
Cezariusz Gadzina, wybitny saksofonista i kompozytor, powraca z nowym, wyjątkowym projektem. Jego najnowsza płyta „white in blue” powstała w wyniku współpracy z młodymi japońskimi muzykami.
W naszym wywiadzie z artystą można znaleźć wiele ciekawostek głównie związanych z tym projektem.
fot. Tomasz Cibulla
Tytuł „White in Blue” może przywoływać skojarzenia z klasycznym „Kind of Blue”. Czy to artystyczna polemika, subtelny hołd, czy może przypadkowość, bo to zupełnie inna opowieść została zaklęta w tych właśnie kolorach?
Bardziej powiedziałbym, że miałem na myśli standard jazzowy „Blue in Green”. Podsuwam własną ścieżkę, która może układać się w zestaw różnych kolorów, choć w tym przypadku inspiracją było zdjęcie Tomasza Cibulli, przedstawiające słynną górę Fudżi. Widok tego miejsca jest zjawiskowy – chmury układają się wokół białego szczytu, tworząc grę barw, która bardzo mnie urzekła. Poza tym to także pewna abstrakcja, bo przecież często, gdy patrzymy w niebo, widzimy ten sam zestaw kolorów – white in blue. To dla mnie symbol spoglądania w górę, podążania naprzód, a nie oglądania się za siebie – szczególnie w przypadku twórcy. W tym sensie historia, która się za tym kryje, jest naprawdę istotna.
W jaki sposób biel, jako symbol czystości czy potencjału, współgra z „blue” — barwą smutku, melancholii i jazzu? Czy zderzenie różnych emocji było Pana jakimś założeniem?
Jak najbardziej. Jak już wcześniej wspomniałem, biel jest dla mnie bardzo istotna, bo symbolizuje czystość. Napisałem też utwór „Lost in White”, który znalazł się na płycie z Atom String Quartet. Często pytałem muzyków i publiczność, co dla nich oznacza ten tytuł. Odpowiedzi bywały różne — od skojarzeń z zagubieniem w czystości, po żartobliwe nawiązania do „białego proszku” (śmiech). Biel może więc symbolizować czystość, ale też niosącą melancholię, subtelny smutek, a zatem i taka interpretacja doskonale wpisuje się w koncepcję tego albumu.
Czy tworząc tę płytę, miał Pan w głowie konkretny obraz, historię lub przestrzeń, do której chciał Pan zaprosić słuchacza?
Ta płyta jest bardzo przemyślana – wszystko chciałem zrobić dokładnie tak, jak ostatecznie wyszło, choć musiałem poczekać na właściwy moment. Trzykrotnie byłem w Japonii i trzy razy grałem z tymi muzykami, bo zależało mi, by zrozumieć ich sposób myślenia o muzyce. Chciałem wejść do studia i stworzyć coś w danym momencie – jedynym, niepowtarzalnym, wyjątkowym. Bardzo się cieszę, że mogłem nagrać ten album właśnie z nimi, bo to świetni artyści – potrafią słuchać, współodczuwać, dodawać coś od siebie, niezależnie od tego, czy graliśmy moje kompozycje, czy Chopina. Wspólnym mianownikiem tego wszystkiego jest „polski vibe”, w którym również pobrzmiewa sporo „blue”, czyli melancholii i refleksji. Zderzenie kulturowe z Japonią także ma tu swój wymiar – zakochałem się w tym kraju i nawet codzienne podróżowanie metrem potrafiło mnie tam zafascynować. Ciekawe było poznawać uroki tego miejsca. Mam nadzieję, że przy okazji udało się stworzyć przestrzeń dla słuchacza, który będzie mógł zanurzyć się w tej muzyce.
Album jawi się jako spotkanie klasyki i jazzu, ale nie na zasadzie kompromisu — raczej wzajemnego wsparcia. Jak budował Pan te mosty między idiomami? I jak wpłynęła na to połączenie współpraca z japońskimi muzykami?
Dla mnie nie jest to spotkanie klasyki i jazzu, ponieważ potraktowaliśmy kompozycje Chopina tak, jakby to były melodie jazzowe. Chodziło o uchwycenie chwili, o improwizację i o to, by muzyka wydarzała się „tu i teraz”. Całość nagraliśmy w jeden dzień, zupełnie na „setkę”, co wymagało ogromnego skupienia i energii. Co ciekawe, nie widzieliśmy się nawzajem podczas nagrań, więc musieliśmy jeszcze bardziej słuchać siebie, reagować intuicyjnie. Myślę, że właśnie dzięki temu udało się stworzyć coś bardzo szczerego i organicznego.
Na płycie znalazły się trzy improwizacje oparte na kompozycjach Fryderyka Chopina. Mógłby Pan przybliżyć koncepcję i pomysł ich wykorzystania?
Po prostu są melodie tak piękne i ponadczasowe, że będą istnieć zawsze. Mam przekonanie, że w człowieku jest coś, co nie przemija — potrzeba obcowania z absolutnym pięknem. I właśnie utwory Chopina nas do tego zbliżają. Fascynuje mnie możliwość improwizowania na tych melodiach, bo one wciąż inspirują, otwierają przestrzeń dla nowych interpretacji. Ciekawi mnie też, jak ta muzyka będzie odczytywana za sto lat — jak ktoś wtedy zinterpretuje nasze improwizacje, jak przeanalizuje to, co graliśmy.
Prócz tego na płycie znalazły się także moje kompozycje, w tym „Obertask”, będący wyraźnym nawiązaniem do oberka, mocno inspirowanym polskim folklorem. Jest również utwór Krzysztofa Komedy.

fot. okładka płyty
Dużą niespodzianką było sięgnięcie po „Rosemary’s Baby” Krzysztofa Komedy. W jaki sposób szukał Pan pomysłu na przedstawienie tego klasyka?
Ten utwór ma niezwykłą siłę wyrazu – jest pozornie prosty, ale w tej prostocie tkwi jego genialność. Przez lata często go wykonywałem z różnymi muzykami i za każdym razem, zwłaszcza gdy byli to artyści z zagranicy, spotykałem się z zachwytem nad jego pięknem. Dla mnie ta kompozycja stała się prawdziwą wisienką na torcie albumu White in Blue, bo udało nam się ją zagrać w sposób wyjątkowy, zupełnie inny niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiem, skąd dokładnie przyszła ta inspiracja — może z nieba — ale nagraliśmy ją od razu, za pierwszym podejściem. Cały pomysł polegał na wzajemnym słuchaniu się, na uchwyceniu pełni piękna tej muzyki.
Czy w ogóle któryś utwór na „White in Blue” był dla Pana szczególnym wyzwaniem — emocjonalnym, technicznym, a może kompozycyjnym?
Z kompozycją bywa różnie – czasem pomysł przychodzi nagle i trzeba go zapisać, dosłownie wybiegając spod prysznica, a innym razem wymaga skupienia, długiego czasu spędzonego przy pianinie czy saksofonie. Mój proces twórczy wygląda tak, że jeśli coś stworzę jednego dnia, a następnego już mi się nie podoba, po prostu to porzucam. Na płycie jest utwór Let Her Play – dosyć specyficzny i wymagający. Zdarzyło mi się zagrać go kiedyś z gitarzystą jazzowym Phillipem Catherinem, któremu ten utwór bardzo się spodobał. Zaproponował nawet, żebyśmy go wspólnie nagrali, choć jak dotąd do tego nie doszło.
Jak ważne było dla Pana nagranie tego materiału „na setkę”? W jaki w ogóle sposób miejsce oraz sposób rejestracji wpłynęły na ostateczny kształt brzmieniowy?
Tak, jak wspomniałem wcześniej — najpierw ograliśmy się z tymi muzykami, nabierając do siebie zaufania. Dopiero później mogliśmy w pełni wykorzystać tę energię w studiu nagraniowym. Myślę, że na albumie słychać tę spontaniczność, która jest naturalnym efektem nagrywania „na setkę”. Wszystko, co nas wtedy otaczało — atmosfera miejsca, ludzie, nawet podróż metrem — miało wpływ na ostateczne brzmienie. Sam fakt, że spędziłem ten czas w Tokio, z pewnością ukształtował moje chwilowe wyczulenie na detale i sposób, w jaki podszedłem do tej muzyki.
„White in Blue” ma w sobie dużo elegancji i kontemplacji. Czy można powiedzieć, że ten album jest Pana odpowiedzią na dzisiejszy pośpiech świata?
Bardzo mi miło, jeśli ktoś odbiera tę muzykę jako elegancką – może to rzeczywiście wpływ japońskich muzyków, dzięki którym całość nabrała takiego kolorytu. Faktycznie żyjemy w czasach nieustannego pośpiechu, ale wiele zależy od nas samych – od tego, czy chcemy w tym pędzie uczestniczyć, czy jednak wolimy się zatrzymać. Może lepiej zwolnić, nigdzie się nie spieszyć, posłuchać muzyki w skupieniu, na dobrym sprzęcie, a nie tylko podczas jazdy samochodem. Nie tworzyłem tej płyty z myślą o przeciwstawieniu się światu, ale być może rzeczywiście jest to moja podświadoma forma ucieczki od tego zgiełku.
Co uznałby Pan w kontekście osobistym za największą wartość tego albumu?
Największą wartością tego albumu jest dla mnie sama muzyka – brzmienie tej płyty. Jeśli dodatkowo przekłada się to na odbiór wśród słuchaczy i profesjonalistów, co widać chociażby w pozytywnych recenzjach, to dla mnie staje się to dodatkową wartością i sukcesem.
Jazz często bywa traktowany jako język wolności. W jakim stopniu czuje się Pan wolny jako artysta w świecie, który coraz częściej oczekuje szybkiej treści i łatwych formatów?
Jazz rzeczywiście jest językiem wolności i sposobem wyrażania siebie. Nauka improwizacji przypomina naukę języka obcego – najpierw przyswajamy słówka, potem układamy zdania, a w końcu potrafimy mówić i tworzyć poezję. Dokładnie tak jest z improwizacją. Wsparciem w tym procesie są wszystkie elementy techniczne: jakość dźwięku, artykulacja, timing i generalnie rozumiana precyzja wykonawcza. Te elementy są szczególnie ważne u saksofonistów, ponieważ możemy rozpoznać brzmienie danego saksofonisty już po kilku zagranych przez niego nutach.
Jazz generalnie jest muzyką, która nie trafia do masowego odbiorcy, mimo tego zawsze są osoby do których dotrze. Moją osobistą satysfakcją jest fakt, że również i moja muzyka znajduje swoich słuchaczy, co jest dla mnie bardzo ważne. Jeżeli chodzi o koncerty, które wykonuje, to podczas nich, bez względu na wielkość publiczności, daję z siebie wszystko. Cieszy mnie, gdy ktoś odbiera moją twórczość, może dostrzec w niej coś nowego i inspirującego w swoim życiu. Dostaję czasami komentarze typu: przesłuchałem pana płytę 1000 razy i dalej mi się podoba. W tym sensie czuję się wolnym i spełnionym artystą.
Czy jest coś, czego dowiedział się Pan o sobie podczas pracy nad tym albumem?
Jestem muzykiem od wielu lat, obecnie działającym w Brukseli. Przez ten czas nagrałem i wyprodukowałem bardzo wiele materiałów muzycznych, więc nie wiem, czy podczas pracy nad tym albumem odkryłem coś zupełnie nowego o sobie. Mogę jednak powiedzieć, że nauczyłem się jeszcze większej uważności, wyostrzenia słuchu oraz skupienia – tych elementów, które okazały się niezbędne w pracy nad tym projektem.
Czy „White in Blue” zamyka jakiś etap w Pana karierze, czy raczej otwiera nową przestrzeń, którą dopiero zamierza Pan eksplorować?
Tak, zakończenie każdego projektu wiąże się z pewnym etapem w życiu. Zawsze jednak po nim otwiera się coś nowego – dusza twórcy nieustannie chce tworzyć. W zanadrzu mam już w planie nagranie albumu „River Dream”, którego premiera odbyła się podczas Jazzu nad Odrą. W projekcie tym biorą udział wybitni europejscy muzycy, a gościem specjalnym jest amerykański saksofonista Rick Mazgitza, znany z występów w zespole Milesa Davisa. Jednocześnie kontynuuje już rozpoczęte prace nad nowymi płytami The European Saxophone Ensemble oraz Belgian Saxophone Ensemble.



![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)


