matteck – „Szelest” [RECENZJA]

Nasz ocena

„Szelest” – taki tytuł nosi nowy album artysty występującego pod pseudonimem matteck. To ciekawa propozycja dla fanów głębokiej melancholii i stylowych, indie-rockowych kompozycji. Poniżej można znaleźć naszą recenzję tego wydarzenia.

fot. okładka albumu EP

Recenzja EP „Szelest” – matteck (2025)

matteck to songwriter, romantyczna dusza i wrażliwiec z wyraźnym pomysłem na własną twórczość, którą przekonująco zaprezentował na nowym mini-albumie „Szelest”. Znajdziemy tu alternatywne brzmienia o nieprzesadnie wygładzonej strukturze, gdzie na pierwszy plan wysuwają się gitary oraz lekko prowadzony wokal. Umiejętnie skonstruowane kompozycje, balansujące na styku soft rocka, rozmytych melodii i melancholii z domieszką psychodelii, budują spójny, osobisty świat. To przestrzeń dla piosenek niespektakularnych w formie, lecz pomysłowo rozpisanych – czerpiących swoją siłę z prostoty i wyraźnego, emocjonalnego pulsu.

W tej muzyce jest sporo przestrzeni i nienachalnie prowadzonych motywów, które choć składają się jeszcze na styl nie do końca zindywidualizowany, potrafią budować osobliwy klimat – momentami wyraźniej dający o sobie znać w mocniej zaznaczonych konstrukcjach („Sen”). Wciąż jednak dominuje tu nostalgia i subtelna przebojowość, sygnalizująca, że wykonawca ma dryg do ładnych, pozbawionych banału harmonii. To spotkanie nastroju rodem z Myslovitz z wrażliwością Patricka The Pana, przedstawione w jeszcze intymniejszej odsłonie. I nawet gdy numery stają się lżejsze, nie ma w tym bylejakości, która mogłaby pogrążyć ten materiał („Morze”).

Dlatego jakość materiału nie budzi zastrzeżeń, nawet jeśli nie mamy do czynienia z wybitnym artyzmem, który wyniósłby te propozycje daleko ponad przeciętność. Natomiast prawdziwą siłą całego przedsięwzięcia pozostaje naturalny ton wszystkich kawałków, pozwalający twórcy opowiedzieć o tym, co kryje się w jego głowie. To piosenki z duszą – pełne emocji, jednocześnie dosyć nośne, osadzone na klasycznych rozwiązaniach, które nie powodują znużenia. Jest w tym także coś onirycznego, co sprawia, że materiał delikatnie się rozmywa, a jednocześnie w tej odsłonie nie traci kontaktu ze słuchaczem. To subtelne zbalansowanie wydaje się samo w sobie niezwykle trafne.

matteck sam odpowiada za wszystkie swoje utwory, lecz nie stroni od wsparcia profesjonalistów. W singlowym „Morzu” podjął współpracę z Marcinem Borsem, odpowiedzialnym za mastering. W tym numerze usłyszymy także motyw gitary Roberta Cichego (slide – technika gry charakterystyczna dla bluesa). Wyszło bardzo zgrabnie, nieco niezobowiązująco, ale w ogólnym rozrachunku jest to całkiem udany numer. Przy tym istotne jest, że warstwa liryczna nie kuleje, unikając wtórności i nadmiernie prozaicznego ujęcia poruszanych tematów.

„Szelest” to całkiem udany zestaw propozycji, stanowiący furtkę do głębszego wejścia w świat muzyki, na którą artysta ma wyraźny pomysł. Całość brzmi naturalnie, bardzo swobodnie, bez nadęcia i nadmiernej chęci udowadniania czegokolwiek. Bez rewolucyjnych rozwiązań też można przekazać wiele, trzeba jedynie dalej konsekwentnie kształtować własną tożsamość. Z takimi umiejętnościami musi się to udać – może na całym długogrającym albumie?

Łukasz Dębowski

 

Zostaw odpowiedź