
Po 11 latach od ostatniego autorskiego albumu, światło dzienne ujrzała najnowsza płyta Grzegorza Turnaua, nosząca enigmatyczny tytuł „Szósta godzina”. Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
fot. okładka albumu
Recenzja płyty „Szósta godzina” – Grzegorz Turnau (Mystic Production, 2025)
„Szósta godzina” to tytuł kolejnego albumu Grzegorza Turnaua, który ukazał się po długiej przerwie – aż 11 lat przyszło czekać na zupełnie nowy materiał. Artysta proponuje utwory oddające ducha tego, do czego przyzwyczaił nas już przed laty. Wciąż jest to jego przestrzeń, w której nie ma miejsca na eksperyment, lecz na czytelne operowanie słowem w poetyckiej odsłonie, mającej swoją siłę w melodiach, które nadal potrafią oddziaływać na naszą wrażliwość. Otrzymaliśmy więc spójny zbiór piosenek, które jednak nie ograniczają się jedynie do refleksji – obok nich pojawiają się także propozycje lżejsze, może nawet ciut zabawne.
Turnau przyznaje, że zima jest jego ulubioną porą roku, co w pewien sposób sygnalizuje nie tylko okładka, ale też teksty („Balowe buciki Agny”). Udało się więc stworzyć specyficzny klimat, wzmacniający bardziej melancholijną stronę tego projektu („Lecz zimą staram się mniej myśleć / Na rzece kra i nie ma fal / Słońce się studzi w zimnej Wiśle – kiedyś już był, kiedyś tam był, bo kiedyś jest – ostatni bal”). Muzyka w przypadku artysty zawsze idzie w parze ze słowem – jedno bez drugiego nie istnieje i to się nie zmieniło. Twórca ponownie nie stroni od prezentowania własnych wierszy, choć sięga też po sprawdzone nazwiska, m.in. po teksty nieżyjącego już poety Leszka Aleksandra Moczulskiego (to on przed laty napisał słowa do pięknego utworu „Jak linoskoczek” z płyty „To tu, to tam”).
Wyczulenie na treść ukrytą w liryce jest więc sensem tego albumu, a chwilami porywająco rozpisana warstwa muzyczna tylko to wzmacnia, czego potwierdzeniem jest jedna z najlepszych, stylowych i tak bardzo „turnauowych” piosenek – „Południowe sny”. Jeżeli ktoś miałby narzekać na pojawiające się chwilami znużenie, może zostać zaskoczony mrugnięciem oka w stronę słuchacza („Nie skąp żartu”). Pomiędzy wcześniejszymi propozycjami pojawia się też forma melorecytacji („Jedliśmy agrest”) oraz mroczniejszy, bardziej alternatywny motyw w numerze „Przystając pod lasem w śnieżny wieczór” do słów Roberta Frosta w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka – i to jest naprawdę coś.
Od strony muzycznej mamy najwyższą jakość, wzmocnioną całym zapleczem muzyków, którzy wzięli udział w nagraniu całości – od Roberta Kubiszyna (bas), Cezarego Konrada (perkusja), Leszka Szczerby (saksofon), aż po Atom String Quartet. Dobrym duchem tego przedsięwzięcia jest Dorota Miśkiewicz, która pojawia się w wielu momentach, w pewien sposób uduchowiając wybrane z nich. To także współpraca wieloletnia, która w tym przypadku zyskuje na swojej wymowie, bo wokalistka nie jest tylko chórkiem, lecz tworzy nastrój wokalizami, czasem coś dośpiewuje, a częściej po prostu towarzyszy artyście (przecudne „Dwa bilety”).
Trudno jednoznacznie ocenić wartość albumu „Szósta godzina”, bo wiele zależy od naszego zaangażowania, samopoczucia oraz wyczulenia na dźwięk i słowo, ukierunkowujące osobiste przemyślenia. Dlatego personalna percepcja jest w tym przypadku najważniejsza, bo od strony muzycznej i realizacyjnej nie ma się do czego przyczepić. To tylko – albo aż – Grzegorz Turnau, który nie stara się zaskakiwać, a raczej tworzy kolejny rozdział historii, którą już dobrze znamy.
Łukasz Dębowski



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)


