Prawie 6 lat po premierze solowego debiutu, Artur Rojek wraca z albumem zatytułowanym „Kundel”. Poznajcie naszą recenzję tej płyty.
„Dlaczego kundel? Kundel to dla mnie ktoś pozornie mało ciekawy z ukrytym skarbem wewnątrz. Często wydaje się jakby prowadził szare i mało interesujące życie. Specjalnie nie błyszczy i ma widoczne wady, ale wcale się tego nie wstydzi. Woli to, niż być dla siebie obcym. Kundel budzi tęsknotę za prostym życiem, docenianiem tego, co się ma i akceptację siebie takim, jakim się jest – bezwstydnie i odważnie” – mówi Artur Rojek.
Współtwórca i lider Myslovitz, a także założyciel i lider grupy Lenny Valentino. Mimo pracy nad OFF Festivalem, którego jest pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym, kilkanaście ostatnich miesięcy poświęcił na pracę nad drugą solową płytą.
Recenzja płyty „Kundel” – Artur Rojek (Kayax, 2020)
Artur Rojek nagrał płytę, która w żaden sposób nie lśni. Nie połyskuje oryginalnością, nie sprawia wrażenia wielkiego dzieła i nie zachwyca eksperymentami… a pomimo to, jego muzyka wciąż jest czymś więcej, niż tylko sezonową fanaberią muzyczną. Zaletą „Kundla” jest właśnie duża powściągliwość i skromność.
Pomimo widocznych zmian, wciąż mamy do czynienia z pięknymi, niewspółcześnie rozpisanymi melodiami. To właśnie one współtworzą świetną harmonię tych kompozycji. Dochodzi do tego niewspółczesny klimat, który został uzupełniony dzisiejszą świeżością przez producenta Bartosza Dziedzica (to on produkował m.in. „Małomiasteczkowego” Dawida Podsiadły).
I chociaż wszystkie piosenki są czymś – w rozumieniu kolorowej popkultury – minimalistycznie nieefektownym, to jednak dostajemy zastrzyk czegoś bardzo ważnego. Przecież ta kameralistyka jest genialna („Fur meine liebe Gertrude”). A na tej płycie jest też wiele energetycznych kawałków („Bez końca”). Nie ma zbędnego smęcenia, chociaż całość podszyta została dużą dawką sentymentalizmu, który bez uzupełniania patosem potrafi ściskać za gardło („W nikogo nie wierzę tak jak w Ciebie”). Szybsze utwory bujają się gdzieś pomiędzy żywym, dosyć osobliwym popem, a tym skręcającym w stronę retrospektywnej alternatywy („A miało być jak we śnie”).
Zaskakuje fakt, że tym razem Rojek oddał teksty w ręce Radka Łukaszewicza (Bisz/Radex, Pustki), który wspierał artystę już na poprzedniej płycie „Składam się z ciągłych powtórzeń”, ale były to wtedy tylko dwa kawałki. Tym razem całość wyszła spod pióra Radka. I co ciekawe w ustach wokalisty brzmią one w pełni przekonująco, wręcz jakby to były jego słowa. Nie czuć dysonansu.
Ten album wymaga pewnego skupienia, ale to akurat jest niezmienne w twórczości Artura Rojka. Nie należy słuchać „Kundla” w poszukiwaniu przebojów, bo takich tutaj nie znajdziemy. Usłyszymy za to dojrzałego faceta, który potrafi spojrzeć na przyziemne rzeczy i nadać im właściwej istotności. Przecież to stanowi sens i fundament naszego życia. Dzięki temu zwyczajność urasta do rangi sztuki. Warto wtopić się w te (niby tylko) piosenki.
Łukasz Dębowski
🙂
Recenzja jak teksty na płycie – kuriozalna.
Zgadza się. Mam wrażenie że w sumie się za bardzo nie podoba ale to Rojek więc trzeba pozytywy wyszukać. Kiepska płyta
Jako wierny fan Rojasa, jeszcze z Myslo i Lenny Valentino, który był na niezliczonej ilości jego koncertów od razu wyczułem, że coś z tą płytą jest nie tak. Po przejrzeniu okładki wiedziałem co to jest – autor tekstów. Wbrew temu co pisze autor recenzji – teksty z płyty w ogóle nie wyglądają jak te pisane przez Artura. Od razu czuć tę sztuczność słów wypowiadanych/wyśpiewanych przez artystę. Płyta ta nie brzmi jak Rojek. To nie są jego słowa, jego wrażliwość. Dlatego płyta ta, jak i koncerty z tej płyty nie cieszą się popularnością. Ludzie chcą słuchać Rojka, ale Rojka w całości. Nie Rojka śpiewającego nie swoje teksty.