Julia Marcell – „Skull Echo” [RECENZJA]

Nasz ocena

Na płytę „Skull Echo” Julii Marcell składa się jedenaście utworów, które, przynoszą muzyczną zmianę – elektroniczne instrumentarium o szerokim brzmieniu, duże melodie i futurystyczna produkcja, w tekstach zaś kosmos, absolut i potrzeba bliskości.

Recenzja płyty „Skull Echo” – Julia Marcell (Mystic, 2019)

Julia Marcell jest jedną z tych artystek, którą ciężko sklasyfikować. Jej każda płyta jest inna, pozostająca daleko poza przebojową jednoznacznością. Podobnie jest z jej nowym albumem „Skull Echo”, której trzeba nauczyć się słuchać, żeby dostrzec jej przekaz i piękno.

„To płyta i film – tematycznie połączone, ale niezależne od siebie”. Faktycznie można łatwo odnieść ten opis do tych kompozycji. Ich rozwidlenie gatunkowe w okolicach elektro alternatywy, a także niestandardowe, chłodne, gdzieś w oddali przestrzenne brzmienie powoduje, że ta muzyka może być uzupełnieniem filmu. Niemniej doskonała funkcjonalność tych piosenek przekłada się na zwyczajnie dobry odbiór zupełnie bez obrazu. On tworzy się osobno w wyobraźni słuchacza i może przybierać dowolne formy.

Każdy utwór spowija mgła tajemniczości, może nawet odnajdziemy w nich elementy futurystyczne, ale bez odrzucania tego, co w muzyce już miało miejsce. Od strony czysto technicznej wyczujemy namiastkę tęsknoty za tym, co można było usłyszeć już w muzyce nawet trzy dekady temu („Nostalgia”). Znajdziemy też harmonijnie klasyczne dźwięki pianina, które rozwijają się w zupełnie nieznanym syntetycznym kierunku („Czas”). I choć syntezatory odgrywają istotną rolę (doskonały utwór „Mamo”), to nie zapominajmy, że tlą się także dźwięki wydobyte z totalnie zaskakująco poprowadzonych gitar („Domy ze szkła”).

To na swój sposób trudna muzyka, ale mocno przygniatająca wrażliwością Julii, jeśli już będziemy w stanie zrozumieć formę i przekaz całości. Na szczęście niemal każda piosenka jest w języku polskim, co staje się niejakim ułatwieniem. Chociaż nie jest to zaskoczenie, bo polskie teksty można było znaleźć już na poprzednim, bardziej piosenkowym albumie wokalistki – „Proxy”.

Pewnie niebagatelny wpływ na końcowy efekt tej płyty miał producent Michael Haves, z którym Julia pracowała w Berlinie. Stąd na „Skull Echo” nie znajdziemy elementów, które jednoznacznie określałyby historię z przypisaniem konkretnego miejsca na ziemi. Słuchając tej płyty wszyscy stajemy się obywatelami świata, trochę samotnymi. Takimi zagubionymi jednostkami w trudnej czasoprzestrzeni.

Alternatywny uniwersalizm skazuje ten album na sukces przynajmniej na poziomie artystycznym. Czas pokaże czy wydanie płyty „Skull Echo” zagranicą zostanie należycie docenione, bo ten album zasługuje na najwyższe uznanie. Cieszy  też fakt, że kolejny projekt po „Clashes” Brodki z tak zwanej niszy, będzie miał szanse dotrzeć do słuchaczy na całym świecie.

Łukasz Dębowski

 

Jedna odpowiedź do “Julia Marcell – „Skull Echo” [RECENZJA]”

Leave a Reply