„Kaczmarski lirycznie” to koncert piosenek Zbigniewa Łapińskiego do tekstów Jacka Kaczmarskiego, który odbył się w listopadzie 2023 roku. Wszystkie utwory zostały zaaranżowane przez kierownika muzycznego tego przedsięwzięcia – Pawła Puszczało. Poniżej można znaleźć nasz wywiad z artystą.
fot. Tomasz Cedro
Jak to się stało, że został Pan kierownikiem muzycznym i aranżerem koncertu „Kaczmarski lirycznie”?
Do projektu „Kaczmarski lirycznie” i zrealizowania tego przedsięwzięcia zostałem zaproszony za sprawą spiritus movens, pani Katarzyny Walentynowicz, która od kilku lat zajmuje się promowaniem twórczości Zbigniewa Łapińskiego, który swój kunszt kompozytorski, a także pianistyczny prezentował przede wszystkim w znanym trio ,,Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński”. Przegląd twórczości o bardzo wdzięcznej nazwie ,,Z Łapy” był mi już bliski za sprawą mojego serdecznego przyjaciela, kompozytora, pianisty i aranżera Marcina Partyki, z którym współpracuję już od czasów studenckich i który to zaprosił mnie do współpracy przy tym przeglądzie parę lat wcześniej – występowałem u jego boku przy licznych odsłonach programów, które wyszły spod pióra Łapińskiego.
Walorem, a także wartością dodaną tego przeglądu, obok koncertów takich jak „Kaczmarski lirycznie”, jest idea promowania tejże twórczości poprzez konkurs, a także warsztaty muzyczne, nawiązujące do twórczości kompozytora. Mówiąc o przypadkach, wyznaję filozofię życia, iż ich – przypadków – w życiu ludzkim nie ma. Ja odrobinę swojej cząstki muzycznej uchyliłem w momencie, kiedy pracowałem nad doktoratem i ten fragment myśli muzycznych usłyszała Katarzyna Walentynowicz, która zaproponowała, czy nie podjąłbym się pracy nad „Kaczmarskim lirycznie”. Przyznam szczerze, że temat rozmów, dotyczących aranżacji, odkładałem na później z wielu powodów, ale kluczem do przekonania mnie była wolność w procesie tworzenia, którą mi zaproponowano: ,,Masz pełną dowolność, pokieruj tym jak chcesz, zrób takie aranżacje, które Tobie będą odpowiadały, zachowując linię melodyczną” – po tym przesłaniu Katarzyny Walentynowicz sprawy nabrały innego wydźwięku, a także rozmachu. Atutem było to, że miałem dużo czasu, by skupić na tym programie, dużo uwagi i ze spokojem mogłem pracować.
Czy można powiedzieć, że przygotowanie tego koncertu było dla Pana wyzwaniem? Co było najtrudniejsze w przełożeniu wybranych utworów na taki język artystyczny, który jest Panu najbliższy?
Wyzwanie? Hmmm… Fajny wyraz, fajne słowo, mnóstwo w nim synonimów, a jednak każdy jest o czymś innym i o czym innym mówi. Z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem zamienię słowo „wyzwanie” na przyjemność, radość, entuzjazm, a nawet i pewnego rodzaju ekstazę. W momencie, gdy rozpocząłem pracę nad przygotowaniem koncertu, moim całym światem stały się nutki, pięciolinia i – choć zabrzmi to groźnie – burza w głowie, która mnie dopingowała i co chwilę z prędkością błyskawicy podrzucała nową myśl, którą zapisywałem i analizowałem. Zastanawiając się nad przełożeniem poezji Kaczmarskiego na muzykę, pochyliłem się w rozmyślaniach nad medalem – albo żeby to lepiej zobrazować – światem, ile faktycznie ma stron i czy aby tylko dwie, cztery, czy może więcej? Na swojej drodze muzycznej miałem kilku wspaniałych mentorów i ich maksymy, a także luźne myśli mocno się we mnie zakorzeniły. Odpowiadając na pytanie, pozwolę sobie sparafrazować dwóch z nich, moich muzycznych przyjaciół i spuentuję trzecim: „Pamiętaj jedną rzecz, co by się nie działo w życiu, muzyka nigdy Cię nie zostawi i nigdy się Ciebie nie wyrzeknie…”, „Wiesz, kto nie ryzykował, w kozie nie siedział…” – i teraz Kaczmarski: „Co dwóch widzi, gdy widzi to samo”.
Jak bardzo musiał się Pan wgłębić w twórczość Zbigniewa Łapińskiego przed rozpoczęciem aranżowania tego muzycznego materiału?
Istotą pracy nad materiałem było moje spotkanie z Łapińskim w tym konkretnym projekcie. Tworząc aranżacje tych piosenek, nie skupiałem uwagi na całej twórczości Zbigniewa Łapińskiego, tylko na tym programie.
W jakim sensie jest to liryczny materiał? Czy bardzo różni się on od zasadniczego nurtu twórczości Jacka Kaczmarskiego i jego współpracy ze Zbigniewem Łapińskim z czasów Tria?
Tytuł ,,Kaczmarski lirycznie” wymyślił Zbigniew Łapiński, gdy jeszcze żył. Kierował się tekstami Kaczmarskiego, które dotyczą różnych tematów ludzkiego życia. Ponieważ nie są to typowe protest songi, Łapiński nazwał je utworami lirycznymi, tym bardziej, że niektóre z tekstów Kaczmarski pisał krótko przed śmiercią.
fot. Krzysztof Kierzkowski
Czy odkrył Pan w twórczości Zbigniewa Łapińskiego coś, do czego wcześniej nie miał Pan okazji dotrzeć? Co według Pana jest największą wartością jego dokonań artystycznych?
Odnoszę wrażenie, mając pewien przekrój informacji, dotyczący twórczości, a także projektu ,,Kaczmarski lirycznie”, że był bardzo logicznym i spójnym człowiekiem. Nie miałem przyjemności osobiście go poznać, ale sądzę, dokonując analizy jego dzieł, że był bardzo wymagający i skrupulatny w tym, co robił i co wyrażał. Mimo tych jakże żelaznych maksym, sądząc po utworze ,,Krótka rozmowa między trzema osobami, Panem, Wójtem i Plebanem”, widać, że miał bardzo wysokie poczucie humoru i potrafił je w sposób dobitny przelać na nuty. Bardzo mi to zaimponowało.
Ile czasu potrzebował Pan, żeby przygotować cały materiał związany z tym koncertem?
Praca nad materiałem zajęła mi „uczciwy” miesiąc. Ten czas w moim życiu, mogę śmiało stwierdzić, był jednym z najpiękniejszych. Zacząłem pracować z początkiem marca, czyli wiosną, gdy wszystko budzi się do życia. Tworzenie przebiegało bardzo przyjemnie i mega owocnie. Problemem, który mi doskwierał najmocniej i był dużym dyskomfortem – oczywiście mówię to z wielkim przymrużeniem oka i pewną dozą humoru – była krótka doba, a także wydolność organizmu. Tu, oprócz pracy przy komputerze, uczyłem się również pracy przy komputerze biologicznym, który reaguje w moim wypadku na przeciążenia i jak uznawał, że jest już potrzeba, wyłączał system operacyjny, by ten się nie przegrzał. Cały materiał „Kaczmarski lirycznie” został przez Łapińskiego solidnie przemyślany, dzięki czemu i mi też bardzo przyjemnie się nad nim pracowało. Pracowałem nad utworami nieznanymi, które nigdy wcześniej nie były publikowane. Zbigniew Łapiński pozostawił je w zapisach nutowych oszczędnych aranżacyjnie z uwagi na trudną po udarze własną sytuację zdrowotną. Z tego, co wiem, Łapiński napisał wiele muzyki do tekstów Jacka Kaczmarskiego właśnie po udarze. Na koncert „Kaczmarski lirycznie” złożyło się 15 kompozycji Zbigniewa Łapińskiego i jedna do tekstu Grzegorza Tomczaka.
Wziął Pan udział w tym koncercie także jako muzyk, występując u boku innych wybitnych, czyli Rafała Stępnia, Krzysztofa Łochowicza i Krzysztofa Gradziuka. W jaki sposób szukał Pan porozumienia z tymi muzykami?
Przede wszystkim znamy się bardzo długo. Geneza znajomości sięga jeszcze czasów studenckich, gdzie u ich boku stawiałem kolejne kroki w nowych przestrzeniach muzycznych. Każdego z nich mogę śmiało określić mianem nauczyciela – mentora. Z każdym z nich wielokrotnie koncertowałem, nagrywałem, każdy z nich, na ile był w stanie, pomagał mi w rozmaity sposób, choćby nawet czasem dobrym słowem. Każdy z tych panów jest nietuzinkowy, każdy cieszy się uznaniem w środowisku artystycznym, dając liczne dowody swojego kunsztu muzycznego, wiedzy, doświadczenia i swoistego rodzaju charyzmy, która jest istotą rzeczy.
Czy podjąłby się Pan kolejny raz wyzwania, biorąc udział w tak szerokim aspekcie przygotowania innego koncertu z ramach Przeglądu „Z ŁAPY” w 2024 roku?
Z pewnością tak – pytanie, na ile pomysłodawczyni jest usatysfakcjonowana moimi działaniami, które w tym roku były skupione wokół projektu ,,Kaczmarski Lirycznie”.
Co, Pana zdaniem, Jacek Kaczmarski może zaproponować poprzez swoją twórczość ludziom dzisiaj? W 2024 roku mija już 20 lat od śmierci poety.
To dość trudne pytanie z uwagi na rozszalałe pióro Kaczmarskiego, a także wachlarz poruszanych przez niego tematów. Jego spuścizna jest ponadczasowa, bogata w rozmaite przenośnie i alegorie. Wydaje mi się, że tematem ponadczasowym są ogólne ludzkie prawdy moralne, do których poeta się odnosił. Pokazywał różne aspekty życia społecznego, uwypuklając to, co najbardziej nie działa i nagminnie się powtarza. Odnoszę wrażenie, że dużym sukcesem dla odbiorcy byłoby to, jeśli na początek przekonałby się do tej twórczości i postarałby się wgłębiać w nią, dokonując swoich własnych refleksji, dotyczących obecnego stanu rzeczy.
Jaki typ muzyki jest Panu bliski? Czy praca nad projektem „Kaczmarski lirycznie” wynikała z tych fascynacji?
Nie mam ulubionej stylistyki, czy gatunku muzycznego, w którym się poruszam na co dzień, czy który preferuję. Bardzo dobrze czuję się w muzyce jazzowej i popowej. Skądinąd współpracuję z rozmaitymi artystami, których amplituda stylistyczna jest szeroka, bardzo bogata, w czym dobrze się czuję i odnajduję. Nie szufladkuję siebie. Z perspektywy wykonywanego zawodu oprócz bycia instrumentalistą jestem również nauczycielem akademickim i zachęcam swoich podopiecznych do poszukiwań oraz nieograniczania się do jednego kierunku. Mam swoje wizje, odczucia i przekonania, dotyczące muzyki i na ile jestem w stanie, staram się je wdrażać w życie. W pewnym okresie swojej edukacji miałem czterech profesorów od kontrabasu i pod kątem włożonego wysiłku był to czas dla mnie bardzo wymagający, wiążący się z wieloma wyrzeczeniami. Ale wartość dodana, jaka płynęła z tego, była i jest bezcenna.
Co ukształtowało Pana muzyczne myślenie? Czy miał Pan swoich mistrzów muzycznych?
Przygoda z muzyką zaczęła się od wczesnego dzieciństwa, natomiast z basem – w ósmej klasie podstawówki zaraz przed rozpoczęciem edukacji w liceum, kiedy to zagrałem swojego pierwszego sylwestra… na instrumencie klawiszowym, naśladując gitarę basową. Idąc do liceum, rozpocząłem edukację w PSM w Olsztynie, chcąc uczyć się gry na organach, jednak plany się pokrzyżowały i jakimś dziwnym trafem wylądowałem w klasie kontrabasu u prof. Ryszarda Wolskiego. W międzyczasie podpatrywałem i byłem zafascynowany grą starszych kolegów, a jednym z nich był wybitny polski gitarzysta basowy, Bartek Królik, dzięki, którego pomocy nabyłem swój pierwszy instrument – pierwszą gitarę basową. Fascynację muzyką rozrywkową w tamtym okresie edukacji bardzo mocno pogłębił prof. Walenty Kurżew, który zainicjował i założył w szkole muzycznej zespół rozrywkowy.
Rzeczywiście miałem szczęście do wybitnych muzyków: wirtuoza basówki i genialnego człowieka, Piotra Żaczka, do którego uczęszczałem na prywatne lekcje; prof. Zbigniewa Wegehaupta, do którego trafiłem po maturze w PSM w Warszawie przy ulicy Bednarskiej w klasie kontrabasu jazzowego i tam także prof. Adama Cegielskiego i prof. Michała Lisieckiego w klasie kontrabasu klasycznego. Później, na studiach, na Akademii Muzycznej w Katowicach trafiłem do klasy kontrabasu jazzowego u prof. Jacka Niedzieli-Meiry a ukończyłem u prof. Macieja Garbowskiego. Na kształt mojego myślenia muzycznego, oprócz tych wspomnianych wcześniej basistów, mieli również wpływ takie osobistości jak np.: Tomasz Szukalski, Zbigniew Namysłowski, czy Maciej Strzelczyk, a także moi przyjaciele muzycy, z którymi przez wiele lat grałem.
Czy oprócz muzyki są w Pana życiu inne pasje? Jeśli tak, jakie sfery życia wypełniają?
Jeśli chodzi o pasję poza muzyką, to jest nią kolej, o której ciężko jest nie mówić z perspektywy tych pięknych sygnałów dźwiękowych, czy rytmicznych stukotów kół. Kolej mała i duża. Duża – bo uwielbiam gapić się na przejeżdżające pociągi, zatapiać się w literaturze, dotyczącej wszystkiego, co dotyczy polskich kolei, taboru i budownictwa, a mała, bo mam parę wagoników, lokomotyw w skali HO i coś przy tym w wolnym czasie zawsze jest do zrobienia, do sklejenia, poprawienia.
Jakie są Pana muzyczne plany na 2024 rok?
Obecnie przede wszystkim moją uwagę skupiam na nagrywaniu materiału z koncertu „Kaczmarski Lirycznie” na płytę CD, którą chcę wydać na początku nowego roku. Koncert spotkał się z dobrym odbiorem, warto więc to uwiecznić.