Enchanted Hunters to duet znakomitych songwriterek Małgorzaty Penkalli i Magdaleny Gajdzicy. Niedawno ukazał się ich album zatytułowany “Dwunasty dom”. Z tej okazji mieliśmy okazję zadać kilka pytań duetowi.
Po długich wyczekiwaniach fanów muzyki alternatywnej, zespół wraca z nowym albumem – tym razem w kompletnie innej stylistyce i w całości po polsku.
Mimo zupełnie nowego podejścia do brzmienia, w nowych utworach wciąż słychać charakterystyczne dla Enchanted Hunters zamiłowanie do ekwilibrystycznej polifonii, wyrafinowanych harmonii i nieoczywistej struktury utworów, wszystko to w ramach chwytliwego i wciągającego popu, często odwołującego się do złotego brzmienia lat 80-tych.
fot. okładka płyty
Nowa płyta „Dwunasty Dom” ukazała się jako duet. Warto przypomnieć, że wcześniej zespół Enchanted Hunters tworzył jako trio. Dlaczego rozstaliście się z Patrykiem? Czy to jest związane z tym, że Patryk Zieliniewicz nie był w stanie dostosować się do nowej wizji zespołu?
Rozstałyśmy się z Patrykiem na długo przed naszą woltą stylistyczną i było to z powodów niezwiązanych z muzyką.
Pierwszy utwór z tej płyty pt. „Fraktale” poznaliśmy już w 2017 roku. Co wpłynęło na fakt, że tak długo musieliśmy czekać na nowy album?
Długo szukałyśmy kogoś, kto zmiksowałby nam płytę. Dużo czasu spędziłyśmy na pisaniu tekstów, szukaniu odpowiedniej wytwórni i przy okazji pokonywaniu swoich blokad. Chciałyśmy, żeby tym razem promocja płyty była przyzwoicie przygotowana, żeby wyszły teledyski i płyta trafiła do szerszej publiczności.
Czy można wskazać jakieś konkretne wydarzenie, które było punktem wyjścia do materiału na nową płytę?
Byłoby bardzo ciężko, bo proces pisania tych numerów rozciągnął się nam na kilka dobrych lat. Nie myślałyśmy wtedy o żadnym efekcie końcowym i przewodnim temacie płyty. Dopiero, kiedy wszystkie numery zebrałyśmy do kupy, to zorientowałyśmy się, że dominuje w nich jakiś specyficzny stan ducha, może trochę poczucie bezradności.
Nowy album to duża zmiana muzyczna. W jaki sposób poszukuje się inspiracji na nowe utwory?
Raczej staramy się niczym bezpośrednio nie inspirować. Zaczynamy od jakichś improwizacji na instrument klawiszowy i głos, i po prostu idziemy za tym, co nam zabrzmi najładniej. W tym sensie nie tyle „piszemy” piosenkę, co raczej słuchamy tego, co nam się zagrało i próbujemy odgadnąć, czego te melodie od nas chcą, i w jaką stronę naturalnie zmierzają. Czasami narzucamy sobie jakiś element, który jest punktem wyjścia, np. żeby pierwszy i ostatni akord danej sekwencji był taki sam, albo powielamy jakąś figurę rytmiczną. Wszystko to jest jednak mniej ważne niż takie intuicyjne budowanie melodii i harmonii.
fot. Ewa Szatybełko
Niektórzy mogą uznać porzucenie żywych instrumentów, na rzecz syntezatorów za coś totalnie zaskakującego, ale może też trudnego do zaakceptowania. Nie mieliście obaw, że idąc inną drogą artystycznych rozwiązań stracicie fanów, którzy pokochali Was za pierwszy album „Peoria”?
Nie miałyśmy takich obaw, od wydania Peorii minęło 7 lat, w tym czasie dużo się pozmieniało. Niestety, albo stety przy tak długiej przerwie wielu fanów i tak mogło o nas zapomnieć. W czasie wymyślania piosenek skupiamy się na samym procesie, dopiero w drugiej kolejności myślimy o naszych odbiorcach. Styl może się zmienił, ale nasze podejście do pisania piosenek jest wciąż takie samo.
Pomimo oczywistego brzmienia syntezatorów, Wasze kompozycje różnią się od wielu projektów z muzyką elektroniczną. Jak poszukiwałyście oryginalnych zabiegów, które później przekładały się na nowe kompozycje?
Tak jak wcześniej wspomniałyśmy, czasami dajemy sobie jakieś punkty wyjścia, miniwyzwania. Na pewno może nas wyróżniać słabość do avant-popu, poszukiwanie zaskakujących zwrotów harmonicznych i melodii, w których wiele się dzieje. Jest w tym podejściu coś barokowego, nakładamy wiele melodii na siebie, często wszystkie są tak samo ważne. To może być nietypowe doświadczenie dla słuchacza.
Wszystkie teksty są w języku polskim, co także jest zmianą w porównaniu z debiutanckim albumem. Z czego wynika ta zmiana?
W pewnym momencie do nas dotarło, że ten język polski bardzo zmniejsza dystans między nami a słuchaczami. Mogłyśmy nagle być bardziej osobiste w piosenkach. Zaczęło to dobrze działać na koncertach, więc postanowiłyśmy zrobić płytę w całości w języku polskim, nawet jeżeli wymagało to od nas przetłumaczenia lub przepisania na nowo starszych tekstów.
Przy nowej płycie współpracowaliście ponownie z Michałem Kupiczem. Czy nie miałyście obaw, że ten sam producent może nie odnaleźć się Waszych innych pomysłach na nowe utwory?
Absolutnie nie miałyśmy obaw, że się nie odnajdzie, wręcz przeciwnie spodziewałyśmy się, że Michał nada płycie połysku. Oczywiście miałyśmy ochotę na eksperymenty również przy wyborze producenta, dlatego przed wydaniem „Fraktali” wysłałyśmy piosenkę do paru osób, jednak ostatecznie w „konkursie na miksy” zwyciężył Michał. Warto jednak zaznaczyć, że większość roboty producenckiej tym razem spadła na nas i Mateusza Danka, który był również realizatorem naszej płyty.
Jak teraz wyglądają Wasze koncerty? Czy łączycie repertuar z nowej płyty, z utworami z albumu „Peoria”?
W tej chwili gramy repertuar z „Dwunastego domu”. Instrumentalnie „Peoria” jest tak daleko, że musiałybyśmy wozić drugi zestaw instrumentów, by włączyć tę płytę do naszego setu. Ale myślimy czasem o tym, żeby przemycić na koncercie jakiś starszy numer.
Już kilka lat temu wystąpiliście na wielu festiwalach (OFF, Open’er, sesja na KEXP). Czy można powiedzieć, że jakieś wydarzenie koncertowe było szczególnie istotne w działalności zespołu i pozwoliło Wam dotrzeć do szerszego grona słuchaczy?
Raczej nie było takiego wydarzenia. Uważamy że sukces to efekt wielu działań, mniejszych i większych koncertów, i cierpliwego docierania do jak największej liczby słuchaczy. Myślimy o promocji naszego zespołu jak o procesie, i nie nastawiamy na jakiś jednorazowy strzał.
Jedna odpowiedź do “„Na pewno może nas wyróżniać słabość do avant-popu” – nasz wywiad z zespołem Enchanted Hunters”