Wojciech Waglewski – „Waglewski Gra-Żonie” [RECENZJA]

Nasz ocena

„Waglewski Gra-Żonie” to dwupłytowa reedycja wydanego w 1991 roku albumu Wojciecha Waglewskiego. Tym razem do krążka zawierającego zremasterowane utwory został dołożony drugi, zawierający zapis koncertu, zarejestrowanego w Studiu Trójki im. Agnieszki Osieckiej, 22 lutego 2020 roku. Poznajcie naszą recenzję tej płyty.

fot. recenzja płyty

Recenzja płyty „Waglewski Gra-Żonie” – Wojciech Waglewski (Agora Muzyka, 2020)

Płyta „Waglewski Gra-Żonie” ma już 30 lat. Czas ucieka, ale muzyka, przeżycia, wspomnienia wciąż pulsują tamtejszymi emocjami. Okazuje się, że po wielu latach ten solowy projekt Wojciecha Waglewskiego nosi wciąż niemałą wartość, co potwierdził artysta w studiu Trójki grając ten materiał w 2020 roku.

Zapis tego koncertu stał się ciekawym uzupełnieniem płyty pierwotnie nagranej w czasie wychodzenia Polski z postkomuny.

Artysta dedykował te piosenki żonie Grażynie (Gra-Żonie), ale tak naprawdę nie znajdziemy w nich oczywistych wyznań miłośnych. Nic z tych rzeczy. Waglewski to poeta-obserwator. Widzi wszystko co się dookoła dzieje, a także jak zmienia się jego percepcja postrzegania różnych rzeczy w tamtejszej rzeczywistości. On łapie myśli i „przekręca” w nich słowa, tak by zapisać kilka ulotnych przemyśleń w tamtej codzienności. On jest świadkiem, ale nie wychodzi poza margines swojego życia. Stąd znajdzie się nawet tekst idący w stronę miłosnego erotyku („Wcale mi się słowa nie posplątywały”). Nie interesuje go „Strategia śrubokręta”, woli swój „Wannolot”.

Od strony muzycznej to swobodne, czasem podkręcone mocniej gitarą propozycje, niosące w sobie elementy bluesowe. To jedna z tych płyt, gdzie warto docenić Waglewskiego jako gitarzystę. Nie brakuje w nich akustycznego, ściśle songwriterskiego grania („Chleb i wino”), ale właśnie w kilku momentach muzyk zaznaczył swoją obecność jako rockman (druga część wspomnianego „Wannolotu”, albo „Kłopoty z formą”). Artysta zagrał na wszystkich instrumentach (gitary, klawisze, perkusja), ale w niektórych momentach wsparł go perkusista Piotr Żyżelewicz.

Ciekawostką jest obecność Edyty Bartosiewcz, która zaśpiewała cały utwór (i napisała tekst) „Her Melancholy”, a także pojawiła się w dialogu wokalnym z Wojciechem we „Wcale mi się słowa nie posplątywały”. Na płycie nie zabrakło też kilku prostych, ale jakże poruszających kompozycji – „To nic złego” i „Mogło być”. Druga płyta będąca rejestracją koncertu, to nie odejście od istoty tych piosenek, ale uzupełnienie ich pełniejszym, bardziej współczesnym brzmieniem zebranego na tę okoliczność zespołu.

Na pozór drobne historie muzyczne czasem mają ogromną siłę, która w żaden sposób nie gaśnie z biegiem kolejnych lat. Jest w nich charakterystyka Wojciecha Waglewskiego znana także z zespołu Voo Voo, ale tutaj stanowi ona autonomiczną, bardziej osobistą opowieść. I to taką stanowiącą wartość w tych najbardziej oszczędnych momentach. Zawsze jednak słychać, że w żyłach mistrza płynie blues-rockowa krew. Takiej energii nie wyzwala się przypadkowo.

Na szczęście wiele z tych piosenek nigdy nie przepadło, bo zespół przypomina o nich na koncertach, a pojedyncze zaistniały także na późniejszym albumie Voo Voo – „Flota zjednoczonych sił (najlepsi śpiewają Voo Voo)”.

Swoją drogą ciekawe jakby prezentowała się kontynuacja płyty „Waglewski Gra-Żonie”, gdyby miała taka powstać po wielu latach?

Łukasz Dębowski

 

Leave a Reply