliska?
Jest mi bardzo bliska! Ewa Demarczyk, Czesław Niemen, Marek Grechuta, Kabaret Starszych Panów, Wojciech Młynarski… to artyści, których słuchałam będąc jeszcze dzieckiem. To zasługa moich rodziców i jestem im za to ogromnie wdzięczna! Na co dzień słucham muzyki bardzo zróżnicowanej. Takiej, która w jakiś sposób mnie intryguje. Wybór także zależy od tego, co w danym momencie wykonuję, lub komponuję. Poszukując nowych połączeń harmonicznych sięgam do klasyki, od muzyki dawnej po impresjonizm. Inspiracją przy tworzeniu koncepcji jest dla mnie często awangarda, XX i XXI wiek. Gdy tęsknię za prostotą i bezpośrednim przekazem, powracam do artystów rock’a, alternatywy i pop-u. Doceniam wszystko, co wartościowe. Najrzadziej ostatnio słucham jazzu, dlatego, że moja działalność wpisuje się w mocno w tę stylistykę. Poszukuję mniej bezpośrednich inspiracji.
Czy można mówić o inspiracjach, z których czerpała Pani tworząc nowe utwory? Jeśli tak, to czy były one inne niż przy poprzednich dwóch albumach?
W okresie tworzenia najbardziej cenię sobie ciszę. Staram się wówczas nie słuchać muzyki wcale. Potrzebuję czasu, który pozwoli mi na oczyszczenie się z wszelakich wpływów po to, by skupić się na poszukiwaniu własnego stylu. Nie znaczy to jednak, że nie korzystam z poznanych wcześniej inspiracji. Proces tworzenia muzyki mogłabym podzielić na dwie fazy: intuicyjną i intelektualną. Nagrania i koncerty, które wywarły na mnie wpływ w przeszłości naturalnie dają o sobie znać w pierwszej fazie tworzenia, kiedy rysuję wstępny szkic utworu. Druga faza, intelektualna, zaczyna się wtedy, gdy usiłuję łączyć znajome elementy w spójną, lecz często nieprzewidywalną do końca całość. To najtrudniejszy etap. Nie kończę utworu, dopóki odnoszę wrażenie, że „gdzieś już coś podobnego słyszałam”.
Przy pracy nad każdym z albumów wszystko przebiegało nieco inaczej. Mam wrażenie, że napisanie pierwszych dwóch płyt przyszło mi dosyć łatwo. Powstały one w większości w okresie studiów. Poznawaniu nagrań muzyki jazzowej i nauce o jej elementach towarzyszyły na początku niesamowita ekscytacja i ciekawość. W takim stanie łatwo się tworzy. Z czasem pojawiło się więcej pytań, rozterek, wątpliwości. Był także okres, w którym czułam, że nabyta wiedza mnie przytłacza, hamuje mój naturalny przepływ energii twórczej. Na szczęście, chwilę później przekonałam się, że to właśnie wiedza daje wolność. Im więcej się jej posiada tym łatwiej się od niej oderwać i „wyruszyć w nieznane”. Każdy etap ma swój urok. To ciągły proces.
Zdecydowała się Pani nagrać nowy album w sextecie. Czy to znaczy, że wcześniejsze projekty nagrane w mniejszym składzie nie do końca spełniały Pani oczekiwania? Czy wynikało to raczej z poszukiwań i celowego poszerzenia otoczenia muzycznego?
Z poszukiwań, zdecydowanie! Nowy instrument zmienia brzmienie całości zespołu i otwiera nowe możliwości kompozytorskie. To także powiew świeżości i energii, jaką wnosi do składu każdy inspirujący artysta!
W jednym z utworów pojawił się Pani brat Wojciech Myrczek. Czy może Pani coś więcej opowiedzieć o utworze „Spełnienie” i dlaczego akurat w tym utworze pojawił się gość wokalny?
Utwór „Spełnienie” zadebiutował w 2016 roku na mojej pierwszej płycie „Love is here”. To jedyny polski utwór z tego krążka. Pomyślałam, że warto nadać mu nowe życie i nagrać ponownie, w nieco innym składzie instrumentalnym. Od dawna planowałam także zaprosić Wojtka do duetu. Miałam przeczucie, że barwa jego głosu i wrażliwość muzyczna idealnie wkomponują się w ducha tej piosenki. Cieszę się, że Wojtek przyjął moje zaproszenie. Mam nadzieję, że to dopiero początek naszej muzycznej przygody 🙂
Co kryje się w tytule płyty i jednego z utworów, czyli „Słowo na T”? Czy to szczególna dla Pani kompozycja, skoro odnalazła ona swoje odbicie w tytule albumu?
Każdy z utworów traktuję bardzo osobiście, ponieważ każdy z nich wyraża inny stan emocjonalny, w jakim się znajdowałam. Jest jednak jedno silne odczucie, które łączy se sobą większość piosenek i tworzy coś w rodzaju lejtmotywu całego albumu. To jest właśnie to „Słowo na T”. Skąd pomysł aby nazwać tak album? Pomyślałam, że taki tytuł zaintryguje słuchaczy i skłoni do słuchania płyty. Tego się trzymam, zatem proszę mi wybaczyć, że jakie to słowo – póki co nie zdradzę;)
Czy da się ten album przełożyć w pełni na koncert, czy też granie na żywo pozwoli jeszcze bardziej rozbudować te kompozycje? Na ile trzeba się pilnować grając te utwory na koncertach, żeby nie dać się ponieść nadmiernej improwizacji?
Na ogół dużą wagę przywiązuję do aranżacji i staram się dokładnie określić zarówno harmonię jak i czas trwania improwizacji, mając na uwadze formę całości utworu. Są jednak kompozycje, w których można pozwolić sobie na więcej niezaplanowanego szaleństwa… Obserwując na próbach ogromny potencjał moich kolegów z zespołu, szukałam nowych rozwiązań i miejsc, w których otworzenie improwizacji pozwoliło by na jego wykorzystanie, jednocześnie nie burząc zaplanowanej konstrukcji utworu. Myślę, że materiał będzie ewoluował dopiero na koncertach, które mam nadzieję zagramy, gdy tylko pandemia koronawirusa ustanie, w co głęboko wierzę!
Co byłoby dla Pani miarą sukcesu jeśli chodzi o album „Słowo na T”?
Życzyłabym sobie, by płyta zainteresowała odbiorców, nie tylko słuchających jazzu. Chciałabym, żeby ta muzyka przenosiła słuchacza w inny świat, aby odnalazł w niej własne myśli, uczucia, przeżycia. Byłabym szczęśliwa, gdyby moje piosenki inspirowały innych do pisania własnych!… Bo tworzenie to duża szansa na poznanie siebie, pogłębianie swojej duchowości oraz relacji z innymi ludźmi.
Sabina Meck (a.k.a. Sabina Myrczek) jest wokalistką, kompozytorką, aranżerką, producentką i autorką tekstów. Ukończyła kompozycję i aranżację w Instytucie Jazzu Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. W 2017 roku otrzymała Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za wybite osiągnięcia artystyczne.
Na trzecim w swoim dorobku albumie, “Słowo na T”, wokalistka korzysta z elementów charakterystycznych dla jazzu, lecz wychodzi poza jego ramy, nawiązując do innych stylów muzycznych, nierzadko tak odległych od siebie jak rock i muzyka klasyczna.
FB: https://www.facebook.com/sabinameck/