
Mery Spolsky to artystka totalna, która łączy muzykę, słowo i obraz w jedno spójne, energetyczne uniwersum. „KOCHAM POLSKĘ” to jej czwarty album studyjny, a zarazem nowy etap w karierze, o którym mieliśmy okazję porozmawiać z artystką.
fot. Mateusz Golis
Od jakiegoś czasu jesteś – można powiedzieć – twarzą telewizji TVN. Jak się z tym czujesz?
Faktycznie można dziś powiedzieć, że dostałam swój „paszport do TVN-u”. Wszystko zaczęło się od poprowadzenia gali rozdania Fryderyków – wtedy poszukiwano kogoś nowego, osoby spoza świata telewizji, ale jednocześnie związanej z muzyką. Później pojawiały się kolejne propozycje prowadzenia programów i pomyślałam, że chcę wszystkiego spróbować – więc czemu nie?
Jako prowadząca czułam się świetnie, bo to naturalnie leży w mojej naturze – konferansjerka to dla mnie nic nowego, robię to również podczas koncertów. Zupełnie inaczej było z rolą jurorki – to już dużo większa odpowiedzialność i stres, dlatego raczej nie chciałabym do tego wracać. Tym bardziej, że ocenianie w programie tanecznym opierało się u mnie wyłącznie na spojrzeniu artystycznym, a nie technicznym. Przecież nie jestem tancerką. W tym programie byłam takim typowym „Kowalskim”.
To dobre przejście do naszej rozmowy o Twojej nowej płycie „KOCHAM POLSKĘ”. Czy jest na tym albumie więcej ironii czy szczerej potrzeby uzewnętrznienia miłości do kraju z perspektywy „zwykłego Kowalskiego”?
Dla mnie ten album jest przede wszystkim próbą pokazania, czym naprawdę jest dla mnie mieszkanie i dorastanie w tym miejscu. To podsumowanie doświadczeń ukształtowanych przez tradycję oraz przestrzeń, w której żyłam. Mnie wychowała Polska – wraz ze zwyczajami wyniesionymi z domu rodzinnego, które stanowiły mieszankę świeckich rytuałów z tymi religijnymi, choć sam dom był niewierzący.
Czułam potrzebę, by zebrać wszystkie myśli, które od dawna we mnie krążyły, i zamknąć je w formie płyty. Właśnie tam znajdują się odpowiedzi na to, dlaczego tak lubię być z Polski – w końcu jestem Mery Spolsky.
Gdy przebywam za granicą, nigdy nie wstydzę się mówić, skąd pochodzę. Wiele osób wciąż nie ma świadomości, jak bardzo nasz kraj się rozwinął, więc lubię to podkreślać – opowiadać o koncertach największych światowych gwiazd czy choćby o tym, że Polska słynie dziś z… Blika. Cieszą mnie te drobne rzeczy, choć równolegle czuję sporą nostalgię wobec wielu minionych sytuacji i wspomnień.
Czy miałaś kiedykolwiek okazję naprawdę zatęsknić za Polską?
Miałam momenty, w których bardzo wyraźnie czułam, że najlepiej funkcjonuję właśnie tutaj, w naszym kraju. Nigdy jednak nie mieszkałam za granicą na dłużej, dlatego nie doświadczyłam klasycznej tęsknoty za ojczyzną na obczyźnie. Bardziej mam w sobie potrzebę zachłyśnięcia się światem – potrafię zanurzyć się we Francji, pisać o niej, potem zakochać się we Włoszech i tam eksplorować różne pomysły.
Nie umniejsza to jednak faktu, że za każdym razem, gdy wracam do Polski, dochodzę do tego samego wniosku: naprawdę kocham to miejsce. Wszędzie dobrze – ale w domu najlepiej. Fajnie, że przy tej płycie odzywa się wiele osób na emigracji, które myślą o powrocie z różnych powodów.

fot. okładka płyty
Przy tej okazji pojawia się też słowo „patriotyzm”, które w ostatnich latach bywa wykorzystywane w niewłaściwy sposób. Zgadzasz się z tą opinią?
Samo to słowo przywodzi mi na myśl patriotę w hełmie, z flagą w dłoni i symbolem orła białego – kogoś, kto po trupach będzie chciał coś udowodnić. Patriotyzm kojarzy mi się ze ślepą miłością do kraju, niepodpartą żadnymi głębszymi ideami – taką, z której nie rodzi się wspólnota. Zamiast łączyć, staje się ona motorem frustracji i agresji. Z tym właśnie utożsamiam marsze Niepodległości i inne patriotyczne zgromadzenia, skupiające ludzi potrzebujących dać upust emocjom, często bez tolerancji wobec odmiennych postaw. Pod otoczką patriotyzmu pojawia się wówczas nietolerancja wobec innych państw, kultur oraz potrzeb ludzi o odmiennych poglądach.
Twoją osobistą miarą patriotyzmu może być pisanie tekstów i śpiewanie wyłącznie w języku polskim. Czy tak właśnie to postrzegasz?
Dlatego pomyślałam, że musi w końcu powstać album bardzo mocno wyciśnięty z polskości, bo Mery Spolsky składa się z tego, że uwielbia śpiewać po polsku. Kręci mnie ten język i samo poszukiwanie odpowiednich słów. W żadnym innym języku nie potrafię pisać – to moja jedyna droga pełnego wyrazu. Po angielsku właściwie nie wykonuję piosenek, chyba że w absolutnie wyjątkowych sytuacjach, gdy naprawdę poczuję odpowiednią energię. Ostatnio było to „The Rhythm of the Night” z Reni Jusis – taki ukłon w stronę tanecznych czasów. Choć nawet wtedy napisałam jedną zwrotkę po polsku.
Czy nie miałaś jakichś obaw związanych z tym projektem? Nie bałaś się, że ktoś zarzuci Ci szarganie polskich symboli – w tym orła białego, który pojawia się na tylnej części płyty?
Nie bałam się, choć miałam świadomość, że może to być w ten sposób odbierane. Wiele rzeczy, które wypuszczam – zarówno muzycznie, jak i wizualnie – może zostać opacznie zrozumianych albo odebranych tak, jakbym próbowała kogoś urazić. Byłoby jednak dla mnie ogromną stratą czasu tworzenie całego projektu po to, by coś wyśmiewać, skupiając się na energii zgryźliwego wywyższania się. Chciałam dotknąć tych symboli w zupełnie inny sposób – tak, jak robią to chociażby Brytyjczycy. Ich historia popkulturowa jest znacznie bogatsza i tam flaga funkcjonuje wręcz jako osobny temat kulturowy. Trochę im tego zazdroszczę i chciałabym, żeby u nas panował podobny luz w tym temacie. Co jest złego w afiszowaniu się polskimi barwami, jeśli nie idzie za tym przekaz nienawiści? A przecież w tym przypadku nic takiego za tym nie stoi i gołym okiem to widać.
Flaga biało-czerwona, orzeł biały i wiele innych symboli zostało zawłaszczone także przez kiboli. Nie boli Cię to?
Szukam w tym raczej pozytywnych aspektów. To kibolstwo w Polsce w pewnym sensie nas wyróżnia. Kibicowanie w naszym kraju jest typowo polskie, pełne memów i charakterystycznego humoru, i lubię czerpać z tej kultury — ten prymitywizm w przyśpiewkach chyba po prostu musi być, żeby przekazywać sportową i fizyczną energię. Dlatego, abstrahując od faktu, że bywa pożywką dla agresji, na nowej trasie koncertowej posiłkuję się tym specyficznym vibem.
Czy zgadzasz się z opinią, że Twoja muzyka i przekaz muszą opierać się na jakiejś formie prowokacji?
Prowokacja do mnie pasuje – naprawdę ją lubię. Miałam kiedyś sytuację, gdy pewna pani nie chciała mnie wpuścić wieczorem przez szlaban na parkingu, bo zdenerwowała się, że zatrąbiłam klaksonem w samochodzie. Moja natura jest taka, że zamiast siedzieć cicho i odpuścić przy wyjeździe z parkingu, coś mnie podkusiło, żeby znów dobitnie zatrąbić. To jest właśnie moja natura (śmiech).

fot. materiały prasowe
Artystycznie chyba znacznie bardziej prowokowałaś przy poprzedniej płycie „EROTIK ERA”, co podczas darmowych koncertów wzbudzało czasem oburzenie wśród rodzin z dziećmi, które się na nich pojawiały.
Na dniach miasta występowała wyjątkowa sytuacja, kiedy starałam się połączyć koncept, który stoi za soczystym, odważnym, wulgarnym albumem z tym, że przychodzą na nie przypadkowi słuchacze. To i tak był kompromis, bo nie dawałam tyle erotycznego czadu, co na trasach klubowych. Podczas takich darmowych występów ograniczałam się, ale nie kosztem całkowitego cenzurowania się. To nie był łatwy projekt w prezentowaniu go w przypadkowych miejscach.
Artystycznie znacznie bardziej prowokowałaś przy poprzedniej płycie „EROTIK ERA”, co podczas darmowych koncertów czasem wzbudzało oburzenie wśród rodzin z dziećmi. Jak sobie z tym radziłaś?
Na dniach miasta była wyjątkowa sytuacja – starałam się połączyć koncept stojący za soczystym, odważnym, wulgarnym albumem z faktem, że przychodzą na niego przypadkowi słuchacze. I tak, to był to kompromis, bo nie dawałam tyle erotycznego czadu, co na trasach klubowych. Podczas takich darmowych występów ograniczałam się, ale nie kosztem całkowitego cenzurowania siebie. Prezentowanie go w przypadkowych miejscach nie należało do łatwych zadań, jeśli chciałam zachować spójność artystyczną.
Dlaczego na nowej płycie nie zdecydowałaś się poruszać tematów religijnych, choć przecież są one mocno związane z Polską?
Nie chciałam poruszać tego bardzo polskiego tematu. Nigdzie nie pojawia się krzyż ani Jan Paweł II, którego wspominam tylko w tytułowym singlu „KOCHAM POLSKĘ”. Powody są dwa: po pierwsze, na płycie „Dekalog Spolsky” wyżyłam się w tematach religijno-sakralnych i wtedy bardzo mi się to podobało. Po drugie, uznałam, że takie motywy byłyby zbyt oczywiste – te kościoły, pomnik w Świebodzinie. Wolałam skupić się na czymś bardziej kolorowym, łapiąc oddech i unikając przeciążenia tematu.
Czy ważny jest dla Ciebie lokalny patriotyzm, który różni się od pejoratywnie rozumianej „warszawki”?
Uwielbiam lokalny patriotyzm i to, że jakieś miasteczko czy wieś słynie z jednej rzeczy, a mieszkańcy są z tego dumni, chętnie o tym opowiadając lub prezentując to innym. Podczas koncertów ludzie bardzo lubią, gdy wspomina się ich lokalne symbole – na przykład serek homogenizowany w Radomiu. Kiedy powiedziałam ze sceny, że chcemy to zobaczyć z zespołem, publiczność zareagowała naprawdę żywo. Przy tej płycie chciałam wyjść z tej Warszawy, choć sama również czuję się lokalną patriotką. Album powstał w wyniku mojej podróży po całej Polsce.
Poza tym zdaję sobie sprawę, że żyję w warszawskiej bańce, dlatego lubię wyjeżdżać i odkrywać miejsca, które dla mieszkańców dużych miast mogą wydawać się wręcz egzotyczne. Nie mam problemu z grą stereotypami – to część humorystycznego spojrzenia na codzienność. Zresztą w zespole gra Nikodem Dybiński, pochodzący z Krakowa, i często żartujemy, że on obraża się na warszawkę, a my na Krakusa (śmiech).
Lubisz też puszczać oko do słuchacza, czego przykładem może być utwór „Pałac Kultury”.
To takie puszczenie oka do samej siebie, z czasów nastoletnich. Przypomniałam sobie chodzenie do Pałacu Młodzieży – na chóry, tańce, przeżywanie tamtejszych relacji i intryg, pierwszych miłości… Pałac Kultury kojarzy mi się z pomnikiem, reliktem przeszłości, i byłoby mi smutno, gdyby chciano go wyburzyć. Mam do tego miejsca sentyment.
Poza tym nie potrzeba kwiatów, limuzyn ani wierszy, żeby zyskać czyjąś sympatię. To jest piosenka o relacjach i podejściu do codzienności — o tym, że ważniejsze jest mieć polot i pomysł na życie, niż zakrywać się kosztownościami.
Czy są jakieś polskie, nieco „obciachowe” naleciałości, które Ci towarzyszą, ale nie chcesz się ich wyzbywać?
Dla mnie totalnym obciachem jest klaskanie w samolocie – a kiedy tego nie ma, robi się dziwnie, bo miałam nadzieję, że to nastąpi. Duże torby w kratę, tzw. „ruskie torby”, też powoli odchodzą do lamusa, choć były takim typowym polskim symbolem. Ostatnio zauważyłam je na rynku, kiedy wystawiałam swoje płyty podczas akcji promocyjnej. Zajmowanie miejsc przez innych sprzedawców na bazarku można też traktować jako formę „cebulactwa”, która – w pewnym sensie – buduje naszą polską tożsamość. To nasza natura, Polaka-cwaniaka, i nie chciałabym się tego wyzbywać, bo jest to część naszego charakteru.
Czy jesteś też typem Polaka, który lubi sobie ponarzekać?
Oczywiście. Co ciekawe, nie lubię tej postawy u innych ludzi, a potem łapię się na tym, że sama taka jestem. Czasem myślę: jak mam dobrze funkcjonować, skoro ciągle pada, mamy taką podłą pogodę, albo – że w Polsce jesteśmy zaściankowi i nikt nie zrozumie mojej nowej piosenki. Przykładów można mnożyć, a tak naprawdę są to bzdury, bo takie oceny i narzekania bywają krzywdzące. W końcu nic nie jest zero-jedynkowe.
Czy umiałabyś wskazać jakiś moment w swoim życiu, który obrazowałby Twoje uczucia do Polski?
Koncert zespołu Lady Pank w Stodole! To był stały punkt na mojej mapie – te koncerty i wydarzenia, które odhaczałam, będąc jeszcze w czasach szkolnych. Bywałam tam wiele razy na T.Love, Armii, a nawet ZZ Top, ze szklanką piwa z sokiem malinowym. Kiedy po latach wróciłam tam ponownie, od razu pomyślałam: kocham Polskę za te piosenki, za Borysewicza, za ludzi, smród piwa i rockowe historie. To jest część mojego życia, bez której nie byłabym tym, kim jestem. Artyści też więc stali się dla mnie polskimi ikonami – wystarczy wspomnieć Marylę Rodowicz.
Twoja płyta jest też w kontrze do tego, jak polskość prezentowali w swojej muzyce m.in. Grzegorz Ciechowski, T.Love czy Kult. W jaki sposób poszukiwałaś swojego sposobu wyrażenia siebie w tej tematyce?
Myślę, że dziś żyjemy w innej Polsce, więc siłą rzeczy mój projekt musiał brzmieć inaczej. Nie mam też misji – bunt i manifest w muzyce, szczególnie rockowej, były kiedyś na porządku dziennym. Polityczne agitacje stanowiły część tamtych tekstów. Dziś pisanie o Polsce nie musi już być formą protestu.
Przypomniał mi się też tytuł piosenki Czesława Mozila – „Nienawidzę Cię, Polsko”. Ty jednak śpiewasz – „Kocham Polskę”. Czy w Twoim przypadku miłość może wiązać się z nienawiścią do tego kraju?
To piękne stwierdzenie i niejednokrotnie sama bym go użyła, bo należę do tych, którzy kochają i nienawidzą jednocześnie, mówiąc o tym głośno. Dla mnie łączenie miłości i nienawiści wobec różnych rzeczy związanych z Polską jest jak najbardziej w porządku.
Rozmawiał: Łukasz Dębowski




![Najlepsze rapowe płyty 2024 roku [RANKING]](https://polskaplyta-polskamuzyka.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsze-rapowe-plyty-2024-roku-RANKING-300x300.png)


