Andrzej Grabowski ma pecha. Żył sobie spokojnie życiem znanego aktora – a to teatr, a to „Pitbull”, „Drogówka” czy „Świat wg Kiepskich”, czasem stand up. Pewnego dnia wychodząc z domu, chciał wyprzedzić przechodzącego przed nim czarnego kota ale poślizgnął się o skórkę od banana i przeleciał pod drabiną. Jeśli chcecie znać dalszą część tych opowieści, warto posłuchać płyty, ale wcześniej poznajcie naszą recenzję tego krążka.
Recenzja płyty „Pechy i peszki” – Andrzej Grabowski (Agencja Muzyczna Polskiego Radia, 2019)
Andrzej Grabowski niejedną ma naturę. Oprócz tego, że jest doskonałym aktorem, prowadzi też działalność muzyczną lub też „okołomuzyczną”. Niedawno ukazała się jego trzecia płyta pt. „Pechy i peszki”.
Nie budzi wątpliwości traktowanie piosenki przez Andrzeja, jako formy, gdzie podstawą jest melodia. Całość osadzona jest jednak w dosyć oszczędnych i nieco surowych brzmieniach instrumentów. „Wszelkie szmery, trzaski, szumy, pechy i peszki na płycie są zamierzone” – taki napis widnieje w środku okładki. Faktycznie, gdzieniegdzie coś nie idzie w idealnych proporcjach muzycznych, jakieś dźwięki rozjeżdżają się na tle wycofanej gitary, a czasem coś aż mierzi. Taka jest forma muzyczne albumu i wszystkie efekty są celowe, być może po to, żeby pasowały do ochrypłego i brudnego głosu Andrzeja. Po prostu tak ma być!
Właśnie te niedoskonałości, idące na równi z wokalem tworzą nieidealną, ale konstruktywną jakość muzyki. Czasem aktor odsłania się niczym bard, częściej jednak posługując się ironią, staje się opowiadaczem historii.
A słowa przesiąknięte są przesądami, które ludzie tak kochają, że stały się wręcz częścią naszej kultury. Od „Karego kota”, aż po „Rozsypaną sól” i „Piątek. 13-tego”. Każdy tekst napisany został w niezwykle błyskotliwy sposób (ukłony dla Sławomira Młynarczyka). Andrzej Grabowski ironizuje, puszcza do nas oko, posługuje się inteligentnym sarkazmem. Nie wyśmiewa się w tych anegdotach, raczej staje się jednym z nas. Wchodzi w każdą z historii i oddaje poszczególne opowieści tak, jakby to jego taranowały te wszystkie nieszczęścia – „zgubił mój konik podkowę gdzieś na stepie, teraz na stepie już biedy nikt nie klepie” („Podkowa”).
Prosto, a z przekazem. Taka jest ta płyta. Nieco zbyt oszczędna muzycznie, ale jakże pasująca do Andrzeja Grabowskiego. Tylko on w taki sposób mógłby podać te opowieści. Niejedna historia wywoła w nas pozytywne reakcje, lekki uśmiech i poczucie, że obcujemy z czymś godnym uwagi. Te piosenki nie tylko bawią, bo wyzwalają też refleksję, ale taką bez nadmiaru powagi. I o to przecież chodzi.
Łukasz Dębowski