„Pierwszym uczuciem każdego ranka jest wdzięczność za możliwość życia” – Gina Damalfi [WYWIAD]

„La Llorona” to ludowa meksykańska pieśń – jedna z najbardziej znanych i przejmujących historii, którą Gina Damalfi postanowiła zaprezentować w nowej odsłonie.

Mieliśmy okazję zadać artystce kilka pytań o ten utwór, jego historię i szerszy aspekt związany z emocjami.

fot. materiały prasowe

„La Llorona” to utwór z głęboko zakorzenioną tradycją latynoską. Co skłoniło Cię do stworzenia własnej wersji tej piosenki i jak przyjęłaś tę historię, mając na uwadze jej kulturowe znaczenie?

Gdyby nie to, że moje życie od 6 lat łączy się ściśle z Teneryfą, tu działam i rozwijam moje projekty, nigdy nie pojawiłaby się zapewne „La Llorona” na mojej drodze. Stało to się naturalnie. Dzięki muzykom, których poznałam, miałam okazję dotknąć odległych od Polski kulturowo światów, dzięki temu, co dla muzyków, z którymi gram jest organiczne. Takie też poniekąd stało się dla mnie, choć oczywiście moja perspektywa jest zupełnie inna i cenię bardzo świat, który mnie ukształtował muzycznie, czyli Polskę.

Właśnie ta szersza perspektywa ma swoje bardzo dobre strony, bo przy tym singlu dążyłam do uzyskania brzmienia gitar i sekcji rytmicznej, jakie mielibyśmy, gdyby „La Llorona” była grana przez zespół zakorzeniony w garażowej, rockowej tradycji. Lekki element psychodelii, dodany dzięki chórkom, które dograłam tuż przed premierą singla, sprawił, że – podobnie jak przy pierwszym singlu z nowej płyty „Mago – tribute to Maceo” – uznałam, że tak, teraz piosenka jest gotowa, by wypuścić ją „w świat”.

W swojej wersji „La Llorona” potrafisz uchwycić prawdziwie głębokie uczucia. Jak udało Ci się przenieść tę legendę na współczesne tory muzyczne, jednocześnie zachowując jej pierwotny ładunek emocjonalny? I jakie znaczenie ma dla Ciebie udział muzyków, z którymi współpracujesz?

Gdybym nie czuła od początku, że mogę ten utwór w jakiś osobisty sposób przefiltrować przez siebie, nie byłoby sensu jej nagrywać, ani tym bardziej traktować ją jako singiel. A znaczenie muzyków jest ogromne… to dzięki Gregoremu i Carlosowi nabrałam pewności, że mogę coś od siebie tym utworem przekazać. Myślę, że takie przenoszenie na współczesne tory zawdzięczam między innymi temu, że staram się myśleć szeroko, czerpię z  muzyki amerykańskiej, mam tu na myśli m.in. Toma Waitsa, ale też Nicka Cave’a i  całe masy zespołów, które opowiadają prostotą muzyki najbardziej epickie historie.

Ten język jest taki mocny dzięki właśnie tej przestrzeni, której zawsze staram się pilnować, żeby nie dawało się jednocześnie wcisnąć danej aranżacji w jedną szufladę. Potem zdarzają się takie ciekawostki, jak np. ostatnio usłyszałam, że Mago kojarzyć się może z jednym z utworów Neila Younga, co mnie zaintrygowało, bo choć wiem jaka to postać, to nigdy nie byłam szczególnie zafascynowana jego muzyką, a jednak po posłuchaniu tego utworu faktycznie usłyszałam podobną energię i puls!

Jeśli udało się, jak mówisz, zachować pierwotny ładunek emocjonalny, to bardzo mnie to cieszy. Myślę, że przepuściłam tę historię przez własną wrażliwość, nie siląc się na oddanie w stu procentach charakteru meksykańskich bardów. Zamiast tego, zachowałam swoją optykę, a jeśli to, co powstało, jest choć trochę współczesne, a zarazem „stamtąd”, to odbieram to jako komplement i docenienie tej drogi, jaką przeszłam z „La Lloroną”, śpiewając ją już w naszej aranżacji na koncertach, zanim nagrałam ją w studiu. A tych koncertów było sporo.

W piosence opowiadasz o żalu, stracie i miłości. Czy Twoja wersja „La Llorona” ma jakieś osobiste odniesienia? Jakie emocje dominowały w Tobie podczas tworzenia tej interpretacji?

Myślę, że choć bezpośrednio nie, to są takie archetypy postaci kobiecych zawarte w piosenkach, które, śpiewane przez nas z duszy, wydobywają na światło dzienne niesamowite prawdy ludzkie. W tej poezji, zaklętej w melodię, rytm i harmonię, tkwi nieskończone bogactwo wiedzy o nas samych, o świecie, o tajemnicy bycia samotnym, poszukującym, pełnym bólu, ale i zawsze nadziei. A potem, na scenie, dzieje się magia – gdy można to przekazywać ludziom i pomóc im przeżyć to po swojemu.

Choć zawsze, gdy śpiewam, zwłaszcza pierwszą część, utożsamiam się z nią całkowicie i scalam, tak jak wtedy, gdy dawno temu śpiewałam „Czarną Mańkę”.

Jest to piosenka, która w wielu wersjach była wykonywana przez mężczyzn i kobiety. Jakie różnice zauważasz w interpretacjach, które oferują różne płcie, i co – według Ciebie – Twoja wersja wnosi do tej tradycji?

Moja ulubiona wersja, choć jest ich więcej, to jedna z pierwszych, utrwalonych na nagraniach Chaveli Vargas. Męskie wykonania są też bardzo piękne i również mnie przekonują, ale są jednak zupełnie inne. W sumie nie mam przemyśleń na ten temat.

Twoja wersja „La Llorona” ma niepowtarzalny klimat. Jakie zmiany w aranżacji i brzmieniu wprowadziłaś, by nadać jej bardziej współczesny charakter, nie tracąc przy tym ducha oryginału?

Przede wszystkim chórki i brzmienie gitary. Plus, oczywiście, mówiony fragment na początku piosenki – lubię taki zabieg wprowadzać, bo dużo można przekazać w ten sposób. Głos jest wtedy surowy, prosty, inny i ma w sobie dużo prawdy. A że sama zawodowo pomagam ludziom wydobyć ich autentyczny głos, jeśli poczuję, że to ma sens w piosence, dodaję takie proste elementy ekspresji.

 

fot. okładka singla (Daniel Kondraciuk)

Meksykańska muzyka ludowa, z której pochodzi „La Llorona”, jest pełna dramatyzmu i głębokiej emocjonalności. Jakie elementy tej tradycji szczególnie Cię fascynują, i które z nich postanowiłaś zachować w swojej interpretacji?

Oswajanie śmierci w intensywnych barwach, działających na zmysły kolorach i tkaninach – estetyka, która jest daleka od smutku, żalu i szarości, mimo ogromnej świadomości, jak krucha i skończona jest nasza natura człowiecza. Ale może to wszystko prowadzi do kolejnego etapu, który nas czeka po śmierci? To właśnie akceptacja faktu, że śmierć jest częścią życia, jest tym, co mnie interesuje. Wydaje mi się, że w tej tradycji to podejście jest mocne i warte uwagi.

Jakie reakcje od swoich fanów i słuchaczy otrzymujesz po wydaniu tej piosenki? Czy zmieniła się Twoja perspektywa na interpretację tej pieśni, biorąc pod uwagę odbiór?

Największą siła „La Llorony” jest w moim przekonaniu ujmująca harmonia i siła muzyki, która zapada w serce. Dostaję bardzo dużo emocjonalnych komentarzy, zarówno pod teledyskiem, jak i po wysłuchaniu piosenki na platformach streamingowych. Wiadomo, że klip bardzo dopełnia opowieść i aż szkoda by było nie zilustrować „La Llorony” obrazem.

W przypadku tego utworu duże znaczenie ma także klip, który powstał. Możesz zdradzić więcej szczegółów z nim związanym? Czy ten obraz jest integralną częścią Twojego zamysłu?

Gdy myślę o teledysku, mam poczucie ogromnej roli instynktu, któremu zaufałam, i samej decyzji, że w ogóle go robimy. W krótkim czasie wymyśliłam miejsca oraz motyw oceanu, w którym będę – po to, by symbolika przepływu między życiem a śmiercią, wodą a ogniem, płomieniem świecy (tu bardzo ważnym), była wyraziście zarysowana. Wszystko rozgrywa się między tymi żywiołami: wodą a ogniem. W teledysku cały czas jestem pomiędzy nimi – nie uciekam, jestem w nich na sto procent, i tak też to było kręcone: w autentycznych, naturalnych warunkach, gdzie wszystko działo się naprawdę.Ogień zawsze jest symbolem przemiany, alchemii, dlatego jest mi to tak bliskie – to także nawiązanie do kontynuacji albumu „Transformacja”, na którym kilka tekstów o alchemii się nie pojawiło, bo płyta i tak była już mocno nasycona treścią.

Czy te teksty znajdą się na najbliższej płycie? Jeszcze nie wiem. Dwa z nich na razie czekają na swoją kolej, ale najbliższe miesiące pokażą, czy będę chciała łączyć temat alchemii z nowym albumem, który jednak ma już swoją koncepcję i wstępną wizję tego, co się na nim znajdzie.

„La Llorona” to drugi singiel, który zapowiada Twój nowy album. Na jakim etapie jego tworzenia jesteś i na ile ten utwór odzwierciedla to, co się na nim znajdzie?

W fazie zaawansowanej są kolejne dwa utwory – tym razem w języku polskim – których premierę przewiduję na koniec zimy i początek wiosny. I zobaczymy, co dalej. Część pomysłów będę chciała oddzielić grubą kreską i trochę zmienić fundament instrumentalny, ale trzon zawsze spoczywa na moim wokalu, więc jeszcze zobaczymy, w którym momencie zamknę tę płytę i czy nie będzie lepiej podzielić jej na dwie samodzielne części. Płyta będzie o połączeniach i wolności – trochę obrazków „stamtąd”, trochę odczuć, co warto teraz.

Marzy mi się piękno minimalistycznych aranży, bo sama najchętniej takich rzeczy słucham. Odejście od hałasu w stronę przestrzeni: wokal z gitarą oraz wokal z fortepianem.

Jeden z kolejnych moich singli nosi roboczy tytuł „Naiwny” i chciałabym, żeby był przeciwwagą dla tych głębszych, może mroczniejszych tematów, jakie poruszam ostatnio. A że zrodził się z organicznego stanu radości i energii płynącej z bycia w muzyce, z siły, jaką ta muzyka daje – myślę, że jest dobrym dowodem na to, że człowiek, który skoncentruje się na świadomym wykorzystaniu tego czasu tu i teraz, może nie dostanie wszystkich odpowiedzi, ale ma szansę przeżyć swój czas w spełnieniu.

Poszłam za tym instynktem i nie żałuję, bo choć z dala od wielkich fleszy i ekranów telewizji, w których pracowałam na początku mojej drogi zawodowej, to jednak realizuję i rozwijam muzyczne wizje Giny Damalfi, robiąc to konsekwentnie — w bliskości natury i rodziny, co od zawsze było dla mnie kluczowe.

Mam takie credo, którego nie zmieniam, a które napisałam w piosence „Palermo” na pierwszą płytę: „Prowadzi mnie dziki spokój”.

Pierwszym uczuciem każdego ranka jest wdzięczność za możliwość życia – i póki co daje mi to ogromną szerokość i siłę, a także coś w rodzaju zaufania, przyzwolenia na swój czas, którego jestem bardzo świadoma. Bardzo chce mi się robić rzeczy, które uważam za warte zachodu. W inne nie wchodzę. 🙂

 

Gina Damalfi ożywia meksykańską legendę w „La Llorona” [RECENZJA]

Leave a Reply