KingPaw, znany z singla “Pawarotti” (2016), wydał pod koniec lutego 2020 nową płytę. “TABU”, bo taki nosi tytuł, to kolejny rozdział w twórczości artysty. Prezentujemy naszą recenzję tego wydarzenia.
“Tworząc materiał nie dbam o to, czy będzie on dla kogoś ciekawy, przełomowy, czy spektakularny. To nie Dragons’ Den. Sam fakt tworzenia, możliwość opowiedzenia pewnych historii i tego, co się z nimi wiąże są dla mnie satysfakcjonujące. Jeśli komuś to się spodoba, a co ważniejsze – w jakiś sposób może się z tym utożsamić – będę bardziej niż zadowolony.” – jak informuje artysta.
fot. okładka płyty
Recenzja płyty „TABU” – KingPaw (2020)
KingPaw to muzyk niezwykle wszechstronny. Potrafi grać na saksofonie i fortepianie. Skończył szkołę muzyczną, nagrał płytę z NOSPR, a od kilku lat tworzył materiały na płytę z… rapem. Jak sam określa – album „TABU” to nowy rozdział w jego życiu artystycznym.
Owszem, rap jest motywem dominującym, ale nie staje się on jedynym wyznacznikiem całości. KingPaw posługuje się głosem w sposób różnorodny. Stąd pojawiają się typowo wokalne wstawki, które podszyte są pewną wrażliwością, widoczną w tych kompozycjach. Udało się na tej płycie zachować równowagę pomiędzy dwoma stylistykami. Często zderzenie wokalistyki z „nawijką” w podobnych projektach uderza w lekki patos. Nie udało się tego całkiem uniknąć na tej płycie, jednak patetyczny ton nie staje się w jakiś sposób pretensjonalny i nieznośny.
Produkcja może nie jest na najwyższym poziomie, ale pewne braki nadrabia przekaz i naturalność. Całość prezentuje się trochę jakby to był rap sprzed kilkunastu lat, który wyciągnięty został z jakiejś zapomnianej niszy. Czasem bywa on bardziej wytrawny, nawet mocno rasowy („Budda”), a niekiedy nieco piosenkowy („N/N”).
Poszczególne kompozycje posiadają jeszcze jedną zaletę, a mianowicie są estetycznie uporządkowane. A to wszystko dzięki wyraźnie zarysowanemu wokalowi i interpretacjom. Od początku do końca wiadomo, o czym artysta śpiewa (rapuje), a także co chce powiedzieć. A poszczególne teksty wydają się bardzo osobiste. Poznajemy drogę artysty jaką przebył do miejsca, w którym obecnie się znajduje. Ten projekt wydaje się terapią, a przynajmniej opowieścią, którą KingPaw zamyka jakiś rozdział w swoim życiu.
Muzykalność nie pozwoliła skierować te utwory w stronę czystego rapu. I dzięki temu poszczególne kawałki nie zostały podbite jedynie prostym bitem, ale posiadają swoją melodykę, która uwidacznia się szczególnie w refrenach. Do tego dochodzi namacalna wrażliwość oraz artyzm, który pozwala docenić album „TABU”. KingPaw wypada w tym projekcie przekonująco, nawet jeśli możemy zarzucić mu pewien brak wprawy w takiej, nie do końca oczywistej stylistyce.
Łukasz Dębowski
Tracklista albumu “TABU”:
1. JINX (prod. SecretRank);
2. N/N;
3. EXODUS (prod. soSpecial);
4. PAWAROTTI;
5. WIATR W KLATCE;
6. BUDDA;
7. SAM (feat. Kristoff)
KINGPAW na FB: https://www.facebook.com/kingpavv
KINGPAW na IG: https://www.instagram.com/kingpaw
Jedna odpowiedź do “KingPaw – „TABU” [RECENZJA]”