„Cudowna była świadomość, że ludzie czekali na te piosenki” – nasza rozmowa z Mery Spolsky

„Dekalog Spolsky” to dziesięć zasad Mery Spolsky przedstawionych w dziesięciu piosenkach. Z okazji premiery nowej płyty mieliśmy okazję porozmawiać z wokalistką, czego efekty poznacie w wywiadzie.

fot. Łukasz Dębowski (Olsztyn Green Festiwal)

„Dekalog Spolsky” jest bardzo związany z Twoją osobą. Czy to są faktycznie przykazania, którymi kierujesz się w życiu?

Koncepcja na ten album przyszła mi do głowy zaraz po pierwszej płycie. I to są faktycznie zasady wyciągnięte z mojego życia. Każda piosenka przynależy do mojej jednej życiowej zasady. Oczywiście należy je traktować z przymrużeniem oka, bo nie wszystko robię na poważnie, chociaż opierają się one na rzeczywistych racjach, wywodzących się z mojej świata. Te zasady wyszły z wypracowanego przyzwyczajenia, że gdy pojawiał się jakiś problem spisywałam go na kartkę. Ten dekalog jest więc zbiorem moich przemyśleń. A po latach będę miała co wspominać, gdy spojrzę z perspektywy czasu jaka była Mery Spolsky w 2019 roku. Być może moje zasady zainspirują kogoś do posiadania własnych. Do preorderu płyty dołączona była pocztówka z ołówkiem, żeby każdy mógł spisać własny dekalog, którym kieruje się w życiu. Żyjemy w Polsce stąd nieprzypadkowe są subtelne aluzje do wiary.

No właśnie nie miałaś obaw, że posługując się symboliką religijną może ktoś w niewłaściwy sposób odebrać te odniesienia?

Faktycznie niedawno pojawiło się kilka kontrowersji związanych z łączeniem sztuki z symboliką religijną, jak chociażby tęczowa aureola Matki Boskiej. Wychodzę z założenia, że sztuka powinna wyzwalać w człowieku zarówno radość i złość. Sztuka powinna budzić emocje, nawet jeśli wychodzą one z niezrozumienia tematu. I jeśli komuś nie spodoba się mój koncept, to przyjmę to z pokorą i nie będę się z tego powodu na kogoś obrażać. Fajnie by było, żeby mój przekaz spotkał się ze zrozumieniem, bo nie ma on na celu obrażania kogoś, ani też wywoływania prowokacji. Tym bardziej, że na płycie w ogóle nie wypowiadam się na temat wiary. Nie dotykam w żaden sposób tego tematu. Staram się być delikatna. Chciałabym też zaznaczyć, że zainspirował mnie ten dobry aspekt religijny i to dzięki niemu dostrzegłam kolejne pozytywne rzeczy, które chciałabym przekazać moim odbiorcom.

Poza tym ważne jest, żeby jednak sztuka – w tym przypadku piosenka – miała jakiś odbiór. Nie każdemu musi się podobać to, co robisz, ale zależy Ci na wyzwoleniu jakichś emocji?

Pod fizyczną płytą w pudełku można znaleźć napis „najgorzej to jak odbiór jednolity”, stąd moje przekonanie, że nawet jeśli coś się komuś nie podoba, to nie jest to złe, bo to znaczy, że wywołało w słuchaczu jakieś emocje. I jeśli ktoś nie poczuje tego, co robię, to trudno. Negatywna opinia bywa lepsza niż usłyszeć, że jest się nijaką.

Twoja twórczość to nie tylko kompozycje i teksty, ale także fizyczne domknięcie tego projektu w pełni na Twoich pomysłach. Ile wymyśla się taką płytę jak „Dekalog Spolsky” od początku do końca?

To jest kwestia impulsu i lubię to uczucie, kiedy długo nie wiem, co będę robić i nagle przychodzi wieczór, gdy pojawia się pierwszy pomysł. Wtedy zaczynam wokół niego krążyć i doklejać kolejne myśli. Wpadam w totalny wir kreatywności i zaczynam notować następne pomysły. Podobnie było już przy pierwszej płycie, kiedy zaczęłam ciurkiem zapisywać na komputerze, co mi do głowy wpadało.

Przy nowej płycie zaczęło się od wizualizacji pewnych pomysłów. Pomyślałam o grafikach zakonnic, które miałam w szufladzie, potem połączyłam to z moimi życiowymi zasadami i tak zaczęła się rozrastać koncepcja tego albumu. Ważna jest wersja fizyczna albumu, bo ona jest uzupełnieniem całości. Zależało mi, żeby skrywało się na niej dużo bonusów w postaci, między innymi karteczek, zdjęć, grafik z zakonnicami czy aluzji do religijnych zwrotów w postaci wpisów w książeczce.

Jedną z Twoich zasad jest – „nie noś cielistych rajstop”. Faktycznie nie lubisz takich rajstop i co złego jest w ich cielistości?

Gdy ogłosiłam tych dziesięć zasad, które wywodzą się z mojego życia zaczęłam dostawać wiele pytań – „co jest złego w cielistych rajstopach?” (śmiech). Należy tę zasadę potraktować niekoniecznie dosłownie, raczej nieco szerzej. Chodzi o to, żeby nie być w życiu totalnie przezroczystym. Rajstopy cieliste są w tym przypadku synonimem nijakości.

Kolejną Twoją zasadą jest „nie będziesz mieć imprez zbędnych przede mną”. Na ilu takich zbędnych imprezach przytrafiło Ci się bywać?

O wiele za dużo takich imprez się przytrafiło w moim życiu. Zdarzały mi się takie wyjścia na imprezy, które były dla mnie stratą czasu. I zawsze to wzbudzało we mnie pewien dyskomfort, bo wiem, że mogłam ten czas wykorzystać bardziej twórczo, pisząc na przykład piosenki. Utwór przewrotnie jest o tym, bo gdy tworzyłam ten album z No Echoes, to absolutnie nie chodziliśmy na żadne imprezy i nasze życie towarzyskie całkowicie na jakiś czas umarło. Ta przysłowiowa „ulica Mazowiecka”, która pojawia się w piosence służyła nam do tego, żeby przez chwilę złapać oddech i oderwać się od przesiadywania w studiu. Podczas tych spacerów dochodziłam do wniosku, że jednak lubię ten stan zatracenia się w pracy nad piosenkami. A reset jest każdemu potrzebny. Wtedy idzie w ruch „Mazowiecka kiecka”, odpinam „wrotki” i lecę w miasto. Także nie jestem znowu jakaś totalnie zamknięta na imprezy (śmiech).

Pobieżnie odbierając ten album można stwierdzić, że jest to po prostu elektropop. Warto jednak powiedzieć o tym, że napracowaliście się przy tej płycie, bo pojawia się tu wiele brzmień analogowych.

Miło, że o tym wspominasz. Żartobliwie nazywam ten album „Dekalog analog”. Nie było celem, żeby każdy to dostrzegł, ciężko rozpoznać różnicę między analogowym a cyfrowym brzmieniem. Skoro już o tym mówimy, to warto zaznaczyć, że płyta powstawały całkowicie z własnych sampli. Nie posługiwaliśmy się żadnymi gotowcami. Producent No Echoes nauczył mnie pewnych rzeczy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Nie potrafiłam ogarnąć tych wszystkich przycisków. Przy pracy nad nowymi kompozycjami moja głowa została otwarta na całkowicie inne możliwości tworzenia. I bardzo się cieszę, że na „Dekalogu” znajdują się tylko i wyłącznie nasze powykręcane brzmienia. Oczywiście dla odbiorcy nie będzie to słyszalne, ale ja mam tę świadomość, że wszystko stworzyłam sama, z pomocą niezastąpionego No Echoes. Zdarzało się, że nad jednym taktem, który trwa 5 sekund siedzieliśmy dwa dni. Jestem z tego dumna.

Czy to prawda, że przy komponowaniu tych utworów wykorzystywałaś przedmioty codziennego użytku?

To co nas zainspirowało, to różnego rodzaju „glitche” wokalne. Polega to na cięciu wokalu i robieniu z niego różnych dodatków. Poszliśmy wtedy o krok dalej i zamiast zabawy głosem zaczęliśmy nagrywać różne dźwięki z szafy Mery Spolsky. W końcu uwielbiam ciuchy i zabawy nimi jako dodatkową konwencją. Stąd ten pomysł, żeby wydobyć dźwięki z takich przedmiotów. Siedzieliśmy wtedy całą noc i nagrywaliśmy dziwne odgłosy, wydobyte na przykład z lateksowych futer oraz pocierania tiuli. Zarejestrowaliśmy wtedy ponad 200 różnych sampli i nagle okazało się, że można je przełożyć na bity. „Mazowiecka kiecka” w całości utkana została z takich dźwięków z szafy. Najwyraźniej to słychać w piosence „Szafa Meryspolsky”, gdzie w refrenie pojawia się odgłos przesuwanego suwaka lub psiknięcia perfum. Ten utwór świadomie był tak poprowadzony, żeby współgrał z tekstem.

Czy tworząc nowy materiał zdarza Ci się, że nie wszystko mieści się na płycie i masz w szufladzie takie kompozycje odrzucone z jakiegoś powodu?

Powiem więcej, mam całą drugą płytę, która wylądowała w koszu i do niej już na pewno nie wrócę. Z tych odrzuconych uratował się jedynie „FAK”, zasilający nowy album, bo bardzo podobał mi się tekst. Z tych wyrzuconych kawałków zostawiłam jedynie jakieś teksty i nic więcej. To, co stworzyliśmy z No Echoes na „Dekalog”, to już jest kolejne 10 piosenek. Ja cały czas piszę dużo i trzeba mnie trochę hamować. Stąd lepiej przyjąć sobie system pracy, że tworzymy określona ilość kompozycji. A przecież w głowie mam już pomysł na kolejną płytę. Lubię działać pod impulsem, nie chcę czekać, bo czas działa na niekorzyść tego, co już wymyśliłam.

Czy możemy zdradzić bezpośrednie inspiracje, które miały wpływ na to, jak płyta „Dekalog Spolsky” wygląda?

Analogowe poszukiwania doprowadziły mnie do tego, że rozkochałam się w zespołach Justice i Crystal Castles. To są takie mocno undergroundowe, ale też właśnie takie analogowe klimaty. Mocną inspiracją był dla mnie także Moderat. Pod względem piosenkowości uwielbiam lata 80. i zespoły typu Lady Pank. Takie brzmienie można znaleźć w „Cielistych rajstopach”. Pewne inspiracje pochodzą też z twórczości Billie Eilish, a nawet Dua Lipy. Można powiedzieć, że zabawa wokalem pierwszej i zadziorność drugiej także miały wpływ na to, jak nagrywałam pewne rzeczy. Uwielbiam zabawy słowem, aktorskie podejście do piosenki Grzegorza Ciechowskiego, stąd jego twórczość także była dla mnie niezwykle inspirująca. Na pewno zespół Die Antwoord odcisnął piętno na tej płycie, bo rave i techno też mnie bardzo kręci.

A czego Mery słucha prywatnie jeśli chodzi tylko o polską muzykę?

Wasz portal jest dla mnie inspirujący, bo czasem podsuwacie takich wykonawców, których mogę odkryć, albo też przypomnieć sobie o ciekawej premierze. Uwielbiam debiutujący teraz płytą duet Blauka. Bardzo podoba mi się cały koncept, który sobie wymyślili. Bardzo dobrą płytę nagrał Arek Kłusowski, który jest totalnie profesjonalnym artystą. Obserwuję to, co się dzieje w polskiej muzyce i staram się być na bieżąco, stąd moje zainteresowanie projektem Karaś/Rogucki. Bardzo ważnym wydarzeniem jest My Name Is New w Kayaxie, który wspiera młodych artystów. Polecam zespół RAT KRU, będący moim osobistym odkryciem muzycznym. Cieszę się też, że wielu polskich artystów nie boi się śpiewać tekstów po polsku.

fot. Łukasz Dębowski

Swego czasu skończyłaś studia na kierunku anglistyki i amerykanistyki. Stąd mogłoby nasuwać się skojarzenie, że lepiej będziesz odnajdywała się w pisaniu po angielsku. Twoje teksty na obie płyty były jednak po polsku.

Jedynym nawiązaniem do języka angielskiego jest tytuł piosenki „Sorry From The Mountain” (śmiech). Moje tekst są bardzo specyficzne i nie dałoby się ich przełożyć w taki bezpośredni sposób na język angielski. Ważny jest przekaz moich utworów, stąd nie wyobrażam siebie jakby miał brzmieć tekst po angielsku do „Mazowieckiej kiecki”, albo „Bigotki”. Wiele piosenek ma dwuznaczności i tylko po polsku mogą być one zrozumiałe. Nie lubię pisać po angielsku, bo nie pasują do mojej twórczości. Kiedyś dużo tworzyłam w tym języku, ale to był czas, kiedy jeszcze wstydziłam się na taki bezpośredni przekaz, który towarzyszy teraz mojej twórczości.

Twoim nowym singlem jest „Bigotka”, która rozbrzmiewała już podczas letnich festiwali. To jest wyjątkowy utwór, który mocno kojarzy się z tym albumem. Możemy coś więcej o nim powiedzieć?

To jest utwór, od którego zaczęła się przygoda z tworzeniem sampli. Z No Echoes pojechaliśmy razem na tydzień na Podlasie, żeby spróbować coś razem stworzyć i zobaczyć jak będzie nam się układać współpraca. Po roku od powstania „Bigotka” zatoczyła koło, bo stała się singlem i został zarejestrowany do niej szalony teledysk. Poza tym uwielbiam ciastko zwane bigotką i stąd pomysł na cały tekst. Ten utwór ma pozytywne przesłanie, żeby porzucić przykre wspomnienia, usiąść z fajnymi ludźmi i zjeść to ciastko. Zemsta jest już dosłownie słodka. Poza tym pojawiają się w niej słowne niedopowiedzenia, które nakłaniają do zabawy.

Wspomniałaś kilka razy, że „Dekalog Spolsky” nie powstałby bez No Echoes, czyli Grzegorza Stańczyka. Kiedy natrafiliście na siebie i postanowiliście razem pracować?

Zaczęło się wszystko od występu na Sofar Sounds, czyli koncertu akustycznego. Pomyślałam, że ciężko będzie mi zagrać na takiej scenie, ponieważ moje elektroniczne piosenki nie są łatwe do przeniesienia w taki intymny świat muzyki. A Grzegorza znałam z gitarowego zespołu Mama Selita, który uwielbiam i pomyślałam, że on z gitarą pomoże odnaleźć mi się na scenie takiego nietypowego koncertu. Od tego zaczęła się nasza współpraca. On potrafił wyłuskać z tych moich piosenek z płyty „Miło było Pana poznać” coś więcej. Potem zaczęliśmy naturalnie razem grać coraz więcej.

Dużo grałaś ostatnio podczas różnych festiwali i koncertów plenerowych. Czy Twoje koncerty klubowe różnią się od tych plenerowych?

Różnią się przede wszystkim długością trwania. Na festiwalach typu Olsztyn Green Festival czy Fest Festival mieliśmy mniej czasu, żeby zaprezentować się przed publicznością. Nie mogliśmy więc pozwolić sobie na totalne szaleństwo, bo byliśmy ograniczeni repertuarowo. W klubach rodzi się specyficzna nić porozumienia z publicznością, częściej do niej mówię i mam wtedy po prostu większy kontakt z ludźmi. W klubach jest większa interakcja i bardziej jestem w stanie obserwować moich fanów. Zwracam uwagę, że ktoś ma koszulę w paski, albo coś do mnie krzyknął. Od strony repertuarowej nie robię większej rotacji.

Czy premierę drugiej płyty przeżywałaś inaczej niż pierwszej?

Zdecydowanie bardziej przeżywałam premierę tej płyty. Przy pierwszym albumie dryfowałam w niewiedzy, jak to wygląda i czy w ogóle ktoś tego posłucha. Przy „Dekalogu Spolsky” mam już swoją publiczność, która czekała ze mną na premierę. Z tego powodu ekscytacja związana z pójściem w świat mojej nowej muzyki była ogromna, bo mogłam na bieżąco odbierać sygnały fanów na to, co im się podoba. Cudowna była świadomość, że ludzie czekali na te piosenki, a jeszcze większa radość była w momencie, gdy czytałam, że komuś spodobało się, to co zrobiłam. W ogóle moi fani są cudowni!

 

Jedna odpowiedź do “„Cudowna była świadomość, że ludzie czekali na te piosenki” – nasza rozmowa z Mery Spolsky”

Leave a Reply