„Fake Love” to debiutancki długogrający album Smolastego – autora tekstów, wokalisty oraz producenta. Album to zapis przygód młodego faceta będącego na fali wnoszącej oraz opowieść o ciemniejszych stronach jego życia. W tekstach przewijają się obserwacje i rozterki z jakimi musi się zmagać na co dzień, a wszystko to podane poprzez muzykę na wysokim poziomie. A jak dokładnie prezentuje się ten album? O tym w dzisiejszej recenzji.
Recenzja płyty „Fake Love” – Smolasty (Warner Music Poland)
„Fake Love” to tytuł albumu zaczerpnięty od nazwy jednego z singli Smolastego o tym samym tytule. Płyta zawiera trzynaście utworów, które dają około 40 minut muzyki, przy czym (jak zaznacza sam autor) nie jest to do końca… jego krążek jako rapera.
W jednej piosence „Młoda Gwiazda”, mówi że „nie interesuje go rapgra”. Smolasty kojarzony jest z środowiskiem hip hopowym ponieważ tworzy utwory z raperami. Tak naprawdę porusza się on pośród bardziej popowych, melodycznych i śpiewanych tekstów, dając przy tym jakąś nową wizję „romantycznego chłopca z gitarą”.
Jest kreatorem pewnej przestrzeni muzycznej i dał poznać się bliżej już w roku 2017 kiedy to ukazała się solowa EPka artysty pt. „Jestem, byłem, będę”. Konsekwentnie budował swój wizerunek sceniczny, czekając na swój moment. W tym roku otrzymał nominację do nagrody Fryderyk w kategorii muzyki rozrywkowej za fonograficzny debiut roku.
Jego najnowszy album ukazał się za pośrednictwem Warner Music Poland i miał swoją premierę 7 września 2018 roku. Najgłośniejszym singlem z najnowszej płyty stał się utwór „Uzależniony”, gdzie gościnnie pojawił się Otsochodzi. Młody Jan niesiony na fali coraz to większej rozpoznawalności idealnie sprawdził się w takim utworze. Rozpowszechniany wszędzie singiel znalazł nowe grono odbiorców, a przy tym zagościł na radiowych listach przebojów.
Nagle ilość osób czekających na płytę Smolastego znacznie się powiększyła nadmuchując ten bardzo dobrze znany wszystkim balonik pełen presji, obaw i zastanowień. I teraz rozważanie, jak bardzo Smolasty poradził sobie z własnymi ambicjami, oczekiwaniami fanów, co do tego albumu, który zapowiadał się bardzo dobrze a wyszedł… po prostu przyzwoicie.
Bardzo ważnym aspektem jest fakt, iż ten materiał po paru przesłuchaniach traci znacznie na swojej świeżości i atrakcyjności. Po pierwszym zapoznaniu się z nim w głowie pojawia się myśl, że to może być naprawdę dobra płyta. Drugie, a nawet trzecie spotkanie z tymi kawałkami utwierdza nas w tym przekonaniu, lecz przy następnych pojawia się monotonia, która w przerażający sposób bardzo szybko „zjada” ten album.
Do tego albumu warto wracać. Może nie do całości, ale takich utworów jak np. „Ikona”, „Mgła” czy „Uciekam stąd”, aż chce się słuchać po raz kolejny. Smolasty pozostanie artystą, którego przez najbliższe lata warto obserwować, ponieważ tworzy na swój sposób intrygującą muzykę, a co za tym idzie, może jeszcze namieszać na polskiej scenie muzycznej.
Całość zamyka się w jednym, spójnym klimacie, słucha się tego dobrze, lecz bez efektu „wow”, który spowodowałby, że płyta byłaby częściej zapętlana. Brakuje elementu zaskoczenia.
Jednakże jest to album zdecydowanie na plus. Słychać na nim indywidualny styl, który nie narzuca jednoznacznych skojarzeń, a do tego widać pomysł na siebie oraz czuć, że Smolasty jest pewny tego, co robi. „Fake Love” otwiera przed nim nowe możliwości, ale którą z nich wybierze okaże się z czasem. Pozostaje więc czekać na kolejne zapowiedzi produkcji, które miejmy nadzieję będą jeszcze bardziej zaskakujące.
Mateusz Kiejnig
2 odpowiedzi na “Smolasty – „Fake Love””