Joanna Morea jest ciągle jedną z najbardziej obiecujących postaci polskiej sceny jazzowej. Wokalistka, flecistka, saksofonistka, autorka tekstów, kompozytorka. Absolwentka wydziału jazzu i muzyki rozrywkowej Królewskiego Konserwatorium w Brukseli.
Jeżeli mieliście okazję poznać jej fonograficzny debiut pt. „Crazy People”, to powinniście uzupełnić płytotekę o angielską wersję tego krążka, który niedawno miał swoją premierę.
Gościnnie pojawią się tu: Urszula Dudziak, Robert Majewski i Zbigniew Namysłowski.
Recenzja płyty „Crazy People” – Joanna Morea (Joanna Morea, MonseArt Music) ***
Przedłużeniem życia debiutu fonograficznego pt. „Crazy People” Joanny Morea jest jego angielski odpowiednik (English Version). Nie zauważymy znaczących różnic pomiędzy oboma wydaniami, ale na pewno nowa wersja potwierdza klasę muzyczną i wokalną piosenkarki.
Joanna Morea to wokalistka, która na płycie pt. „Crazy People” czerpie garściami z tradycji jazzowej i czystego swingu. Niewspółczesny klimat całości przywołuje echa klubów, gdzie muzyka była czymś więcej niż chwilowym, łatwym do skonsumowania, koncertowym uniesieniem.
To taki muzyczny wehikuł czasu do pierwszej połowy XX wieku. Każdy z tych utworów jest żywy, rozkołysany, pozytywnie zakręcony i pomimo, że odnosi się do niedzisiejszego postrzegania muzycznego, bardzo chwytliwy i nośny.
Przy tym nietrudny do zrozumienia i niewymagający dużego zaangażowania, by wyłapać poszczególne chwile uchwycone na tej płycie w jedną całość.
Udało się przywołać echa tamtych lat w sposób niemal dosłowny. Czytelnie swingowy, ale przy tym energiczny jest chociażby „Two Timin’ Man”. Gościnny udział Urszuli – Urszula Dudziak w singlowym „Crazy People” nie stał się jedynie przewidywalnym dodatkiem. Klasyczne zmierzenie się z tym kawałkiem przynosi mało znaną stronę śpiewającej wokalistki jazzowej, która tutaj mierząc się ze swingiem stanowi równą wartość, co pierwszoplanowy udział Joanny.
Pojawiający się na tej płycie Zbigniew Namysłowski i Robert Majewski wzmacniają tylko doznania, związane z kawałkiem istotnej rozrywki. Tym bardziej, że cały zespół tworzą wytrawni, wiedzący co grają muzycy.
Tym razem niemal całkowicie zrezygnowano z polskich tekstów, które także oddawały klimat takiej właśnie muzyki. Okazuje się, że angielskie odpowiedniki mogą otwierać wokalistce kolejne drzwi do większego grona odbiorców. I oby tak się stało.
Prawdopodobnie można było ubrać te kompozycje w bogatsze aranże, wydobyć z nich większą głębię, ale i tak udało się stworzyć nastrój, który nie trąci sztucznością. I to jest największa zasługa.
Jeżeli ktoś ma ochotę na przyjemne dźwięki, które w dzisiejszej rzeczywistości muzycznej nie są zbyt często wykorzystywane, ten album będzie strzałem w dziesiątkę.
Swing na tej płycie ciągle żyje i pomimo wyraźnych nawiązań do tamtej estetyki, w teraźniejszości brzmi nadal szlachetnie. Ten mały klub jazzowy z początku ubiegłego wieku ciągle jest pełny. A energia tego wydarzenia nie ma możliwości wygasnąć.
Łukasz Dębowski