Nowy album “Carte Blanche” jest esencją tego, co drzemie w Fair Weather Friends. Są tu elektropopowe melodie, szczypta melancholii i punkowa energia. Słychać, że to muzycy, którzy dokładnie wiedzą, co i jak chcą grać. Z okazji premiery ich albumu mieliśmy okazję porozmawiać z zespołem.
Mają charakterystyczne brzmienie, które pozwala im odróżnić się od wielu innych w alternatywnym popie. Trudno określić to ramą jednego gatunku.
fot. Maciek Gapiński
Zespół Fair Weather Friends przez 8 lat działalności doczekał się tylko jednej płyty wydanej fizycznie. Nowy krążek „Carte Blanche” przełamał ten czas długiego oczekiwania na Waszą nową twórczość. Dlaczego tak długo Was nie było?
To prawda, że minęło kilka lat, a dopiero teraz pojawiła się nasza druga płyta. Po drodze jednak przytrafiły nam się dwie Epki, w tym jedna bardzo znacząca. Zanim ukazał się debiutancki album wydaliśmy ważną EPkę, która zaznaczyła dosyć znacząco nasze istnienie. Pozwoliła nam zagrać kilka ważnych koncertów i to ona doprowadziła nas do dużego wydawcy, z którym podpisaliśmy kontrakt na całą płytę. Poza tym żyjemy w czasach, kiedy fizyczny krążek przestał mieć już duże znaczenie i mniejsza intensywność ich wydawania nie spowodowała, że w ogóle nic nie robiliśmy.
Po intensywnym okresie od wydania pierwszej Epki, aż po kolejne wydarzenia w naszym artystycznym życiu, wielu koncertach przyszedł czas na naturalny reset. Potrzebowaliśmy wyłączyć się z tego wszystkiego, co działo się w tamtym okresie i nabrać dystansu.
Czyli to była zamierzona przerwa, po której teraz wracacie?
Po części to była zamierzona sytuacja, bo po takim ciągłym koncertowaniu, nagrywaniu nowych kompozycji, pojawianiu się w wielu miejscach potrzebowaliśmy też momentu, w którym znajdziemy pomysły na nowe kompozycje. Wykorzystaliśmy ten okres przerwy we właściwy sposób. Potrzebowaliśmy też wymyślić dla nas nowe role jako muzyków. Dużo czasu przesiadywaliśmy w studiu, co umożliwił nam nasz znajomy, który wyjechał akurat zagranicę. Nie czuliśmy presji z zewnątrz, że natychmiast musimy zrobić coś nowego. To pozwoliło nam otworzyć nasze głowy i zacząć tworzyć mam nadzieję, że nową i jeszcze lepszą jakość naszej muzyki. Z tych naszych poszukiwań dwie płyty wylądowały w śmieciach.
Namiastka wtedy nowego repertuaru znalazła się nawet w Waszym repertuarze koncertowym. Myślę tu o piosence „Lose Control”, która także nie znalazła się na płycie „Carte Blanche”. Dlaczego?
Ta piosenka koncertowo spełniała swoje zadanie, działała na publiczność. Jednak po zebraniu świeżych pomysłów okazało się, że jednak nie będzie ona pasowała do nowej płyty. Do ostatniego momentu zastanawialiśmy się czy powinna ona znaleźć się na tym albumie.
A posiadacie jeszcze inne utwory, które nie znalazły się także na nowej płycie, a będziecie grać je na koncertach?
Zdecydowanie tak. Posiadamy wiele takich piosenek, które nie ukazały się na żadnej płycie, ani EPce, a wykorzystamy je na koncertach. Niektóre z tych, które ukazały się na tej najnowszej płycie będziemy wykonywać trochę inaczej. Taką piosenką jest między innymi „Jestem”. Koncerty pozwalają wpuścić w nasz repertuar jeszcze więcej powietrza i traktujemy go bardzo luźno. Dlatego warto skonfrontować, to co już zarejestrowaliśmy na nośniku fizycznym z tym, co będzie działo się na trasie.
Macie jakieś przemyślenia odnośnie tego, co kiedyś nagrywaliście względem najnowszej płyty „Carte Blanche”?
Jedną z dużych różnic względem naszym wcześniejszych dokonań jest to, że ta nowa płyta jest lekka. Pozwoliliśmy uwypuklić na premierowym albumie wszystkie te cechy, które leżą u podstaw Fair Weather Friends, czyli melodię i bardziej czytelny tekst. Stąd po raz pierwszy pojawiają się w naszym dorobku polskie słowa.
Skąd wziął się zamysł pisania tekstów w języku polskim? Wynika to z jakiejś dojrzałości?
Był taki moment, kiedy zaczęliśmy słuchać nowych polskich piosenek. Pojawił się wtedy pomysł, żeby bardziej bezpośrednio wyjść z przekazem do słuchacza. I chociaż język polski posiada swoją specyfikę oraz rytmikę, zdecydowaliśmy się na taką zmianę. Myślę, że dzięki temu możemy być bardziej zrozumiali, a także chcieliśmy, żeby nasza publiczność mogła bardziej utożsamiać się z tymi naszymi utworami. Na początku Michał próbował tłumaczyć teksty napisane wcześniej po angielsku. Nie zdało to swojej roli, więc zaczęliśmy robić muzykę pod słowa polskie i wtedy udało nam się dojść do pewnej wprawy.
Wasza nowa płyta wydaje się najbardziej spójna, ale generalnie cechą Waszej twórczości jest eklektyzm. Co jest punktem wyjścia przy tworzeniu takiego repertuaru?
Wiele naszych pomysłów pojawiało się podczas koncertów. Występy na żywo pozwalały nam wytworzyć trochę inną energię niż podczas pracy w studio, pojawiała się improwizacja i wpadaliśmy na jakieś tam nowe rzeczy, które później wykorzystywaliśmy pracując nad premierowym repertuarem. Tak było wcześniej. Nowy album nie powstał już z inspiracji koncertowych. Wykorzystaliśmy za to wiele sampli z naszego życia – od dziwnych dźwięków, po skrzypiące drzwi. W piosence „Blurred” włożyliśmy fragment rozmowy, która miała miejsce w Paryżu. Te sample dawały nam możliwości tworzenia czegoś zupełnie nowego, a do tego niepowtarzalnego.
Mieliście jakieś założenia względem płyty „Carte Blanche”?
Wręcz przeciwnie, wszystko działo się spontanicznie. Niczego nie chcieliśmy zakładać i to jest chyba siła tego materiału. Pojawił się nawet moment, w którym Michał (Michał Maślak wokalista – przyp.red.) stał się wiodącym kompozytorem. Miał taki udany okres jeśli chodzi o komponowanie, zaczął wysyłać numery jeden za drugim. Nadanie kształtu tej płycie to była już później kwestia miesiąca, kiedy wszystko układało się w jedną całość. Także wszystko działo się bez jakichkolwiek założeń.
Jaki jest sposób na zachowanie własnej tożsamości muzycznej, kiedy wykonawców i gatunków muzycznych jest tak dużo?
Z jednej strony w muzyce istnieje totalna autentyczność, z drugiej jest jakiś przepis na robienie tego, żeby dany wykonawca był popularny. Sztuką jest znalezienie pewnego kompromisu, żeby przy tworzeniu rzeczy autentycznych docierać do publiczności, czyli być coraz bardziej popularnym. I tylko przy posiadaniu tożsamości można próbować szukać kompromisu i funkcjonować w muzyce. Nie ma takiej recepty na posiadanie tożsamości, pewne rzeczy muszą wychodzić od artysty w sposób naturalny.
Płyta „Carte Blanche” jest ważna nie tylko ze względu na nowy repertuar, ale też Wasz medialny powrót. Czy macie względem jej jakieś oczekiwania?
Oczekiwanie to jest niewłaściwe stwierdzenie. Nawet w życiu nie należy zbyt wielu rzeczy oczekiwać, bo zwykle może pojawić się rozczarowanie. Dzięki tej płycie chcielibyśmy z powrotem wskoczyć na muzyczne tory. Chcemy na nowo cieszyć się muzyką i jak najwięcej koncertować. To występy na żywo są paliwem i sensem istnienia Fair Weather Friends. Ten nasz tytuł „Carte Blanche” staje się pewnym symbolem, żeby na nowo wykorzystać daną sobie szansę istnienia jako zespół, tym bardziej, że mamy całkiem sporo do przekazania publiczności. Chcemy wykorzystać szansę, którą ten album nam przyniósł. I to, że trafiliśmy pod skrzydła Agencji Muzycznej Polskiego Radia to dla nas duże szczęście, bo spotkaliśmy ludzi, którzy znów w nas uwierzyli.
Rozmawiał Łukasz Dębowski