Wydanie singla „Kryształowy kwiat” po bardzo długiej przerwie od śpiewania jest wydarzeniem niezwykle znaczącym. Z tej okazji mamy dla Was rozmowę z Reginą Rosłaniec-Bavcevic, zwyciężczynią 5. edycji programu The Voice Senior.
fot. materiały prasowe
Iza Sykut: Lubisz róże?
Regina Rosłaniec-Bavcevic: Tak, bardzo lubię róże. Myślę, że tak naprawdę mało jest ludzi, którzy ich nie lubią. W końcu to symbol namiętności, miłości, gorących uczuć! Te kwiaty kojarzą się często z bukietami dla ukochanych. Bukiet czerwonych róż to także symbol przywiązania i szczerości – chociaż trzeba pamiętać, że róże mają kolce. Myślę, że kwiat róży całym sobą przedstawia jakąś formę… dramaturgii. Właśnie przez tę ich wieloznaczność, przez to bogactwo różnych symboli. Może właśnie dlatego bardzo je lubię.
I.S.: Pytam, bo jesteśmy tuż po wydaniu Twojego singla, w którym kwiat ten bardzo dużo wyraża. Jakie uczucia towarzyszą Ci w związku z tym? Spodziewałaś się w ogóle takiego obrotu spraw?
R.R.B.: Muszę przyznać, że zupełnie się tego wszystkiego nie spodziewałam. A sam singiel to dla mnie ogromny i nieoczekiwany prezent, który dostałam od przyjaciół. Dziękuję im bardzo za to, że we mnie uwierzyli.
I.S.: Skoro była to niespodzianka, to jestem bardzo ciekawa Twojej reakcji, gdy po raz pierwszy przeczytałaś tekst i usłyszałaś muzykę „Kryształowego kwiatu”. Sama, przyznam zupełnie szczerze, najpierw wpadłam w silną zadumę, a następnie uśmiechnęłam się na myśl o tym naszym życiu.
R.R.B.: Gdy pierwszy raz przeczytałam tekst, zupełnie mnie on oczarował. Właściwie to się rozpłakałam. Poczułam silną nostalgię. Przede wszystkim byłam jednak bardzo zaskoczona. „Kryształowy kwiat” przyszedł do mnie dokładnie wtedy, gdy naprawdę potrzebowałam wyrazić siebie. Ten tekst absolutnie przedstawia moje życie, tekst nie mógł być bardziej trafiony. A pisał go pan Artur Andrus, który w ogóle mnie nie znał, gdy go dla mnie pisał. Gdzieś nas ta energia połączyła. Nie wiem, w jaki sposób, ale tak to czuję. Oczywiście byli do tego potrzebni ludzie, którzy pośredniczyli w tych sytuacjach. Myślę jednak, że nic nie dzieje się bez powodu. Ten utwór jest dla mnie na swój sposób spowiedzią. Spowiedzią, na którą ja w końcu jestem gotowa.
I.S.: No właśnie, nazwałaś to spowiedzią, bo „Kryształowy kwiat” z jednej strony jest rozliczaniem się z życiem, a z drugiej – pełnym nadziei nawoływanie do działania. Czujesz, że to mógłby być główny przekaz Twojej artystycznej drogi? Drogi, do której po latach powracasz.
R.R.B.: Zgadza się. Wszystko jest w tym utworze. Można powiedzieć, że jest to też prośba, modlitwa o to, bym nie skrywała się w środku tej pięknej róży, ale żeby osłaniała mnie ona swoimi płatkami. To prośba o pewnego rodzaju ochronę, której potrzebowałam.
Nie wiem, czy to główny przekaz tej mojej drogi. Wiem jednak, że zawsze chciałam zostawiać słuchających mnie ludzi z jakąś puentą. Dlatego i słowo, i muzyka były i wciąż są dla mnie ogromnie ważne. Stawiam je ze sobą na równi. Dzięki temu, tak czuję, zostawiałam w ludziach ślad po naszym spotkaniu. Nie jest ważne, czy to coś wesołego, czy smutnego, czy zostawiam ich w zadumie, czy z uczuciem miłości albo smutku. Człowiek jest w każdym z tych uczuć. Wszyscy to przeżywamy, mamy te uczucia w sobie i niech ludzie wybierają to, co chcą, co jest im w danym momencie bardziej potrzebne.
I.S.: Zaczęłam tę rozmowę od singla, a przecież być może nie byłoby go, gdyby nie The Voice of Senior. I tu zastanawia mnie jedna rzecz… Josko, Twój mąż, mówi, że działasz jak burza, z prędkością 200 km/h. Czy decyzja o udziale w programie zapadła równie szybko?
R.R.B.: Nie umiem powiedzieć, czy nie byłoby tego singla, gdybym nie trafiła do The Voice of Senior. Wyraża on w pewien sposób moją drogę do wewnątrz, którą kilka lat temu obrałam i która jest prawdopodobnie najważniejszą drogą mojego życia. To dzięki niej i jak, i inni, zaczynamy myśleć o sensie życia i rozwoju samych siebie.
Rzeczywiście, tak jak mówi mój mąż, jestem jak burza i działam z prędkością 200 km/h. Jest w tym dużo prawdy. Ale były też momenty, kiedy wszystko się zatrzymywało, między innymi z różnych, nie najszczęśliwszych momentów w życiu prywatnym. Ale te momenty zatrzymania też były potrzebne do tego, by się zastanowić. By zadać sobie kilka ważnych pytań. W którym momencie swojego życia jestem? Dlaczego żyję? Dlaczego wierzę lub nie wierzę w siebie? Dlaczego przestaję coś robić? Dlaczego coś robić zaczynam? Czuję, że to właściwa kolej rzeczy, bardzo naturalna. Bez niej byśmy się nie rozwijali.
I chyba właśnie dlatego decyzja o udziale The Voice of Senior nie zapadła szybko. Bardzo długo się nad nią zastanawiałam, choć Marcin Januszkiewicz, mój przyjaciel, namawiał mnie i namawiał na ten program. We mnie kłębiło się jednak dużo obaw, bo bardzo długo nie śpiewałam. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę z powrotem do kondycji wokalnej, nawet tak z czysto fizycznego punktu widzenia. Mentalnie też nie byłam wtedy w najlepszym miejscu, więc na początku w ogóle nie brałam tej możliwości pod uwagę. Marcin jednak się nie poddawał i regularnie przypominał mi o tym pomyśle. Myślałam sobie wtedy: „Cóż, na pewno nie pójdę do tego programu, ale jest to szalenie miłe, gdy jakiś młody człowiek rozmyśla o kimś dużo starszym, dojrzalszym i poświęca swój czas na przekonanie mnie do czegoś”. Później, oczywiście, dołączył się do tego mój mąż, który powiedział, że właściwie nie mam nic do stracenia, że powinnam spróbować – mimo strachów oraz niepewności. Poradzenie sobie z tym trwało więc naprawdę długo, ale któregoś pięknego dnia pomyślałam: „Renia, ale właściwie to dlaczego nie?!”.
Wtedy pojawiło się też poczucie odpowiedzialności. Pojawił się zupełnie inny strach. Zaczęła się praca nad wokalem i powrotem do kondycji. Głos to żywy instrument, trzeba go ćwiczyć. Skoro jednak powiedziałam A, to musiałam już powiedzieć i B, i C, i całą resztę alfabetu.
I.S.: A teraz, gdy już wiesz, jak to wszystko wyglądało, zdecydowałabyś się jeszcze raz na udział w programie i właśnie taki powrót na scenę?
R.R.B.: Jeśli chodzi o sam program The Voice of Senior, o możliwość i przyjemność przebywania z tymi ludźmi, to pewnie zdecydowałabym się ponownie. Jednocześnie w trakcie trwania programu w moim życiu pojawiło się sporo problemów zdrowotnych, których nie byłam świadoma, które odkryłam dzięki temu, że przyjechałam do The Voice. Było więc tak, że w momencie, w którym unosiłam się 10 metrów ponad ziemią, czasem musiałam schodzić na ziemię i zajmować się także tym, co przyziemne. Nieco to słodko-gorzkie. Z jednej strony okazało się, że nie jestem tak zdrowa, jak myślałam, a z drugiej – dostałam szansę powrotu do moich szczęśliwych lat. Do lat, o których zupełnie zapomniałam, które w pewien sposób wyparłam i od siebie odsunęłam.
W tej chwili myślę, że udział w programie wpłynął na moje życie na wielu różnych poziomach, w tym także na tych, których się nie spodziewałam, których, będąc w Chorwacji, nie wzięłabym nawet pod uwagę. Miałam szczęście. A gdy o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że mimo wszystko, mimo gorszych momentów, ja tego szczęścia w życiu miałam naprawdę dużo. Nigdy wcześniej tego nie doceniałam. Ale w tej chwili, świadomie i szczerze, mogę powiedzieć, że zaczynam to robić. Wydaje mi się, że to też wielka korzyść płynąca z udziału w programie. Wielkie koło zatoczyło się w moim życiu. Zaczęłam przypominać sobie rzeczy i nawet mieć do siebie odrobinę żalu, że dotąd tego nie widziałam. Że miałam dużo szczęścia w życiu, a nie potrafiłam tego przyjąć i zaakceptować. Chyba za mało było we mnie miłości do siebie samej. Wielu ludzi ma z tym problem. Często tę frazę ostatnio powtarzamy, natomiast myślę, że kryje ona w sobie ogrom prawdy. Coraz lepiej wiem też, że jedyną drogą do szczęścia jest… uszczęśliwianie siebie, a dopiero potem innych. Innej drogi nie ma.
Chcę jednak jasno zaznaczyć, że obie strony są dla nas ważne. Bez tej ciemniejszej strony życia nigdy nie odkrylibyśmy tej dobrej, nie odkrylibyśmy tego, kim jesteśmy. Wszystko jest zawsze po coś.
Moja ostateczna odpowiedź brzmi wic tak: zrobiłam to nieświadomie, ale gdybym miałam teraz zrobić to świadomie, powrócić na scenę i zacząć znowu śpiewać (co daje mi ogromną radość, szczególnie gdy uszczęśliwiam tym ludzi), to zrobiłabym to.
fot. okładka singla
I.S.: Możesz podzielić się jakimiś szczególnymi momentami, które były dla Ciebie najbardziej satysfakcjonujące podczas trwania programu?
R.R.B.: Momentów, którymi mogłabym się z Państwem podzielić jest bardzo dużo. Zacznę od tego, że podczas trwania programu bardzo satysfakcjonowało mnie to, że robiłam postępy. I to w dość krótkim czasie, mimo towarzyszącego mi na każdym kroku wieloletniego strachu. Jasne, przez tych około 8 lat przerwy zdarzały się pojedyncze incydenty wokalne, ale zupełnie nie ćwiczyłam głosu. Dlatego tak zaskoczyło mnie, że tak szybko można do tego wrócić. Poczułam też, że ta przerwa była mi potrzeba, by zacząć śpiewać… z innej części siebie. Jako artyści, jako muzycy zarabiamy śpiewaniem na chleb. Czasem zapominamy więc, że przede wszystkim musimy to zawsze robić dla siebie. Najpierw musimy uwierzyć w siebie, a dopiero potem zwracać się z naszym przesłaniem do ludzi. Tylko wtedy jest to prawdziwe. Tylko w ten sposób możemy przekonać wielu ludzi, żeby coś poczuli, żeby przeżyli coś z nami. Jeśli nasz występ im cokolwiek da i pomoże, to myśmy spełnili swoje zadanie.
I.S.: Obie mówimy ciągle o Twoim powrocie. Cofnijmy się więc może nieco w czasie, w końcu Twoja historia muzyczna jest fascynująca. Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką, co skłoniło Cię do zostania muzykiem?
R.R.B.: Rzeczywiście mam fascynującą tę historię muzyczną. Dużo zaczęło się oczywiście w szkole muzycznej. Jako dziecko dostałam się do klasy skrzypiec. Ponoć miałam bardzo dobry słuch! Skrzypce były jednak bardzo ciężkie, więc nieco leniwie podchodziłam do nauki. Nie mogę powiedzieć, żebym w czasach szkoły podstawowej była pracusiem. Zmieniło się to w szkole średniej. Bardziej mnie to wszystko wtedy interesowało, zaczęłam grać na gitarze, śpiewać i tak dalej. Prawdopodobnie jak każda nastolatka. Trzeba przyznać, że w moim odczuciu wypełniało to jakieś moje niedoskonałości. Myślałam, że jeśli będę umiała grać i śpiewać, to zainteresuję tym ludzi. To dostanę miłość. Pewnie powinno to wyglądać odwrotnie, ale chyba wielu z nas tak zaczynało jakąś swoją działalność artystyczną. Dopiero później dojrzewamy i zaczynamy inaczej na wszystko patrzeć.
Szala zainteresowania przechyliła się w pewnym momencie na stronę śpiewania. Często akompaniowałam sobie na gitarze. Potem był Kraków i wyróżnienie podczas festiwalu. Dostałam bardzo dużo komplementów od fantastycznych ludzi, m.in. Marka Grechuty czy Wojciecha Młynarskiego. Powiedzieli wtedy, że jestem na właściwej drodze. Skręciłam z niej jednak i wyjechałam. To był rok 83, trudne czasy, a ja bardzo chciałam zwolnić moich rodziców z obowiązku utrzymywania mnie. Dlatego wyjechałam na kontrakt.
To z kolei zaowocowało poznaniem mojego obecnego męża. Dzięki Bogu jest on pianistą i wspólnie rozpoczęliśmy drugi etap naszej artystycznej drogi – bardzo długo graliśmy razem w różnych krajach. Musiałam się nauczyć wielu języków. Musiałam się nauczyć wielu stylów. To był niezwykle rozwijający czas. Myślę, że muzycy muszą wielu rzeczy spróbować, żeby wiedzieć, co tak naprawdę czują najbardziej.
I.S.: Nauka nie poszła w las, bo wygląda, jakbyś na scenie czuła się bardzo komfortowo. Twój żywiołowy charakter do niej pasuje.
R.R.B.: Tak. Na scenie czuję się bardzo komfortowo i zawsze tak było. Znaczy – tam jest oczywiście stres, jest odpowiedzialność ogromna, bo muzyka jest aktem chwili. Wychodzisz i dajesz dokładnie tyle, ile czujesz i możesz dać w tym konkretnym momencie. Drugiej szansy nie będzie, więc nie jest to zadanie łatwe. Czasami trzeba siebie zostawić z boku. Zostawić tam swoje problemy. Tego trzeba się nauczyć. Artystą się bywa, czasami sama siebie tam zaskakiwałam, a czasem zastanawiałam się, czy nie lepiej już z tym śpiewaniem skończyć. Występowanie na scenie zawsze ma swoje plusy i minusy. Czasem się oskarżamy siebie za to, że czegoś nie dociągnęliśmy, ale my też jesteśmy tylko ludźmi, mamy swoje życie, problemy i to na nas wpływa. W końcu przychodzi jednak profesjonalizm i zaczynamy rozumieć, że swoje sprawy trzeba odstawić, by wyjść na scenę w całości dla ludzi.
Gorzej jest jak się pracuje z własnym mężem, który gra z Tobą na scenie i który uwielbia jazz, ale nie zagra Ci takiej harmonii, jakiej w tej chwili chcesz, bo coś innego zabrzmiało mu lepiej. To są trudne momenty, ale da się je przeżyć. Oczywiście potrzeba dużo cierpliwości, pracy, zrozumienia i akceptacji. To zbiera swoje owoce.
Mój charakter chyba rzeczywiście pasuje do sceny. Choć muszę powiedzieć, że ja siebie tam nie kontroluję. Na scenie jestem taka sama jak w życiu. To chyba błąd. Chciałabym umieć oddzielać te dwie strefy. Jestem jednak dzieckiem, którego nie dało się wychować. Nie potrafię być kimś innym niż jestem. Gdy widzę miny, które robię na scenie, to zastanawiam się, co ludzie o mnie powiedzą. Przyjaciele mnie znają, więc mi to wszystko wybaczają. Czasem więc po prostu odwracam wzrok od telewizji, nagrań i myślę sobie: „Renia, popracuj nad tym trochę”. Potem jednak wchodzę znowu na scenę i natychmiast o tym zapominam. Jakaś część mnie myśli, że jest to bardzo nieprofesjonalne. Ale z drugiej strony chcę być naturalna i chyba jednak tak bardzo mi nie zależy na tym, żeby wyglądać piękniej.
I.S.: Planujesz muzyczną przyszłość? Jest coś, co chcesz osiągnąć, czy może po prostu chcesz czerpać to, co najlepsze z tego, co się obecnie wokół Ciebie dzieje?
R.R.B.: Jestem dojrzałą kobietą. Zdaję sobie sprawę, że to, czego obecnie doświadczam jest… początkiem mojej dojrzalszej drogi artystycznej. Nie mam już takiego strachu, jak jestem na scenie. Ale o osiągnięciach marzymy całe życie. Całe życie chcielibyśmy być na piedestałach. Tylko problem polega na tym, że nie możemy tam być wszyscy. Myślę, że jeśli uda mi się zrobić tak, żeby większość moich artystycznych wykonań czy koncertów była udana, to już to będzie ogromnym sukcesem.
Dlatego właśnie z trwającej teraz chwili czerpię wszystko to, co najlepsze. Wiele szczęścia dają mi te momenty, gdy ludzie podchodzą i mówią mi, że coś im przekazałam, że zapłakali, że przypomnieli sobie o jakiejś historii, że wznieciłam w nich jakieś wspomnienia. To mnie niezwykle wzrusza. Naprawdę jestem wdzięczna ludziom za to, że dzielą się ze mną tymi przeżyciami. Artysta, gdy gasną światła, zostaje tak naprawdę sam. Daliśmy z siebie wszystko, co mieliśmy i zostaje w nas trochę taka pustka. Wszyscy myślą, że po występie unosimy się w chmurach i odlatujemy. Ale nie zawsze tak jest. Często musimy wypełnić tę pustkę. Każdy na swój sposób. Bycie muzykiem to nie jest łatwa praca, choć potrafi dawać dużo radości. Czasem słyszę od ludzi: „Ty śpiewasz? To najpiękniejszy zawód!”. Zawsze wtedy odpowiadam, że jeśli Ty będziesz robić to, co lubisz, to poczujesz się tak samo jak ja.
Po tylu latach wróciłam do tego, co naprawdę kocham, i mogę szczerze powiedzieć, że jestem dojrzale szczęśliwa.
Rozmowę przeprowadziła Iza Sykut
https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/2024/02/17/regina-roslaniec-bavcevic-ze-slodko-gorzkim-utworem-krysztalowy-kwiat-premiera/