„Stawiam na uniwersalizm moich piosenek” – IGNACY [WYWIAD]

Jego przebój „Czekam na znak” doczekał się kilkumilionowych odsłuchów w serwisach cyfrowych. Później przyszedł czas na winyl i nowy singiel „Samoloty”. O tym wszystkim porozmawialiśmy z młodym wokalistą – IGNACYM. Zapraszamy na nasz wywiad.

fot. Dagmara Szewczuk

Twoi fani mogą być zadowoleni, bo dotychczas wydałeś pokaźną ilość singli, a przecież w sprzedaży pojawił się także winyl, który jest zapowiedzią Twojej całej płyty. Jakie utwory zdecydowałeś się na nim zamieścić?

Winyl jest limitowany i znalazły się na nim utwory w nowych aranżacjach. Nigdzie indziej nie można ich usłyszeć w takich wersjach. Faktycznie cały album planujemy wydać jesienią tego roku. Przy okazji odbędzie się trasa koncertowa, więc wtedy to będzie można uznać za mój prawdziwy debiut.

Skąd taki pomysł na wydanie winylowe? Nie chciałeś już zadebiutować pełnoprawnym albumem?

Jestem miłośnikiem winyli, sam je kolekcjonuje, dlatego chciałem wydać autorski album w takim formacie. To takie moje spełnienie marzeń. Nie jestem jeszcze gotowy na wydanie pełnoprawnego albumu, a wiem, że wiele osób chciało już mieć moje piosenki w formie fizycznej. Postanowiłem więc dać im prezent, który będzie umileniem czasu oczekiwania na całą płytę.

Od pierwszego utworu „Koniec” minęły dwa lata, więc fani byli zniecierpliwieni.

Tak, tym bardziej, że po pierwszym singlu miałem pół roku przerwy i przez ten czas nic nie wydawałem. Wtedy miałem jeszcze obowiązki związane ze szkołą. Musiałem ułożyć swoje życie pod kątem dalszego planowania tego, co chcę robić w kwestii muzyki. Teraz poświęciłem się tworzeniu i wiem, jakimi kawałkami będę się dzielił ze słuchaczami w najbliższym czasie.

Dlaczego zrezygnowałeś ze studiów?

Ciężko było mi to wszystko pogodzić. Studiowałem dwa kierunki, w tym wokalistykę w Katowicach i ciągłe dojazdy zaczęły być męczące. Nie mówię, że kiedyś nie wrócę na studia. Póki co, poświęcam się muzyce, będąc w Warszawie. Cały czas komponuję, tworzę i to zabiera mi wiele czasu. Wiem, że mówiąc o planach związanych z płytą i koncertach, nie będzie łatwo planować studiów, ale zobaczymy.

 

fot. materiały prasowe

Czy materiał, który znalazł się na winylu wyznacza Twój dalszy kierunek muzyczny?

Ten winyl jest kulminacją moich poszukiwań i wypadkową własnej eksploracji muzycznej. Cały materiał jest eklektyczny i pokazuje, że moja droga artystyczna ewoluowała. To stało się jednym z powodów, dlaczego nie chciałem, żeby zebrane piosenki składały się na debiutancki album. Myślę, że konkretny kierunek obiorę podczas nagrywania całej płyty, wtedy moja muzyka będzie bardziej spójna.

Niedawno ukazał się Twój nowy singiel „Samoloty”, który nie znalazł się na płycie winylowej. Czy można uznać go za zapowiedź tego, co wydarzy się w przyszłości?

Nie będę jeszcze niczego obiecywał. Na pewno jest to numer bliższy temu, co znajdzie się na całej płycie.

Czym ten utwór jest dla Ciebie?

To jest ciekawa sytuacja jeśli chodzi o proces twórczy, bo działałem w dużym zespole podczas zorganizowanego dla mnie campu songwriterskiego. W jego skład weszło sześć osób i wszyscy razem pisaliśmy tę piosenkę. Udało nam się połączyć różne światy, by powstał utwór „Samoloty”. Miałem pewne obawy z tym związane, bo proces twórczy był dotychczas dla mnie bardzo intymny. A jeśli chodzi o latanie, to tylko trzy razy wsiadłem do samolotu, z czego ostatnią podróż odbyłem do Szczecina (śmiech).

„Samoloty” to dosyć żywy utwór, a ty jesteś kojarzony głównie z balladami. Czy czujesz, że ballada jest wciąż mocno z Tobą spójna?

Oczywiście, jestem pewien, że takie piosenki również powstaną. Cały czas jestem w studiu nagraniowym. Będąc w pewnym procesie, powstaje wiele materiału, z którego wybieram, to co dla mnie jest najlepsze. Wiele rzeczy dzieje się w tej materii na bieżąco.

Na płycie winylowej ukazały się dwie wersje piosenek w wersji unplugged. Czy to jest sygnał tego, że bardzo ważne są dla Ciebie koncerty?

Tak, to się już dzieje. Moja trasa pojawi się jesienią, ale już teraz zagram na kilku festiwalach. Pojawia się też wiele sytuacji plenerowych. Koncerty gram w dwóch różnych kombinacjach, w tym z dużym bandem. Miałem również trasę jako support przed zespołem LemON i wtedy to były występy akustyczne, często z samym fortepianem. Takie koncerty dawały mi poczucie komfortu, bo czułem, że sam jestem za wszystko odpowiedzialny. Teraz uczę się grać w rozszerzonym składzie, co jest także ekscytujące. Bywa to dla mnie trudniejsze, bo muszę podzielić się swoją energią na scenie ze wszystkimi muzykami.

A czy forma unplugged jest Tobie bliska? W końcu wielu polskich artystów bierze udział w nagrywaniu koncertów MTV Unplugged, które później ukazują się na płytach.

Lubię, gdy artyści pokazują się w innym wydaniu. Niedawno słuchałem Margaret, która wydała taki album i bardzo podobał mi się kubański klimat jej piosenek. Na pewno jest to bardzo ciekawa odsłona jej dokonań. Do tego materiał był bardzo spójny, pomimo, że sięgnęła po dosyć zróżnicowany przekrój swojej twórczości. To utrzymanie całości w jednej stylistyce wyszło jej bardzo fajnie. Gdyby ktoś mi zaproponował za kilka lat nagranie takiego albumu, na pewno bym nie protestował (śmiech).

Czy nagrywanie coverów także wydaje się Tobie ciekawe? Skąd pomysł na stworzenie własnej wersji „Running Up That Hill” Kate Bush?

Na pewno nagranie tego utworu było dla mnie wyzwaniem. Pamiętam, że gdy przygotowywałem się do jego nagrania, nie chciałem słuchać zbyt wiele razy oryginału. Wiedziałem, że nagram go po swojemu, chciałem stworzyć własną interpretację. Znałem ten utwór wcześniej i jeszcze przed serialem „Stranger Things” miałem okazję go wykonywać. Starałem się uciec od pierwotnej wersji, wykonując „Running Up That Hill” tak jak czuję. Gdy jesteś zbyt blisko oryginału, to ludzie mówią, że kopiujesz. Kiedy oddalasz się za daleko od pierwotnej wersji, to pojawiają się głosy, że nie można w ten sposób zmieniać klasycznej piosenki. Trochę bałem się, jak zostanie przyjęte moje wykonanie, bo mierzenie się z takim gigantem nie jest łatwe. Na szczęście reakcje były pozytywne. Poszedłem za głosem serca, nagrałem go przy pianinie w rodzinnym domu i nie zmieniałem ostatecznie zbyt wiele w swojej pierwotnej interpretacji. Miało to być nagranie czyste i prawdziwie. Pewne niedoskonałości, które pojawiły się przy okazji zarejestrowania tego utworu dodały jej autentyczności.

Regularnie pojawiają się Twoje nowe utwory. Czy to znaczy, że masz ciągłą potrzebę tworzenia? A może jesteś zobligowany do systematycznego wydawania nowych piosenek, bo tego oczekuje od Ciebie wytwórnia?

Tworzę od 14 roku życia. Wtedy napisałem pierwszy utwór, choć tak naprawdę ukazał się on dwa lata później. Od tego momentu staram się cały czas tworzyć, dlatego mam wiele własnego repertuaru. Staram się nim systematycznie zarządzać, a przecież na bieżąco też powstają nowe rzeczy. Wszystko dzieje się naturalnie, a wytwórnia pomaga mi jedynie ułożyć jakiś plan działania.

Czy to znaczy, że myśląc o większym projekcie, sięgasz po piosenki, które kiedyś stworzyłeś? Czy raczej skupiasz się na nowych rzeczach?

Czasami zaglądam do swojej szuflady, czyli notatek w telefonie (śmiech). Wtedy udoskonalam, to co już kiedyś stworzyłem. Naturalnym staje się, że w takim momencie pojawią się nowe myśli i spostrzeżenia. Potrafię uaktualniać, to co kiedyś skomponowałem, więc drugie spojrzenie bywa korzystne dla nowej wersji utworu. Nie staram się natomiast zaglądać za daleko do przeszłości. Tym bardziej, że wiele rzeczy dzieje się na bieżąco, a to znaczy, że wciąż zmienia się moje postrzeganie muzyki.

 

fot. Dagmara Szewczuk

Jak żyje Ci się w Warszawie? Czy przebywanie w dużym mieście jest dla Ciebie w jakiś sposób inspirujące?

Różnica jest taka, że teraz, gdy mieszkam w dużym mieście, pracuję na elektronicznym pianinie. W domu rodzinnym tworzyłem na akustycznym instrumencie, które było bardziej inspirujące do pisania ballad. Wiem, że muszę sprawić sobie takie „żywe” pianino w Warszawie, a nie jest to proste, bo mieszkam na 12 piętrze. Jak wracam do domu rodzinnego, to nie można mnie oderwać od pianina. Choć elektroniczny instrument też ma swoje zalety, bo daje więcej możliwości odkrywania różnych brzmień.

Czy robią na Tobie wrażenie odsłony utworów w serwisach cyfrowych? Przecież „Czekam na znak” doczekało się ponad 11 milionów odsłuchań na Spotify. Jak odbierasz ten sukces?

Nie wiem, jak to się dzieje. Nawet nie chciałem wypuszczać tego singla, nie byłem przekonany do niego, ale wytwórnia optowała, żeby ten utwór się ukazał. I potem on wystrzelił, chociaż nie tak od razu. Rozgłośnie radiowe zaczęły go grać dopiero po kilku miesiącach. Tym większe było moje zaskoczenie, że został bardzo dobrze przyjęty. Nigdy nie stawiałem na ten singiel, a teraz może się okazać, że zostanie ze mną na dłużej (śmiech).

Czy po tym, co się z nim wydarzyło nabrałeś do niego przekonania?

Na pewno lubię go na nowo odkrywać podczas koncertów, bo często zmieniam jego aranżację. „Czekam na znak” stał się najważniejszym moim utworem, więc ostatecznie go zaakceptowałem. Cieszę się z jego popularności, bo otworzył mi kolejne możliwości. Dzięki niemu mogę teraz grać koncerty, dlatego nie narzekam. A pracowałem nad nim z moim producentem – Leonem Krześniakiem.

 

A w jaki sposób podchodzisz do pisania tekstów? Czy zawsze są one bardzo osobiste?

Moje teksty są niekoniecznie autobiograficzne. Często wyobrażam sobie jakąś sytuację, albo relację i po prostu o tym śpiewam. Tak było w przypadku utworu „Czekam na znak”. Stawiam na uniwersalizm moich piosenek, przez co każdemu mogą stać się bliskie. Zaskakuję się tym, że nawet jak nie piszę o sobie, to ostatecznie zostaje w tym jakaś cząstka mnie. Chyba moja wrażliwość przebija się w tych piosenkach.

Czy byłbyś gotowy napisać dla kogoś jakiś utwór?

Nawet dostawałem takie propozycje. Póki co, nie byłbym w stanie napisać utworu dla kogoś, bo bardzo zżywam się z tym, co stworzę. Źle czułbym się z tym, że napisałem piosenkę, z którą nie mógłbym się potem rozstać. Może kiedyś, gdy nabiorę większego dystansu do tego, co robię, to stanę się otwarty na współpracę z innymi.

Wspomniałeś, że pracujesz z producentem Leonem Krześniakiem. Czy Wasze porozumienie było oczywiste i od razu dobrze się dogadywaliście? Czy też szukałeś kogoś, kto będzie Ci odpowiadał i trafiłeś akurat na odpowiednią osobę?

To jest ciekawe, bo współpracując z Universal Music, miałem okazję poznać wielu producentów i nie do końca dogadywałem się z nimi. Leon do mnie napisał po programie The Voice of Poland, chcąc razem coś stworzyć. Poczułem, że to jest właściwa osoba i nabrałem do niego zaufania w studio nagraniowym. To pozwoliło mi się przed nim otworzyć i pokazać mu własne emocje. Stąd praca z Leonem wyszła trochę sama.

Czy z perspektywy czasu dobrze wspominasz swój udział w The Voice of Poland? I czy wciąż jesteś pytany o coś w kontekście tego programu?

Nie lubię łatki The Voice of Poland, ale na szczęście coraz rzadziej ktoś się odnosi do tego programu w kontekście mojej osoby. Myślę, że trzeba mieć coś do zaproponowania, idąc do takiego formatu telewizyjnego. Nie mając na siebie pomysłu można nie wykorzystać tego, co daje taki program.

Szybko zacząłeś pracować na swoje nazwisko po tym programie. Choć właściwie nie na nazwisko, a własne imię, bo posługujesz się jedynie imieniem – IGNACY. Czy to był Twój pomysł, żeby tak się stało?

Właśnie nie ma innego IGNACEGO, który jest na polskiej scenie muzycznej, więc pomyślałem – dlaczego nie podpisywać się w ten sposób? Jestem pierwszy, który skorzystał z tego imienia pod względem artystycznym (śmiech). Chociaż zauważam, że to imię coraz bardziej staje się popularne. Z mojego rocznika nigdy nie poznałem innego IGNACEGO, a teraz spotyka się małe dzieci z takim imieniem, ale chyba nie ja miałem na to wpływ (śmiech).

Rozmawiał: Łukasz Dębowski

 

 

Leave a Reply