„Odwołania przy tej płycie do Edyty Bartosiewicz nie są przypadkowe” – nasza rozmowa z Anią MoMo Ołdak

Tym razem Ania Ołdak (MoMo) z nostalgią nawiązuje do estetyki lat 90-tych. Nie bez powodu płytę dedykuje Edycie Bartosiewicz, a w muzycznej podróży przez meandry życiowych doświadczeń wspiera ją Pablopavo.

„Różowy / Niebieski” to płyta dla dojrzałych, którzy tęsknią za analogowym brzmieniem. Zapraszamy na nasz wywiad z wokalistką Anią Ołdak.

fot. materiały promocyjne

Twoja nowa płyta wydana pod szyldem MoMo krąży wokół lat 90. Strona wizualna także miała dla Ciebie znaczenie?

Faktycznie robiłam ten album z sentymentem do lat 90. Wspólnie z Łukaszem Aksamitem, dyrektorem artystycznym Vogue, wymyśliliśmy, że ta płyta musi wyglądać jakby była wydana dwadzieścia parę lat temu. Wtedy kupowaliśmy na przykład krążek zespołu Varius Manx w klasycznym, plastikowym pudełku. W środku musiała być książeczka z tekstami, zapach druku… ta magia zatrzymana na nośniku fizycznym. Udało nam się to zrobić starą metodą.

To Twoja druga płyta wydana jako MoMo. Dlaczego tak długo musieliśmy czekać na nowy album? W końcu od poprzedniego minęło już prawie 6 lat.

Długo czekałam, żeby nagrać ten album, bo dużo rzeczy wydarzyło się po drodze. Po pierwszej płycie całkiem sporo się działo. Musiałam trochę odpocząć, nabrać dystansu, zastanawiałam się, czy jestem w stanie nagrywać bardzo osobiste piosenki. Po drodze spotkały mnie też problemy osobiste, które były istotne, bo pierwszy krążek nagrywaliśmy razem z moim ówczesnym partnerem. Potrzebowałam też odpocząć, więc zaczęłam śpiewać w chórkach. Chciałam się wycofać, może nawet trochę uciec. Zaangażowałam się w projekty ze Zbigniewem Wodeckim i nagle nie musiałam się nigdzie spieszyć. Pisałam muzykę dla innych, a nawet pracowałam i wciąż pracuję jako lektor. Poczułam się po prostu bezpiecznie w tym, co wtedy robiłam. Tym bardziej, że wciąż to miało związek z muzyką.

Pierwsza płyta MoMo zebrała całkiem dobre recenzje. Zostaliście medialnie zauważeni. Czy nie było presji z zewnątrz, że trzeba iść za ciosem i szybko wydać coś nowego?

Pierwsza płyta zebrała dobre opinie, że jest to niepokorny pop i przekraczanie granic. Zostaliśmy zauważeni, pojechaliśmy nawet na Festiwal do Opola. Owszem przez trzy lata pytano mnie, czy coś się dzieje nowego. Aż w końcu przestali dopytywać, bo też wiedzieli, co się wtedy stało. Moje prywatne sprawy zaważyły na tym, że przestano na mnie wywierać presję. Wszyscy czekali na mój ruch, a skoro wycofałam się na inną pozycję, między innymi chórzystki, to wszyscy dali mi czas, żebym sama się w tym wszystkim odnalazła.

A jak z perspektywy czasu patrzysz na debiut MoMo?

Z biegiem lat muszę przyznać, że teraz inaczej patrzę na tamte piosenki. Nie identyfikuję się z pierwszą płytą. Jednak w żaden sposób nie odcinam się od tego, co muzycznie nam się wtedy przydarzyło. Wtedy byliśmy młodszymi, zbuntowanymi ludźmi. Ja chciałam robić wszystko na przekór. I od strony muzycznej było to na swój sposób bogate. Chcieliśmy za wszelką cenę przekraczać granicę popu, dlatego wrzucono nas wtedy do szufladki pop alternatywny, co uważam było fajne. Ten zwariowany czas mocno odcisnął się na debiutanckim krążku. Sama się dziwię, co ja wtedy miałam w głowie.

Wszystko jednak miało swoje miejsce i czas. Inne rzeczy działy się w życiu, to wszystko było po prostu bardziej beztroskie. Dzisiaj już patrzę na wiele rzeczy z dystansem. Musiałam pogodzić się z tym, co mnie dotknęło. Dlatego moja nowa płyta „Różowy / Niebieski” jest skrajnie inna. I stąd moja tęsknota do lat 90., bo przypomniałam sobie, jaka w tamtym czasie byłam beztroska.

A jak wtedy wszystko wyglądało według Ciebie?

Przypomniałam sobie, jak ludzie wtedy ze sobą żyli, jakie były relacje z przyjaciółmi. Zupełnie inne rzeczy były ważne. Inaczej patrzeliśmy na świat wokół siebie, a nawet zupełnie inne mieliśmy podejście do słuchania muzyki. I noszę tę tęsknotę w sobie. Dlatego nagrałam taką, a nie inną płytę. Odwołania przy tej płycie do Edyty Bartosiewicz nie są przypadkowe. Jak ukazywał się jej nowy album, to wszyscy słuchali jej w tamtych czasach z uwagą i w ogromnym skupieniu.

Twoja nowa płyta właśnie wymaga też pewnego skupienia.

Wymaga przynajmniej tego, żeby ludzie nie rozmawiali na koncertach. Te piosenki są skierowane nie tyle do wymagającego, co rozumnego słuchacza. Nie spieszmy się docierając do tych kompozycji, a mam nadzieję, że coś w nas zostanie po ich wysłuchaniu.

Album „Różowy / Niebieski” powstawał powoli, ale także od wydania singla tytułowego minął już rok. Pierwsza odsłona nowego rozdziału w postaci tej piosenki to był Twój wybór?

Zdecydowanie to był mój wybór. Już wtedy miałam z czego wybierać i padło na ten utwór. Chciałam tym pierwszym singlem, w którym pojawił się Pablopavo, zaznaczyć odcięcie się od wcześniejszych poczynań i wskazać moją nową drogę. Ona jest sztandarowa dla tej płyty nie tylko poprzez tytuł.

A kiedy poznałaś się z Pablopavo?

Już przy pierwszej płycie nagraliśmy wspólnie piosenkę. Znamy się już bardzo długo. Pamiętam go od czasów, kiedy miał jeszcze te wszystkie inne swoje projekty. Bardzo go szanuję i moja artystyczna miłość do niego wciąż jest niesłabnąca. Tym bardziej, że cały czas zaskakuje. Okazało się, że jest świetnym pisarzem. Przeczytałam jego książkę „Mikrotyki” i jestem zachwycona. Szanuję ogromnie jego nową płytę „Marginal”. To co nas łączy, to podobny brak pośpiechu. Pewne rzeczy dzieją się w swoim tempie i może dlatego potrafimy się dobrze ze sobą dogadywać.

A to jak ułożyłaś te piosenki na płycie „Różowy / Niebieski”, to też nie jest przypadek?

Nie da się ukryć, że od strony lirycznej wyszła z tego trochę smutna płyta, ale przez to do bólu prawdziwa. W końcu jest to o rozpadzie związku. Początek jest bardzo spokojny, jeszcze nic nie wskazuje na to, co wydarzy się dalej. To są takie koleje losu dwojga ludzi, którym wspólne życie nie ułożyło się dobrze. Poza tym nazywając tę płytę właśnie tak, chciałam wskazać, że żaden człowiek nie jest ani różowy, ani niebieski.

Symbolika tych dwóch kolorów nie jest przypadkowa. Mają one tu swoje miejsce i uzasadnienie?

Bardzo ważne dla mnie jest to, że ta płyta nie ma płci. Różowy to wcale nie jest dziewczynka, a niebieski – chłopiec. Okładka też nie powinna budzić skojarzeń, że jest to jedynie kobiecy album. Każdy z nas ma trochę cech kobiecych i męskich. Ja także jestem taką mieszanką. Te dwa kolory kojarzą mi wręcz odwrotnie. Nasze życie niesie bardziej skomplikowany ładunek emocjonalny. Nic nie jest takie oczywiste, jak może się wydawać. Nade mną znajduje się niebieska smuga smutku. Wkładanie każdego w takie sztywne ramy tych dwóch kolorów powoduje, że miłość czasem nie jest szczęśliwa i rozdawana wszystkim po równo. A powinno być inaczej. Ta nieoczywista forma została też zamknięta od strony fizycznej płyty, bo kupując ten album, nie wiesz jaki kolor krążka Ci się trafi.

Ten smutek przełamuje jednak remiks piosenki „Plac Zbawiciela”, który stworzył Agim. Dlaczego zdecydowałaś się na taki bonus?

Nie ukrywam, że prócz tej niedzisiejszej melodyjności piosenek lubię też elektronikę. Chciałam zrobić ten bonus, bo to co gra we mnie, to także elementy wywodzące się z elektroniki. Lubię dobrą muzykę, którą może być nawet techno i zdarza mi się bywać w klubie, gdzie Agim gra własne sety. A może ta fascynacja zaprowadzi mnie kiedyś w inne rejony muzyczne? Wszystko zależy od moje stanu emocjonalnego. Dziś jestem określona przez płytę „Różowy / Niebieski”. Zobaczymy, gdzie zaprowadzi mnie życie. Póki co jestem spokojna i chciałabym iść w tym kierunku.

Dzięki temu, że ta płyta jest nieśpieszna i trochę wycofana, na pierwszy plan wysuwa się słowo. Czy można powiedzieć, że ta płyta ma jakieś elementy, które są dla Ciebie ważniejsze?

Właśnie to, o czym mówisz powoduje, że nie można tych piosenek jakoś rozgraniczyć. Dzięki temu następuje równoważnia pomiędzy dźwiękiem a słowem. Te melodie bez tych tekstów nie istnieją. Przy tej płycie ważne jest dla mnie także to, jak wyglądają teledyski. Wszystko razem tworzy spójną całość. Klipy są czarno-białe, co w dzisiejszych czasach nie jest aż tak popularne. Od początku do końca wiedziałam, że ten album musi tworzyć koncept.

A możesz powiedzieć, czego brakuje Ci w muzyce z tamtych czasów lat 90.?

Brakuje mi większego skupienia na samej piosence. Wszyscy utożsamiali się z tym, co śpiewa wspomniana już wcześniej Edyta Bartosiewicz. Każdy myślał, że ona śpiewa o nich samych. Ja sama byłam w szoku, że skąd Edyta wie to wszystko o mnie. Nawet nie do końca rozumiejąc o czym śpiewała, bo tak naprawdę z czasem zaczynałam inaczej pojmować jej teksty. Lata 90. były po prostu bardzo prawdziwe.

A jeszcze inni ważni dla Ciebie wykonawcy z tamtych czasów to…?

Jeśli chodzi o polską muzykę, to należy wspomnieć o T.Love. W końcu to były nie tylko wspaniałe teksty, ale także koncerty. Nie zapomnę sytuacji związanych z Bajmem. I choć Beata Kozidrak nie była do końca w mojej stylistyce, to robiła na mnie ogromne wrażenie. Podobało mi się, że potrafi tak mocno i wprost śpiewać o miłości. Mam dla niej szacunek do dzisiaj. Natomiast wspominając Kasię Kowalską muszę przypomnieć o Tomaszu Waldowskim, który gra na perkusji w jej zespole. To on jest producentem mojej nowej płyty, na którą nagrał wszystkie instrumenty i jest moim serdecznym przyjacielem.

A jak przełożysz ten nowy materiał na koncerty?

Mam swój zespół i są to cudowni muzycy. Znam ich już bardzo dawno. 7 marca w Warszawie będzie można się przekonać, jak wypadną te piosenki na żywo. Gościnnie pojawi się Robert Cichy. Chciałabym tam zaprezentować te piosenki z jeszcze większą uwagą. Będzie wiele akustycznych instrumentów, pojawi się nawet harfa. Tam zaprezentuję trochę inne aranże nowych kompozycji. Kolejny koncerty będą się pojawiały. Będziemy na przykład na Songwriter Łódź Festiwal.

Trzeba też wspomnieć o tekściarzu na płycie „Różowy / Niebieski”. Został nim Igor Spolski. Mężczyzna piszący kobiece teksty, to dosyć niecodzienna sytuacja.

Igor na tej płycie jest kobietą. Oddanie komuś pisanie tekstów tak osobistych, które wymagały od niego dużego zaangażowania emocjonalnego w to, co przeżyłam w przeszłości, nie było przypadkiem. Nie wiem jak on ze mną wytrzymał, bo to były godziny wyżalania się jemu. Imponuje mi to, że on potrafił ubrać moje historie w stabilne słowa. Ten dystans jest czymś, czego nawet sama pisząc teksty nie potrafiłabym złapać. A nie udałoby się to, gdybym nie zaprzyjaźniła się z Igorem. Nie ma takiej opcji, że ktoś zupełnie obcy mógłby słowami określić, co tam w głębi mnie siedziało i co powoli z siebie wyrzucałam. I nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby zlecić komuś przypadkowemu napisanie tekstów. To nie mogłoby się wtedy udać.

W tekście do „Placu Zbawiciela” wsparła mnie Marika, która uzupełniła myśli Igora. Przejeżdżałam akurat przez ten plac i zadzwoniłam do niej. Po kilku słowach i wyżaleniu się jej jak to u mnie jest beznadziejnie, poprosiłam ją, żeby coś mi napisała. Czułam się zmęczona traceniem czasu na różne wyjścia, także do miejsca na tym placu. I choć wiesz, że masz cudownych ludzi wokół siebie, to nic do końca Cię nie cieszy. Opowiedziałam jej mój tamtejszy stan. Po 20 minutach wysłała mi tekst i poczułam, że wyrwała tę cząstkę mnie, umieszczając ją w słowach „Placu Zbawiciela”.

Najsmutniejszą piosenką na płycie jest zamieszczony niemal na końcu „Pies”. Eskalacja emocji była duża. Jak sobie radziłaś z tym wspólnie z tekściarzem Igorem Spolskim?

Igor wie o mnie wszystko, ale ja o nim też. W końcu to musiało działać w dwie strony, tym bardziej, że on też był wtedy w trudnym położeniu emocjonalnym. Pamiętam, że ten utwór Igor napisał i zaprezentował mi go… śpiewając. Poczułam w tamtym momencie, że pękło mi serce. Absolutnie zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. I pomyślałam, że piosenki „Pies” nie będę w stanie wykonać. Cały czas dla mnie było oczywistym, że to on musi zaśpiewać tak, jak mi to zaprezentował. W końcu przekonałam się do tego, że to ma być mój utwór i próbnie zaśpiewałam go ze łzami w oczach, na całkowicie ściśniętym gardle. Kolejne próby nagrania tego numeru w studiu nie przyniosły już zadowalających rezultatów, więc zarejestrowaliśmy ją z tej mojej pierwszej, próbnej wersji. Te emocje, które tam mną wstrząsnęły musiały zostać zachowane w pierwotnej formie.

Czy można powiedzieć, że przy tej drugiej płycie MoMo to już nie zespół, tylko bardziej Ty?

Ja mam nawet taką ksywkę MoMo, która stała się też moim pseudonimem artystycznym. Przy pierwszej płycie faktycznie byliśmy zespołem. Później kiedy wszystko się zmieniło i doszły do tego osobiste przeżycia, nazwa MoMo przylgnęła po prostu do mnie. Przypuszczam, że moje kolejne poczynania muzyczne będę kontynuować pod tą nazwą, która od tej płyty jest równoznaczna z moim imieniem i nazwiskiem.

A coś nie zmieściło się z jakiegoś powodu na płytę „Różowy / Niebieski”?

Owszem nie wszystko zamieściliśmy na tej płycie. Ważne były poszczególne historie, które ułożyły pewien scenariusz. Gdybym dołożyła coś więcej, mogłoby to po prostu nie współgrać z całością. Nie chciałam rozciągać na przykład środka tej płyty. Czasem zdarza się, że też coś mniej lub bardziej „siedzi”. Dlatego też zostały piosenki, które nie weszły na ten album.

A na dzień dzisiejszy jesteś bardziej „różowa” czy „niebieska”?

Ja jestem totalnym miksem. Każdy z nas nie jest do końca określony. Nawet kiedy dostałam tę płytę z wytwórni, to przesłuchałam najpierw niebieski, a później różowy krążek. Ta magia tych dwóch kolorów sprawiła, że każdy z nich słuchałam trochę inaczej.

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

3 odpowiedzi na “„Odwołania przy tej płycie do Edyty Bartosiewicz nie są przypadkowe” – nasza rozmowa z Anią MoMo Ołdak”

Leave a Reply