Dwie osobowości, dwaj wspaniali muzycy, dwie muzyczne historie, jedna „Philosophia”. Poznajcie naszą recenzję wspólnej płyty Wojciecha Mazolewskiego i Johna Portera.
Recenzja płyty „Philosophia” – Mazolewski / Porter (Wydawnictwo Agora, 2019)
Pomimo, że mamy do czynienia z rock’n’rollem w korzennej postaci, to nie zostaliśmy przytłoczeni nadmiarem ekspansywnych gitar i stereotypowych rozwiązań muzycznych. Pierwsza płyta Wojciecha Mazolewskiego i Johna Portera „Philosophia” posiada zmyślną formę, zrodzoną ze spontanicznego grania.
Kiedy słuchamy tych kompozycji można mieć wrażenie, że powstały na poczekaniu; po prostu panowie spotkali się, zaczęli grać i to co im wspólnie wyszło zarejestrowali na albumie. Bez zbytecznej ingerencji i dopieszczania całości.
Album rozpoczyna dosyć niewinnie brzmiąca „Broken Heart Sutra”, która w swoim lekkim uduchowieniu nabiera tempa. Dalej bywa różnie. Obok spokojnych, choć mocno emocjonalnych, podszytych bluesem utworach („Strangers”), znajdują się takie, które zaskakują dynamiką („Driver”). Zdarzają się mroczniejsze momenty („Six Feet Under”), ale też całkiem przebojowe („Don’t Ask Me Qestions”).
Każda kompozycja posiada inny zestaw drobiazgów, które budują klimat tej płyty. Duża w tym zasługa kreatywnego Wojtka Mazolewskiego. Dorzucił do rockowego charakteru Portera sporo smaczków – od jazzujących solówek, aż po różnorodną rytmikę kompozycji. Mazolewski przełamał w ten sposób konwencję Johna. Warto też wyróżnić knajpiano-countrowy „1-2-3 And…” i niesamowicie rozwijający się ostatni utwór na płycie – „Place of No Return”. To co wydarzyło się na końcu budzi ogromny podziw i pozostawia spory niepokój.
Ten album przynosi wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji. „Philosophia” to nie tylko ciekawe rozwiązania muzyczne, ale też warte uwagi rozważania „filozoficzne” – takie gdzieś pomiędzy miłością a śmiercią. Dobra, choć nie mieszcząca się w dzisiejszej rzeczywistości muzycznej płyta. Chociaż to akurat jej ogromna zaleta.
Łukasz Dębowski