
Maryla Rodowicz prezentuje wyjątkowy projekt – album „Niech żyje bal”, na którym otrzymaliśmy największe przeboje artystki w zupełnie nowych aranżacjach. To muzyczna podróż przez bogatą karierę, w której towarzyszą jej twórcy młodszego pokolenia. Jak wyszło? O tym w naszej recenzji.
fot. okładka albumu
“Niech żyje bal” – czyli Maryla Radowicz buduje mosty. Czy legendę można poprawiać? [RECENZJA]
Zapowiadany od ponad roku jubileuszowy album Maryli Rodowicz, „Niech żyje bal”, wreszcie trafił w ręce słuchaczy. To 25. płyta w dorobku artystki, ale myli się ten, kto spodziewa się tu tylko sentymentalnej laurki. To raczej pełen energii dialog z przyszłością polskiej muzyki, w którym ikona ustępuje miejsca uczniom, stając się spoiwem wielopokoleniowego święta.
Tytuł płyty to nie tylko nawiązanie do tekstu Agnieszki Osieckiej, ale przede wszystkim czytelna deklaracja programowa. Rodowicz, zamiast stawiać sobie pomnik, zaprasza do tańca tych, którzy na jej piosenkach się wychowali. Formuła projektu była odważna: zaproszeni goście – reprezentanci młodego pokolenia – sami wybierali utwory i otrzymali pełną swobodę w nadawaniu im nowego charakteru. W efekcie powstał materiał, w którym spotkanie mistrzyni z uczniami nie ma w sobie nic z wymuszonego eksperymentu. To partnerska rozmowa artystów, którzy mają już własny głos i estetykę.
Od bluesa po klubowy puls
Różnorodność tego projektu uderza od pierwszych minut. Mrozu bierze na warsztat „Sing-Sing” i robi to, co potrafi najlepiej – nadaje mu bluesowej surowości i szorstkości, która intrygująco kontrastuje z głosem Maryli. Na drugim biegunie ląduje Roxie Węgiel z „Damą być”. Młoda wokalistka tchnęła w ten klasyk lekkość współczesnego popu, czyniąc go utworem świeżym, radiowym, ale też nieco… kontrowersyjnym.
Równie odważnie poczyna sobie Tribbs, który „Ale to już było” odświeża w swoim stylu elektronicznym bitem, stawiając na energię i pulsujące tempo. Jest zupełnie inaczej, więc nie każdemu taka odsłona musi się spodobać. Z kolei Lanberry w „Małgośce” bawi się konwencją – śpiewa swobodnie, z młodzieńczą przekorą, przypominając nieco samą Marylę z jej wczesnych lat.
Jedną z największych niespodzianek okazuje się bryska. Jej charakterystyczna, lekko „zawieszona” barwa głosu całkowicie odmienia „Łzę na rzęsie”. Co ciekawe, obok tej wersji pojawia się również remix Skytecha, który nadaje utworowi klubowej dynamiki. W rejonach eksperymentu świetnie odnajduje się też Ralph Kaminski – w „Nie ma jak pompa” brzmi tak naturalnie i teatralnie, jakby ten utwór powstał specjalnie dla jego scenicznej osobowości.
Cisza, która krzyczy
Nie brakuje tu jednak momentów, w których „bal” zwalnia tempo, by zrobić miejsce na emocje. Dawid Kwiatkowski w „Wielkiej wodzie” obrał odwrotny kierunek niż większość gości – postawił na ciszę i melancholię. Jego interpretacja rezonuje nostalgią, pozostawiając dużo przestrzeni na wybrzmienie tekstu. Podobnie Krzysztof Zalewski w „Remedium (Wsiąść do pociągu)” – z wielką klasą i wyczuciem wycofał się na drugi plan, pięknie uzupełniając wokal Rodowicz, zamiast próbować go zdominować.
Sercem projektu jest jednak tytułowy utwór „Niech żyje bal”, gdzie zdecydowano się na ciekawą konstrukcję tria. Igor Herbut nadaje refrenowi potężną nośność, Błażej Król prowadzi narrację swoim charakterystycznym głosem, a Misia Furtak dodaje temu wyrazistemu duetowi delikatnego, pastelowego kontrapunktu. To dowód na to, że ten album to praca zbiorowa i przemyślana aranżacyjnie układanka.
Werdykt: Twórcze laboratorium zamiast muzeum
Największą siłą albumu jest to, że nie jest on zwykłym powtórzeniem przebojów z nowymi wokalami. Mimo różnorodnych podejść – od elektroniki po balladę – głos Maryli Rodowicz pozostaje fundamentem, który spaja całość. Jej brzmienie trzyma w ryzach wszystkie stylistyki, przypominając, że te kompozycje wyrastają z jednego, mocnego korzenia.
Oczywiście, takie podejście niesie ryzyko. Niektóre nowe wersje mogą wydawać się fanom oryginałów zbyt obce lub agresywne, a część uroku pierwowzorów mogła zginąć w nowoczesnej produkcji. Ale właśnie to ryzyko sprawia, że album żyje. Maryla Rodowicz patrzy tu na swoją karierę z przymrużeniem oka – świadoma swojej legendy, ale gotowa, by nią grać.
„Niech żyje bal” to dowód na to, że artystka nie zwalnia tempa ani nie żegna się ze sceną. Przeciwnie – pokazuje, że ciągle potrafi być aktualna i zaskakująco nowoczesna, nawet jeśli to nie ona stoi w centrum aranżacji. Ostatecznie muzyka wciąż żyje w niej, a ona – w muzyce.
Hubert Rydz



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)


