
The Dead Hearts wydali swój debiutancki album „Plight Goes On”. Płyta łączy w sobie brzmienia rocka alternatywnego, post-grunge’u i metalu alternatywnego. O ich muzyce, debiutanckiej płycie, a także dalszych planach artystycznych można dowiedzieć się z naszego wywiadu z zespołem.
fot. materiały prasowe
Jaka była geneza nagrania Waszego debiutanckiego albumu „Plight Goes On”? Czy od początku działania zespołu widzieliście, że chcecie stworzyć pełen album, który będzie silnym wyrazem Waszych zainteresowań artystycznych?
Damian Lipiński: Szczerze mówiąc to na początku działalności zespołu zależało mi przede wszystkim na znalezieniu odpowiednich ludzi. Miałem już skomponowanych kilka utworów, ale na początku w ogóle nie myślałem o płycie. Bardziej zależało mi na koncertowaniu i w pierwszej kolejności myślałem o wydaniu jakiejś krótkiej demówki, co ostatecznie zrobiliśmy. Gdy skład się już wykrystalizował zaczęliśmy tworzyć kolejne utwory, w międzyczasie zagraliśmy też pierwszy koncert i widzieliśmy że ludziom podoba się nasza muzyka, dlatego naturalnym krokiem było nagranie płyty.
Wiedzieliśmy, że mamy wystarczającą ilość materiału, dodatkowym atutem było to że nasz basista Mateusz zna się na miksowaniu oraz produkcji muzyki, dlatego mogliśmy sami nagrać płytę, dzięki czemu zaoszczędziliśmy pieniądze na wynajmie studia oraz na zleceniu miksów zewnętrznemu producentowi.
Filip Dolecki: To prawda, na samym początku nie było zdecydowanych planów odnośnie nagrywania całego krążka, po prostu pisaliśmy piosenki, a skoro nazbierało się ich dwanaście, to około lutego 2025 podjęliśmy decyzję o nagrywaniu longplaya, żeby móc wyjść z konkretnym, dłuższym materiałem, co w sumie w dobie streamingu, wydawania wolnostojących singli i EPek, jest dosyć odważnym krokiem dla debiutującego artysty.
Grzegorz Iwańczuk: Od początku byłem w tym projekcie sercem i emocjami. Dla mnie ważne było to, żeby te numery miały sens i prawdę, kiedy staję z nimi przed ludźmi. Gdy zobaczyłem, że materiał zaczyna rezonować na koncertach, poczułem, że ta płyta po prostu musi powstać.
Mateusz Michna: Warto też wspomnieć, że samo demo średniej jakości nie wystarczy, żeby zdobywać fanów, nie wspominając o dostawaniu się na przeglądy czy festiwale.
Cezary Szypulski: Moim prywatnym marzeniem związanym z grą na perkusji zawsze było granie koncertów. Z czasem jednak – puszczając sobie płyty innych zespołów – człowiek zaczyna myśleć o włożeniu do odtwarzacza własnego materiału. Gdy dołączyłem do chłopaków jako ostatni element zespołu wiedziałem, że mają już wstępnie napisane całkiem sporo materiału, więc myśl o wydaniu albumu zaczęła się w głowie przewijać już od początku. Gdy cały materiał był już napisany, sprawdzony na próbach i koncertach, nie pozostało nic tylko przystąpić do dzieła.
Wasza muzyka porusza się między ciężarem a lekkością, prostotą i skomplikowaniem. Czy te kontrasty są wynikiem świadomych decyzji kompozycyjnych, czy raczej naturalnym odbiciem emocji, z których te utwory powstawały?
FD: Materiał wstępnie komponujemy we trzech z Mateuszem i Damianem, a biorąc pod uwagę, że mamy różne inspiracje muzyczne, to różnorodność i kontrasty pojawiają się samoczynnie, ale myślę, że każdy z nas jest przesiąknięty różnymi podgatunkami rocka i metalu, stąd lżejsze utwory typu „What I’ve Become” czy „Shame” – czy dynamiczniejsze i cięższe klimaty typu „Shining Star” czy „All The Same”.
DL: Ja myślę, że te kontrasty są następstwem naszych szerokich muzycznych zainteresowań. Każdy z nas słucha trochę innej muzyki, co ma potem często swoje odbicie w naszych kompozycjach.
MM: Ja tylko mogę dodać, że to zawsze staramy się, aby fragmenty były zróżnicowane także w obrębie jednego utworu.
CS: Układając perkusję ciężko jest przekazać emocje, ale zawsze staram się odpowiednio przekazać energię. Zwolnić i pozwolić wybrzmieć spokojnym riffom i przemyśleniom oddanym w tekście lub uderzyć i nadać pędu w kulminacyjnym momencie. Grając utwory takie jak “No Way Of Healing” czy “Lost Not Gone” zawsze wczuwam się i przenoszę własne emocje na każde uderzenie, co wpływa na ich siłę i energię każdego fragmentu. W moim odczuciu nadaje im to również dodatkowego kontrastu między sobą i potęguje różnorodność naszej muzyki.
GI: Jako wokalista bardzo mocno reaguję na te kontrasty i staram się je podkreślać interpretacją. Czasem są to drobne rzeczy – powtórzenie frazy czy mocniejszy akcent na jednym słowie. To naturalna reakcja na emocje zawarte w muzyce.
Jak wyglądał proces pracy nad materiałem: więcej było spontanicznych impulsów czy żmudnego konstruowania formy i aranżacji?
MM: Materiał był przez nas przygotowany i grany na koncertach. Każdy doskonale znał swoje partie na moment nagrywania (nie licząc „Promises”, które powstawało równolegle). Najwięcej żmudnej pracy było przy planowaniu brzmienia. Trochę spontanicznych decyzji pojawiło się głównie w wokalu, bo to jest „instrument”, którego wykonanie różni się między koncertami. Wiadomo, że był trzon melodyczny i tego, co ma ten wokal wyrażać, ale podczas nagrywania płyty musieliśmy jednak podjąć decyzję, jaka będzie oficjalna wersja wokalu. Największym spontanicznym impulsem jest jednak użycie pianina w „Promises” – mieliśmy ogromne problemy z ustawieniem intonacji w gitarze podczas nagrywania tego utworu, więc padł pomysł, żeby użyć tutaj pianina, skoro i tak w outrze Grzegorz śpiewa delikatnie.
FD: Do tego co powiedział Mateusz można dodać, że o ile utwory często piszemy w domu, to po przyniesieniu ich na próbę ewoluują one i każdy dodaje do nich coś od siebie, przez co każdy odczuwa swoją przynależność w zespole, nie nazwałbym tego procesu żmudnym w żadnym wypadku. 😉
DL: Podczas samego nagrywania raczej nie eksperymentowaliśmy jeśli chodzi o samą strukturę utworów – więcej eksperymentów było podczas dobierania odpowiedniego brzmienia pod konkretne utwory.
CS: Poza bardzo podstawowymi pomysłami na perkusję w utworach, które chłopaki pisali przed próbami, nie było w nich żadnych konkretów poza zarysem rytmiki. Mając z tyłu głowy ich koncepcję miałem spore miejsce do eksperymentowania z każdym utworem na próbach. Spora część partii i większość przejść na perkusji powstało wyłącznie dzięki eksperymentom i czasami odważnym spontanicznym decyzjom, czy nawet wygłupom na próbach. Grając razem, widząc reakcję chłopaków oraz próbując różnych rzeczy powoli znalazłem drogę, która w każdym utworze czułem, że jest właściwa.
GI: Moja praca polegała głównie na szukaniu właściwego wyrazu emocjonalnego. Zdarzało się, że przez drobne zmiany wokalne, jak powtórzenie konkretnego słowa, utwór zyskiwał na sile. Nawet jeśli forma była już gotowa, to szukałem momentu, w którym mogę dany numer naprawdę „poczuć”.
Co według Was jest największą wartością Waszej muzyki? Czy jest coś, co ma wyraźnie odróżniać Was od podobnych projektów na polskiej scenie muzycznej?
FD: Ciężko stwierdzić, czy mamy coś co nas wyróżnia, ale stawiamy na szczerość w tekstach, surowy charakter brzmienia i różnorodność materiału. Często słuchając nowych zespołów na podobnym etapie kariery co my, ma się wrażenie, że utwory są często na „jedno kopyto” i nie eksplorują wielu muzycznych światów – jeśli zespół określa się jako „indie rock”, to faktycznie tak brzmi. Nas – pomimo skojarzeń z grungem i metalem alternatywnym – nie jest tak łatwo zaszufladkować.
DL: Tak, na pewno nie jest to muzyka, którą można sztywno zamknąć w konkretnych ramach. Mamy utwory, które są bardziej metalowe, mamy utwory bardziej rockowe oraz takie które są mocno ambientowe. Dlatego myślę, że każdy może tu znaleźć coś dla siebie.
MM: Nie rżniemy na „jedno kopyto”. Raz Grzesiek śpiewa jak księżniczka Disneya a raz drze się tak, że szczęka opada.
CS: Na pewno nie staramy się naśladować brzmienia czy stylu innych. Każdy z nas dokłada do naszego materiału swoje własne pomysły i unikatowość. No i jak już mówiliśmy, nie boimy się eksperymentować. Wypadkowa każdego z nas doprowadza do sporej różnorodności w naszym brzmieniu. Poza tym, nie znam żadnego zespołu, który do tej pory zagrałby metalowy kawałek w rytmice bossa novy powoli przechodzącej w mocniejsze brzmienie razem z rozwojem utworu. Nadal nie wierzę, że zostaliśmy przy tym pomyśle w “Another Fire” i do dzisiaj granie go sprawia nam dużo frajdy.
GI: Dla mnie największą wartością jest autentyczność – nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Kiedy wychodzę na scenę, wiem, że to, co śpiewam ma sens i ciężar emocjonalny. Myślę, że publiczność to wyczuwa.
Czym dla Was jest utwór „Enslaved (Break This Cycle)”, który był pierwszą odsłoną Waszej twórczości, a który nie znalazł się na płycie „Plight Goes On”?
MM: Dla mnie to jest moment narodzin „świadomości” zespołowej. Graliśmy go na żywo przed nagraniem go, ale to właśnie moment, w którym zdecydowaliśmy, że puszczamy go jako nasz oficjalny pierwszy singiel spowodował to, że staliśmy się zespołem. Od tamtej pory trzeba dbać o social media, proces wydawniczy, promowanie, a nie tylko muzykować w salce prób. Był to też swoisty sprawdzian naszych możliwości DIY. Założyliśmy, że jeśli ludziom spodoba się to brzmienie, jakie jesteśmy w stanie osiągnąć w domu, to z płytą także sobie sami poradzimy.
CS: Dla mnie był to solidny pokaz na co nas stać. Utwór ewoluował do samej premiery i do dziś jest to jeden z moim ulubionych kawałków w naszym repertuarze. Gdy po premierze usłyszałem finalną wersję brzmienia, które Mateusz dał radę wykręcić z naszych nagrań wiedziałem, że album wcześniej czy później powstanie. Byliśmy na niego gotowi.
DL: Tak jak Mateusz powiedział. Przede wszystkim był to sprawdzian czy sami damy radę nagrać płytę i czy będzie to brzmiało zadowalająco. Mimo że utwór nie znajduje się na płycie cyfrowej, to dodaliśmy go do wersji fizycznej. Brzmienie jest lekko zmodyfikowane, żeby brzmiało spójnie z resztą płyty. Dlatego zachęcamy do zakupu płyt fizycznych po koncertach. 😉
GI: Ten utwór był dla mnie pierwszym momentem, kiedy poczułem, że jesteśmy prawdziwym zespołem, a nie tylko grupą ludzi grających razem. Na żywo zawsze miał w sobie coś przełomowego. To ważny punkt naszej historii.
W tekstach pojawiają się tematy wyjątkowo intymne – wstyd, strata, walka z chorobą. Gdzie przebiega dla was granica między szczerością a ekshibicjonizmem artystycznym?
MM: Śpiewanie o tym, że byłem sparaliżowany ze strachu przed utratą dziecka to coś, co przeżywają tysiące ludzi codziennie – mnóstwo koleżanek mojej córki już nie żyje i jeśli ten utwór ma pomóc ich rodzicom, to super. O wiele gorsze dla mnie jest śpiewanie o kręceniu tyłkiem w klubie, ale jeśli z kimś to rezonuje, to też super.
DL: Myślę, że tematy, które poruszamy w naszych tekstach mimo, że są dość intymne, to są też bliskie wielu osobom. Czy jest to nowotwór, depresja, wstyd, lęk, utrata to każdy z nas się z tym spotyka. Moim zdaniem są to po prostu ludzkie tematy.
CS: Tematy, które poruszają nasze teksty są po prostu prawdziwe. Każdy numer niesie za sobą ciężar przeżyć, emocji i przemyśleń. Nie staramy się celowo pisać tekstów ambitnie czy depresyjnie. Po prostu jako zespół gramy o tym, co w nas siedzi. Prywatnie dzięki temu czuję, że to, co robimy po prostu ma sens.
GI: Choć nie jestem autorem tekstów, bardzo mocno się z nimi utożsamiam. Poprzez interpretację i czasem drobne niuanse wokalne starałem się wydobyć emocje, które już w nich były.

fot. okładka płyty
Zespół przeszedł kilka zmian personalnych, zanim ustabilizował obecny skład. Jak ten proces wpłynął na tożsamość The Dead Hearts i na finalny kształt albumu?
MM: Uważam, że nie miało to realnego wpływu. Komponowanie utworów w pełnym wymiarze zaczęło się dopiero w momencie, gdy do zespołu dołączył Czarek. Wcześniej istniały jedynie zarysy – w końcu trzy utwory z demówki trafiły później na album. Samo demo powstało zresztą przede wszystkim po to, by znaleźć perkusistę.
Największy wkład na tamtym etapie mieli Damian i Grzesiek, którzy są w zespole najdłużej. Wcześniej jednak grupa nie miała ani nazwy, ani jasno określonego pomysłu na przyszłość.
DL: Podobnie jak napisał Mateusz, nie wpłynął w jakiejś dużej mierze. Zespół ruszył na dobre dopiero po dołączeniu Czarka. Aczkolwiek w niektórych utworach zostały jakieś zabiegi aranżacyjne, które były zaproponowane przez poprzednich członków.
FD: Na pewno każdy z nas indywidualnie ma wpływ na to, jak brzmimy i to jak komponujemy. Weźmy za przykład to, że przed dołączeniem Czarka wymyślaliśmy partie bębnów w Guitar Pro, co na pewno nie jest w stanie zastąpić prawdziwego perkusisty i jego feelingu. Na demówce z 2024 roku to słychać, a na „Plight Goes On” bębny brzmią już w pełni profesjonalnie pod kątem kompozycyjnym.
GI: Te zmiany nauczyły mnie cierpliwości i zaufania do procesu. Kiedy skład się ustabilizował, poczułem ogromny spokój i pewność na scenie. To bardzo pomaga w byciu „tu i teraz” podczas grania.
Czy podczas tworzenia płyty myśleliście o jej odbiorze koncertowym? Jak ten materiał będzie prezentował się na koncertach i czy ta część działalności bandu jest dla Was tak samo istotna, jak tworzenie autorskiego repertuaru?
FD: Podczas komponowania – przynajmniej z mojej perspektywy – kierowaliśmy się przede wszystkim tym, czy będziemy w stanie jako kwintet zagrać ten materiał na żywo od początku do końca. Jesteśmy przeciwni obecnym trendom polegającym na używaniu tzw. backing tracków i odtwarzaniu ścieżek, których na scenie de facto nikt nie wykonuje. Stawiamy na szczerość koncertową.
Oczywiście mieliśmy z tyłu głowy potrzebę zróżnicowania materiału – chcieliśmy, by obok utworów szybkich i mocnych pojawiły się również wolniejsze, bardziej delikatne fragmenty, tak aby koncerty miały wyraźną dynamikę. Nie wydaje mi się jednak, by ten aspekt w sztywny sposób dyktował sam proces komponowania.
MM: Płyta powstała jako uwiecznienie naszego materiału koncertowego. Na pewno nie chcieliśmy nagrywać takich partii, które na żywo się nie pojawią.
DL: Zależało nam też, żeby nie było to granie na jedno kopyto, bo podczas koncertu to również może być męczące dla słuchaczy.
CS: Pisząc partie perkusyjne do każdego utworu zawsze starałem się to uwzględnić. Nie rozdzielałem wersji kawałka na koncertową i studyjną. Raczej starałem się, żeby każdy utwór sprawdził się w obu tych scenariuszach. Zmiany dynamiki i “siły”, z którą niektóre partie wybrzmiewają miały być uniwersalne zarówno dla słuchacza na żywo i dla tego w domu. Choć na koncertach zawsze staram się dorzucić coś “ekstra”. W końcu nie wychodzimy po prostu zagrać nasz materiał, tylko przeżywać tę muzykę razem i dać się jej ponieść.
GI: Na żywo te rzeczy wychodzą jeszcze mocniej – emocja, kontakt z publicznością i spontaniczność. Czasem to, co powstało jako mały wokalny niuans, na scenie nabiera jeszcze większej mocy. Koncerty dają mi ogromną energię i sens grania.
Z jakim odbiorem spotkał się Wasz album tuż po premierze? Czy reakcje słuchaczy były zgodne z Waszymi oczekiwaniami? Czy w ogóle macie jakieś oczekiwania względem odbioru Waszej twórczości?
FD: Jako absolutni debiutanci nie mieliśmy dużych oczekiwań odnośnie odbioru naszego albumu. Grupa naszych fanów cały czas rośnie i każdego dnia ktoś dowiaduje się o istnieniu TDH i takiego krążka jak „Plight Goes On”. Wydaje mi się, że będziemy mogli powiedzieć więcej w przyszłości na temat tego, jak się odbiera nasz materiał.
MM: Zgadzam się z Filipem, myślałem też, że znajomi, którzy siedzą w muzyce dadzą trochę szerszy feedback oprócz „fajne”.
DL: Tak jak Filip powiedział – nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Znajomym się podobało. Obecnie naszym głównym celem jest dotarcie do nowych słuchaczy.
CS: Mnie osobiście zaskoczyła różnorodność opinii. Każdy znajomy po odsłuchaniu albumu opowiadał mi o zupełnie innych ulubionych utworach. I nie chodziło – o dziwo – o podział, którego się spodziewałem na spokojniejsze i mocniejsze kawałki, lecz zupełnie niespodziewane połączenia. Dało mi to dużo satysfakcji, ponieważ z każdym ten album rezonuje inaczej.
GI: Nie miałem wielkich oczekiwań – bardziej ciekawość niż presję. Każda osoba, która podchodzi po koncercie i mówi, że coś poczuła, jest dla mnie ogromną nagrodą. To wystarczy, żeby chcieć iść dalej.
Po debiucie często pojawia się pytanie: „co dalej?”. Czy „Plight Goes On” zamyka pewien rozdział, czy dopiero go otwiera?
MM: Teraz, gdy mamy materiał, który naprawdę dobrze brzmi i oddaje to, jacy jesteśmy jako zespół, chcemy przede wszystkim pokazać go na żywo. Liczymy na koncerty w różnych miastach, być może udział w festiwalach – tak, by dotrzeć do nowych odbiorców. Pomysłów na kolejne utwory także nie brakuje.
FD: Dokładnie. W2026 roku chcemy na pewno grać koncerty i nie ograniczać się tylko do Lublina, skąd się wywodzimy. Liczymy na angaż na różnych imprezach w sezonie plenerowym, nasz kalendarz coraz bardziej się zapełnia. Zapraszamy do śledzenia nas w mediach społecznościowych, gdzie zawsze dzielimy się aktualnościami! A nowe utwory cały czas powstają, więc na pewno znowu damy o sobie znać w niedalekiej przyszłości.
CS: Z tego, co słyszałem od chłopaków, mamy co najmniej drugie tyle materiału, który czeka na aranżację. Powoli będzie się pojawiał na naszych koncertach, więc wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszamy. “Plight Goes On” jest zwieńczeniem naszych przygotowań i pokazało nasz początek. Na pewno nie mamy zamiaru na tym poprzestać.
DL: Myślę, że jest to dopiero początek. Przede wszystkim zależy nam na zdobyciu nowych słuchaczy, dlatego chcemy koncertować i wychodzić poza nasz rodzimy Lublin.
GI: Dla mnie to zdecydowanie otwarcie nowego etapu. Chcę koncertować, spotykać ludzi i dzielić się tą muzyką na żywo. Jestem muzykiem z zamiłowania i mimo codziennych obowiązków, to właśnie muzyka daje mi najwięcej siły.



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)


