„Dzieci Duchy” to najnowsza płytowa propozycja duetu Szpaku & Kubi Producent. Artyści połączyli siły i razem stworzyli album, którym „zapraszają każdego śmiałka do poznania tego magicznego, przerażającego a zarazem baśniowego świata.”. Poznajcie naszą recenzję tego albumu.
Recenzja płyty „Dzieci Duchy” – Szpaku & Kubi Producent (2020)
Zaczynając pisać tę recenzję w głowie miałem tylko jedną myśl: kupili mnie. Każdy utwór odziany w płaszcz emocji z bitami robiącymi za idealnie dopasowanie tego płaszcza do naszej sylwetki. Czuć wzajemnie zrozumienie się muzyków, gdyż poszczególne teksty i instrumenty przenikają się aż nadto. Czy jednak cała płyta stoi na tym poziomie?
To naprawdę trudno pytanie…, ale zacznijmy od początku.
Single. Te zdecydowanie pokazały nam zakres w jakim artyści będą się poruszać na tym albumie. Idące na pierwszy ogień „Kochaj Mnie” oraz „Noc Polarna” mogły wzbudzić zainteresowanie nie tylko fana tych obydwu panów. Ciekawe, bujające bity oraz wyrazisty, momentami wręcz krzykliwy wokal Szpaka udowadnia to, czego doświadczyliśmy już na „Atypowym” czy „BORuto”. Będzie krzyk, frasobliwy rap oraz do bólu szczere teksty. Mnie jednak najbardziej dotknął wers „Gnębione dzieciaki, co się boją dnia w szkole // Jak jesteś moim fanem to im pomóż, a nie dojeb”, który jestem pewien, że w jednym momencie zmienił szkolne realia wielu dzieci w wielu szkołach. To ważne, żeby o tym mówić, dlatego wielki szacun dla Mateusza.
Tytułowe „Dzieci Duchy” to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na tej płycie. Śmiem twierdzić nawet, że to najciekawszy instrumental Kubiego, jak nie najlepszy w jego całym dorobku. Szpaku rozpaczliwie rapujący o swojej trudnej przeszłości, gdzie narkotyki i brak pieniędzy stawały się normą. Doświadczał tego od dzieciaka, kiedy to nie miał dużego wpływu na następujące wydarzenia. Dzisiaj stoi już w znacznie lepszym miejscu. Dotykają go jednak nowe problemy, a w znacznej mierze o tym o czym dziś śpiewa rozumie tylko niewielu. Mateusz sam podsumował to wersem – „Kto mnie tu kuma, dzieciaki co nie wiedzą o czym nawijam w numerach? // Czy typy co napiszą ‚XD’, gdziekolwiek nie wspomną na mój temat”.
Wydany w walentynki „Freestyle” to mniej agresywna propozycja zaskakująca swoją melodyjnością. Łagodny bit, spokojny Szpaku to coś co nie zdarza się zbyt często. Kolejne to „Na osiedlu” z gościnnym udziałem Bedoesa oraz „OVERHYPE9000” na feacie z Tymkiem, czyli kompozycje, które najdłużej zostają w głowie. W obu przypadkach to właśnie refren stanowi niebotyczną wartość stanowiącą o sile utworu.
Dostaliśmy więc bezbłędne, odznaczające się swoją indywidualnością single, lecz co dalej? Dalej już nie jest tak kolorowo. No, może jeśli chodzi o parę kompozycji, gdyż znajdziemy tu także perełki. Pierwsze przychodzące mi na myśl utwory to na pewno – „Koniec” oraz „Ćmy”. Ten pierwszy to także jeden z moich ulubionych tracków na tej płycie. Tekst i sposób wypowiadania go uwalnia ciarki na całym ciele za każdym razem, gdy tylko go słucham. Dostajemy tutaj dozę samokrytyki ze strony artysty oraz kolejne przywołanie tragedii rodziny Mateusza. Takie fragmenty to pewnego rodzaju terapia, prowadzona jednak na szczeblu publicznym. Kto zna dyskografię artysty ten wie, że Mateusz jest ekshibicjonistą, a z jego utworów możemy się dowiedzieć naprawdę dużo o jego życiu.
W drugim rzucie należy wspomnieć o „Pali Się”, które jednak przez ilość przekleństw w okolicach refrenu jak i w nim samym bywa przytłaczające. Utwór broni się zgrabnym bitem i błyskotliwymi zwrotkami. Po paru przesłuchaniach zyskuje także „Mateusz Dragon Wielki” (ft. Rolex), lecz traci „Stare Graffiti” (ft. Paluch, Sarius), które jak się okazało po prostu brzmi jak odgrzewany kotlet. Dostajemy także „Hello Kitty” (ft. Coals) z bardzo specyficzną i wręcz niesmaczną drugą częścią utworu. Ten feat po prostu nie wyszedł, choć ta druga część utworu to nie tylko Coalsi.
„KABZZLOOK” (ft. Białas, Kaz Bałagane), czyli kompozycja nie wyróżniająca się niczym szczególnym, lecz trzymająca wysoki poziom całości. „Umrzyj ze mną” opowiadające po prostu o miłości, lecz to utwór na tyle przyjemny i chwytający za serce, że aż miło czasami posłuchać Mateusza w takiej odsłonie. Ostatnim do podsumowania utworem są „Pająki”, czyli według mnie najsłabszy numer na tej naprawdę dobrej płycie. Coś po prostu nie załapało, utwór brzmi jakby był zrobiony „po łebkach” i po prostu nie wywołuje we mnie żadnych emocji.
Tak więc dobrnęliśmy do końca opowieści po krainie „Dzieci Duchów”, odznaczającej się dużą dawką emocji, brutalnymi historiami oraz progresywnymi bitami. Całość brzmi świeżo oraz hermetycznie i jest obowiązkowym przystankiem dla każdego fana polskiego rapu. Resztę osób mogę tylko poinformować, że nie jest to album na tyle łatwy, prosty i przystępny, żeby to właśnie nim definiować sobie obraz polskiej sceny hip-hopowej. Dopiero wczucie się w ten album w 100% pozwala zrozumieć emocje oraz komunikaty, które artyści mieli nam do przekazania.
Mateusz Kiejnig