Trzy lata minęły od ukazania się płyty „Atramentowa” Stanisławy Celińskiej. W końcu dostaliśmy nowy album. Od dziś oficjalnie dostępna w sprzedaży „Malinowa…” jest zgrabną kontynuacją tamtych opowieści. Kolejny raz za warstwę muzyczną odpowiada Maciej Muraszko.
Poznajcie naszą recenzję tego krążka.
Recenzja płyty „Malinowa…” – Stanisława Celińska (Musicom, 2018)
„Atramentowa” okazała się muzycznym strzałem w dziesiątkę, choć nie z takim zamierzeniem została wydana. Podwójnie Platynowej Płyty i wyprzedanych koncertów mógłby pozazdrościć niejeden topowy wykonawca. I co ciekawe, zapotrzebowanie na piosenki Stanisławy Celińskiej ciągle nie maleje. Wielu ludzi odnalazło w nich własne odbicie, co skłoniło artystkę do napisania tekstów na „Malinową…”, które zostały zainspirowane spotkaniami z fanami po koncertach.
Dlatego też nagranie nowego albumu „Malinowa…” wyszło z potrzeby opisania pewnych historii, a nie z przymusu kontynuowania obranej drogi pod względem komercyjnym.
Zresztą o jakiej komercji można tu mówić. Nowe kompozycje ponownie zostały wyrwane z innej rzeczywistości muzycznej. Uroku dodaje niedzisiejszy klimat, w którym Stanisława czuje się doskonale. Bez silenia się na formatowanie tych utworów w jakiejś konwencji, powstał zbiór opowieści pełnych prostych, ludzkich emocji.
Tym razem dostaliśmy bardziej różnorodne propozycje. Nad stroną muzyczną ponownie czuwał Maciej Muraszko, więc nie mamy do czynienia z czymś odbiegającym daleko od „Atramentowej”.
Czasem ociepla nostalgiczne oblicze tej płyty lekka bossa nova, choć traktująca o samotności („Korali sznur”), czy też zagrany na akordeonie walczyk z gorzkim tekstem („Maskarada”). Nie zabrakło charakterystycznych, skomponowanych na pianinie ballad („Cudem jest świat”). Te spokojniejsze momenty stają się pewnym wyznacznikiem albumu, ale nie mogło stać się inaczej, w końcu artystka opowiada o ludzkich bolączkach, tęsknocie, ale też po prostu o miłości.
Dziecięcy chórek pojawia się w lekko uniesionej, rozśpiewanej piosence „Dzielić się miłością”. W „Mija raz dwa”, najbardziej żywym kawałku, usłyszymy akordeon Marcina Wyrostka. Kolejny gość szlachetnie uzupełnia opowieść w „Ja-tu, Ty-tam”. Obecność Piotra Fronczewskiego staje się przyjemnym zaskoczeniem, tym bardziej, że aktor rzadko bierze udział w tego typu wydarzeniach. To niezwykle wzruszający i muzycznie najpełniejszy moment na tej płycie.
Za każdym razem słuchając „Malinowej…” jesteśmy kierowani w stronę refleksji nad sobą i miejscem człowieka na świecie. I pewnie, gdyby zaśpiewał te piosenki ktoś inny, mogłyby budzić odrobinę pretensjonalności. W wykonaniu Stanisławy Celińskiej, potrafiącej dodać każdej z kompozycji ludzkiego pierwiastka, prezentują się najbardziej prawdziwie. Kto potrafi czerpać przyjemność z takiej muzyki, ten znajdzie tu kolejny raz wiele dla siebie.
Łukasz Dębowski
Sama prawda