W marcu tego roku ukazał się album “Zaczynam się od Miłości” Natalii Przybysz z niezaśpiewanymi wcześniej tekstami Kory. Zachęcamy do zapoznania się z naszą recenzją tego wydarzenia.
Recenzja płyty „Zaczynam się od miłości” – Natalia Przybysz (Kayax, 2022)
Jak w 35 minutach (9 piosenkach) zintensyfikować na własnych zasadach emocje, które wypływają z tekstów Kory? Sytuacja wydaje się karkołomna, ale o tyle ciekawa, że podjęcie próby zinterpretowania takich niezaśpiewanych słów może być czymś niezwykle ciekawym. I jest. Natalia Przybysz przyjęła to zadanie z pewnymi obawami, ale okazały się one niesłuszne, bo album „Zaczynam się od miłości” to subtelny, bardzo treściwy, a jednocześnie poruszający monolog o najważniejszym w życiu uczuciu – tytułowej miłości.
Zapewne nie byłoby tej płyty, gdyby nie książka „Miłość zaczyna się od miłości”, którą zdecydował się wydać Kamil Sipowicz po śmierci Kory. To ona była źródłem poczynań Natalii. Choć tak naprawdę już utwór „Krakowski Spleen” (znalazł się na płycie „Jak malować ogień”) otworzył artystce drzwi do prób interpretacji tego, co zostało już wcześniej napisane przez Korę. Teraz jednak dostaliśmy nowe piosenki, stworzone od podstaw przez wokalistkę i jej zespół.
O ile sama warstwa muzyczna nie jest aż tak bardzo zaskakująca, bo dostaliśmy ciąg dalszy tego, co Natalia zaprezentowała na poprzednich albumach, tak wspomniane teksty otoczone wytrawnymi, często oszczędnymi dźwiękami potrafią intrygować. Tym bardziej, że podejście do tych piosenek okazało się całkowicie twórcze – słowa były cięte, łączone z innymi tekstami, a przez to niektóre z nich nabrały jeszcze większego kolorytu. Dla fanów Maanamu może to być zaskakujące, niekoniecznie łatwe do zaakceptowania, jednak po wysłuchaniu całości jesteśmy pewni, że wszystko, co wydarzyło się na tej płycie miało sens.
Piosenki układają się wręcz w szerszą opowieść i nawet dwa utwory napisane z myślą o tym projekcie nie odstają od tego, co stanowi o wartości poezji Kory. Nie da się ukryć, że konfrontowanie własnego pisarstwa z jej słowami jest aktem odwagi – nie ze względu na próbę dorównywania komuś, ale z powodu próby pojednania własnej charakterystyki pisania z innym stylem i wrażliwością. To także się udało, bo trzeba przyznać, że gdzieś na końcu obie charyzmy łączą się, tworząc nową, a przy tym bardzo kobiecą energię („Jest Miłość” jest tego najlepszym tego przykładem).
Jeden tekst zupełnie nieświadomie okazał się już zaśpiewany wcześniej przez Korę („Mama” znalazła się na płycie „Hotel Nirwana” Maanamu), ale tutaj nabiera nowego wydźwięku, bo interpretacje Natalii nie budzą żadnych skojarzeń z tym, co już kiedyś mogliśmy usłyszeć. Może czasem w podtekście „przygrywanie gitar” nawiązuje gdzieś daleko do Maanamu („Jest Miłość”). To jednak luźne skojarzenia, bo zespół stawia na własny, nieco alternatywny wyraz artystyczny. Przy tym warto dodać, że całość została podana z powściągliwością, bez przesadnego upiększania produkcyjnego, stąd broni się również ascetyczny kawałek „Niedziela” (zagrany przez Natalię na pianinie). To nie znaczy, że nie znajdziemy tu rockowej ekspresji, która najmocniej uwidacznia się w piosenkach ze słowami Przybysz („Oko cyklonu”). Warto też wspomnieć o stonowanym, ale jakże napiętym emocjonalnie, samo zapętlającym się utworze „Puste miejsca”. Kora mogłaby być dumna.
Nie tracąc swojej wiarygodności, Natalia Przybysz oddała nam symboliczny obraz miłości, którą Kora rozdawała w swojej poetyce, szczególnie w latach 90.. Stężenie piękna, emocjonalnej czystości i prawdy pozwoli tym piosenkom istnieć bez kompleksów w ponadczasowej przestrzeni. „Zaczynam się od miłości” to nie tylko hołd złożony Korze, ale przykład tego, że można podejść do takiego projektu w zupełnie inny, niekonwencjonalny sposób. Oszczędnie i z rozwagą. Po prostu trafnie, a przy tym zaskakująco. Operacja na otwartym sercu się udała.
Łukasz Dębowski