W tym roku Renata Przemyk obchodzi 30-lecie działalności artystycznej. Jednym z jubileuszowych wydarzeń jest wydanie „Złotej Kolekcji”. Płyta ukaże się już 27 września.
To był szczególny rok. Historia pędziła do przodu jak 20 lat wcześniej. Spełniło się proroctwo Kaczmarskiego – runął mur, stół stracił kanty, a świat zbliżył się na wyciągnięcie ręki. Nawet w krakowskim mikrokosmosie czuć było wiatr zmian, jak dekadę wcześniej za wspaniałych czasów „Gazety Krakowskiej” Macieja Szumowskiego. Festiwal Piosenki Studenckiej wciąż był enklawą tego, co oddziela sztukę od rozrywki. Przyznam się bez bicia – z imprezy w 1989 roku zapamiętałem jedynie imię i nazwisko laureatki, która wzięła wszystko – i Grand Prix, i nagrodę dziennikarzy. Chwilę później nie skojarzyłem tej osoby z dziwną nazwą Ya Hozna – którą poznałem dzięki krakowskiemu profesorowi zappologii Piotrowi Markowi – myślałem, że ktoś po prostu wpadł na pomysł zmierzenia się z twórczością Franka w swoich interpretacjach. Okazało się, że nie byłem całkiem daleki od prawdy – zappowski eklektyzm Renaty Przemyk, nie tylko pokazał, że Tom Waits może być kobietą, ale pozwolił jej jako prawdopodobnie jedynemu artyście w historii branży wystąpić w tym samym okresie w Opolu, Sopocie, Jarocinie i na FAMIE. A zaraz potem na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Jarociński występ z Armią to zresztą, w moim subiektywnym odczuciu, jedno z najważniejszych wydarzeń w historii polskiej muzyki.
Moja muzyczna ciekawość po raz pierwszy została gruntowniej zaspokojona, kiedy jako dziennikarz pewnej dużej i kiedyś dość niepokornej artystycznie, komercyjnej stacji radiowej z Wolnego Miasta Kopiec Kościuszki zaproponowałem Artystce nocny program „na żywo”. Od północy, od niej z podkrakowskiego domu. Na przełamanie lodów i strachu przed nieznanym, przywiozłem, jak pamiętam, skonsumowany potem wspólnie załącznik, choć to nie on zdecydował o radiowej magii tamtej nocy. Kraków (ponownie) – telewizyjne studio w Łęgu i swoiste podsumowanie pierwszej dekady lat dziewięćdziesiątych w polskiej muzyce – koncert „Kobiety w rocku” i 7 śpiewających Pań od Edyty Bartosiewicz z radykalnie nową fryzurą, przez Katarzynę Nosowską, już mającej pewnie w głowie poza „heyowe”, solowe projekty po Renatę Przemyk, wprawdzie weterankę i laureatkę Opola i Sopotu, ale, jak pamiętam, ciut niewygodnie czującej się w ramach telewizyjnego show, którego pomysłodawcą i mózgiem był ktoś o zupełnie innych artystycznie celach. A był to już okres albumu „Tylko Kobieta” nagrodzonego Fryderykami, których piętno słychać z kolei na mojej ulubionej płycie – „Andergrant”, pokazującej równocześnie niejednoznaczność terminu „piosenka poetycka” i niejednoznaczność terminu „komercja”, co w przypadku Renaty Przemyk oznacza ileś tam płyt w różnych kolorach kruszcu, a dla mnie jest koronnym dowodem, że autorskie, niekoniecznie łatwe w odbiorze płyty mają (tak było i jest do dziś) swoją wierną, dużą publiczność, która po pierwsze nie jest niewyszukana w potrzebach, jak z niezachwianą pewnością twierdzą medialni decydenci, a po drugie w wypadku swojej ulubionej artystki chcą posiadać jej dzieło w wersji fizycznej i namacalnej, a nie wirtualnego pliku w wirtualnej chmurze. Na telefonie można oglądać nawet „Odyseję Kosmiczną 2001” Kubricka (sam widziałem taki przypadek w krakowskim tramwaju), ale obcowanie ze sztuką wymaga odpowiednich narzędzi. Także odpowiedniego medium. Jak na przykład „Trójka”, która nie tylko transmitowała na koniec ubiegłego wieku koncert Renaty z Przeglądu Piosenki Aktorskiej w Kolonii, ale chętnie gości ją w swoim magicznym studio imienia Agnieszki Osieckiej. Skoro jesteśmy przy roku 2001… koniec sierpnia, Muzeum Śląskie w Katowicach, koncert „Wyrwani życiu” – pierwsze zetknięcie z ponadczasową, uniwersalną, do dziś bardzo bliską memu sercu „Blizną”, z płyty, która wydaje się być równie ważna dla samej Artystki.
Od zawsze ciągnęło ją do teatru. Tego z muzyką. Ze wspaniałym efektem. „Balladyna”, „Monsters”, „Odjazd”, „Szyc”, „Noce Waniliowych Myszy” i całkiem niedawne, wspaniałe „Boogie Street”, przyklepane przez samego mistrza Cohena. To nic dziwnego. Przecież każdy koncert Artystki to spektakl z muzyką. I to się nigdy juz nie zmieni, podobnie jak kolejne, nieuniknione chyba flirty z teatrem. Ta podobno „Mało zdolna szansonistka” łączy w sobie rzeczy nie do połączenia. Jest równocześnie Juliette Greco i Pattie Smith, Tomem Waitsem i Frankiem Zappą. Ale przede wszystkim unikatową artystką – Renatą Przemyk. Jak wspaniały album o takim właśnie tytule „Unikat”. Byłem, jestem i zapewne będę fanem, może nawet psycho. I „Gites”.
Piotr Metz
P.S. Piosenki na tej płycie to wybór samej artystki. A ona wie najlepiej, co nam chce powiedzieć. Posłuchajmy z uwagą.
Tracklista:
1. Kot
2. Człowiek i mebel
3. Kłamiesz
4. Odjazd
5. Aż po grób
6. Protest dance
7. Kochaj mnie jak wariat
8. Promień
9. Wilk
10. Zazdrosna
11. Jakby nie miało być
12. Zona
13. Nie mam żalu
14. Babę zesłał Bóg
15. Wiem
16. Ten taniec (live)
17. Bo jeśli tak ma być (live)
18. Zero (odkochaj nas) (live)
19. Kochana (live)
Ile Ci zapłacili za tą wazeliniarską recenzję, dziennikarzyno??? Jak można tak kłamać. Formację Ya Hozna stworzył Sławomir Wolski, na wokalu postawił sztywną Przemyk. I to on jest autorem i kompozytorem tej płyty! Potem przez 20 lat do wszystkich płyt i spektakli słowa pisała Anna Saraniecka. Wiec jak można pisać o „autorskich” płytach piosenkarki. Komponowali dla niej najlepsi polscy muzycy i kompozytorzy. Płyty robili świetni producenci. Na pana, panie Metz to chyba jeszcze ten „załącznik” sprzed lat działa!!! I poza tym kłamliwym hymnem pochwalnym- poprawmy jeszcze błędy merytoryczne: płyta „Tylko kobieta” nie dostała nigdy żadnego Fryderyka. A trudno przypisywać Przemyk zasługi czy współudział w pieśniach Cohena! To już jest największa przesada! Spektakl stworzył Daniel Wyszogrodzki robiąc piękne tłumaczenia songów Mistrza. Więc bez jaj, panie Metz. To co pan napisał jest szczytem niekompetencji!!!